A A+ A++

A Białoruś jest w stanie wojny? Przynajmniej faktycznie, bo oficjalnie nawet Rosja nie jest w stanie wojny.

– Nie rozumiem tego rodzaju wątpliwości w podejściu do Białorusi. Wojna nie polega tylko na tym, że ktoś kogoś atakuje na linii frontu. W wojnie jest coś takiego jak tyły, flanki. Jak pani popatrzy na mapę, to zobaczy pani, że Białoruś pełni obecnie funkcję flanki prawego skrzydła zabezpieczającego rosyjską agresję na Ukrainę. Są jednostki białoruskie, które stoją z tyłu jednostek rosyjskich. Czyli pełnią rolę jednostek tyłowych, a to jest bardzo ważne zadanie.

Z terytorium Białorusi dokonuje się agresja, startują samoloty, startują rakiety, wjeżdżają czołgi. Nie ma tutaj o czym dyskutować, a już na pewno to nie jest czas, by żyć złudzeniem, że Łukaszenka może tutaj coś jeszcze grać, że może zmienić front. Nie, Białoruś jest obecnie, tak jak Rosja, w stanie wojny z Ukrainą. Bezpośredni udział białoruskich wojsk będzie tylko potwierdzeniem, nie niespodzianką.

A jednak Łukaszenka cały czas próbuje grać i nawet mu się udaje. Znowu widzi siebie w roli mediatora w tej wojnie, nawet jeśli zakrawa to o kuriozum, że kraj, który jest stroną konfliktu zbrojnego, gości delegacje pokojowe. Czy Łukaszenka może tym coś rzeczywiście ugrać?

– Paradoks polega na tym, że jeśli Rosja poniesie porażkę, czyli nie uda jej się zrealizować do końca swoich planów wobec Ukrainy, to będzie to dobra wiadomość dla Łukaszenki. Bo dzięki temu Rosja będzie słabsza, co pozwoli mu odbudować tę pozycję, którą miał przed wyborami w 2020 roku. Wtedy rzeczywiście próbował meandrować.

Chociaż ja wielokrotnie mówiłem, że nie mam wątpliwości, że Łukaszenka jest krwią z krwi i kością z kości ruskiego miru. Jest bardziej sowiecki i stalinowski niż Putin. Więc to nie jest tak, że w jego grach możemy dostrzec potencjalnego sojusznika. On po prostu traktuje Białoruś jak swoja własność i chce tę własność jak najdłużej zachować. To jedyny motyw, który stoi za wszystkimi jego decyzjami.

Jeśli Rosja będzie słabsza, to oznacza, że Ukraina będzie silniejsza. Tylko jak Białoruś ułoży sobie wtedy relacje z sąsiadem?

– Jeśli pani śledziła relacje między tymi krajami na przestrzeni ostatnich 30 lat, to ze strony Białorusi panowało podejście wyniesione jeszcze z imperium. Bo peryferie kontaktują się ze sobą przez centrum. O ile ze strony Ukrainy były próby nawiązania bezpośrednich kontaktów z Białorusią, o tyle Białoruś cały czas, nawet jeśli kontaktowała się bezpośrednio z Ukrainą, to cały czas myślała o reakcji centrum, czyli Moskwy. Trudno nazwać to budowaniem relacji dwustronnych.

Po wyborach w 2020 Łukaszenka stracił bardzo dużą część samodzielności, utrzymał się przy władzy przy pomocy Rosji i jeśli Rosjanie zrealizują swoje plany wobec Ukrainy, to Łukaszenka niczym już nie będzie grać, będzie musiał się podporządkować. Albo zostanie usunięty, jeśli Rosja sobie tego zażyczy. Jeśli Rosja przegra, to wtedy przed Łukaszenką znowu otworzą się różne możliwości. To, że prezydent Zełeński z nim rozmawia, czy to, że prezydent Macron do niego zadzwonił pokazuje, że Zachód chce zachować pole do kontaktów.

Poza politycznym wymiarem jest też ludzki. Ukraińcy proszą Białorusinów o to, by zrobili wszystko, co w ich mocy, żeby nie dopuścić swoich sił zbrojnych do wejścia do Ukrainy. Deklarują też pokoleniową nienawiść wobec tych, którzy nic nie zrobili. A to akurat narody, które autentycznie postrzegały się nawzajem jako bardzo bliskie. Czy to nie jest dla nich jakaś kulturową tragedia?

– To jest na pewno tragedia dla ludzi, którzy wiązali rozwój Białorusi i Ukrainy z integracją z Zachodem. Dla nich to rzeczywiście katastrofa. Białorusini przeżyli ją wcześniej, w 2020 roku. Wiemy, że z tego kraju uciekło kilkaset tysięcy ludzi, tych najbardziej aktywnych, prozachodnich. Teraz obserwujemy uchodźców z Ukrainy, którzy obawiają się o swoje życie i o swoje dzieci. Nie wiem, czy Ukraińcy i Białorusi, jeśli spotkają się na uchodźstwie, będą się w stanie porozumieć wokół tych wydarzeń. Ale proszę pamiętać, że po stronie ukraińskiej walczy białoruski oddział, który broni honoru narodu białoruskiego.

Łukaszenka nie idzie do przodu, nie pcha się, żeby swoje jednostki wysyłać, bo rozumie, że nie będzie odwrotu. Rosja na razie nie naciska, bo ma jeszcze rezerwy i nie musi prosić Łukaszenki o tego typu wsparcie. Ale Łukaszenka i jego armia odgrywają bardzo ważną rolę w zabezpieczeniu flanki i tyłów armii rosyjskiej, atakującej Ukrainę. Nie możemy o tym zapominać.

Warto przypomnieć, że Łukaszenka nie jest legalnym prezydentem Białorusi. Czy Swiatłana Cichanouska może odegrać teraz jakąś rolę?

– Od wielu lat obserwuję emigrację polityczną z Białorusi. Muszę szczerze przyznać, że ta ostatnia, może ze względu na liczebność, jest bardzo aktywna i udało jej się zdominować na Zachodzie dyskurs o sytuacji na Białorusi. Cichanouska jest chętnie zapraszana na różne spotkania, jest wysłuchiwana, jest traktowana jako przedstawicielka niezależnej Białorusi.

Mimo to nie wiem, jak ona mogłaby wpłynąć na sytuację w Białorusi na tym etapie. Jej dostęp do opinii publicznej na Białorusi jeszcze się zmniejszy, bo gdy rządy autorytarne prowadzą wojnę, to są bardzo zdeterminowane w odcinaniu tzw. wrogiej propagandy. Jej oddziaływanie na społeczeństwo w Białorusi spadnie. Łukaszenka, na ile go znam, będzie zaostrzał represje, bo tak reaguje, jak się boi.

Ale na pewno Swiatłana Cichanouska jest to symboliczna postać, która pokazuje, że Białorusini jako naród nie są za agresją, że to dyktator prowadzi kraj złą drogą. To jest ważne symbolicznie, a praktycznie nie ma wpływu na sytuację.

Białoruś w swojej historii nigdy nie prowadziła agresywnych wojen, nie miała większych konfliktów z sąsiadami. Wyobrażenie o samych sobie, jako pokojowym narodzie, jest bardzo ważne dla białoruskiej tożsamości. Czy udział w wojnie przeciwko Ukrainie to zmieni?

– Na Białorusi jest bardzo duża społeczna niechęć, wręcz wrodzona niechęć do wojny. Mottem życia Białorusina jest „żeby nie było wojny”. Kiedy zajmowałem się Białorusią w latach 90-tych, rzeczywiście miałem wrażenie, że oni są w stanie bardzo dużo poświęcić, żeby wojny nie było. Że są w stanie jeść kartoszkę i mieszkać w ziemiankach, żeby tylko nie podejmować jakichś agresywnych działań.

Łukaszenka się w to wpisał. Mówił, że Białoruś jest największą ofiarą drugiej wojny światowej, że prowadzi politykę w oparciu o Rosję właśnie po to, żeby nie było wojny. Po wyborach w 2020 roku zmienił retorykę i zaczął te obawy Białorusinów lekceważyć. Stał się bardziej agresywny, zaczął grozić sąsiadom, zaczął wspominać o tym, że Wilno jest białoruskie, że Białystok jest białoruski. Zaczął ostrzej mówić o Ukraińcach. To było zerwanie z dotychczasową polityką. Nie wiem, czy to wynik tej wyborczej traumy, ale moim zdaniem to, co teraz robi Łukaszenka, jest w zupełnej sprzeczności ze światopoglądem większości obywateli Białorusi, który jest bardzo pokojowy.

Wczoraj w Białorusi odbyło się referendum w sprawie zmian w konstytucji. Media nie poświęciły mu zbyt wiele uwagi, więc przypomnę, że według reżimu 65 proc. Białorusinów poparło poprawki. Tylko czy to referendum miało jakąkolwiek realną wagę polityczną, może poza tym, że w kontekście trwającej wojny Białoruś zrzeka się neutralności i statusu państwa bez broni jądrowej?

– Politycznie to referendum znaczy niewiele. Zostało przeprowadzone pod naciskiem Moskwy, która po wyborach dwa lata temu wymogła na Łukaszence jakieś ruchy związane ze zmianą elity, zmianą systemu władzy. Łukaszenka musiał to żądanie zrealizować i zrealizował. W nowej konstytucji jest wiele nieścisłości, trudno prognozować na przykład, jak będzie wyglądało i działało w praktyce Ogólnobiałoruskie Zgromadzenie Narodowe. Łukaszenka będzie raczej traktował wyniki tego referendum jak element gry z Rosjanami w przyszłości. Nie wiem, czy Rosjanie będą chcieli grać, ale Łukaszenka na pewno będzie starał się to wykorzystać w swoich celach.

Natomiast neutralność i status jądrowy Białorusi i tak były fikcją. Łukaszenka nie raz się zapominał i deklarował, że żałuje, że pozbył się arsenału jądrowego. Zawsze deklarował też, że jeśli struktury NATO będą przybliżały się do granic Białorusi, to będzie prosił Rosjan o zwiększenie obecności militarnej. Jeśli chodzi o strukturę armii, to białoruskie jednostki stanowiły część zgrupowań rosyjskich. Więc o jakiej neutralności mówimy?

W takim razie Białoruś jest jeszcze suwerennym państwem czy powinniśmy się przyzwyczajać do myśli, że w pewnym sensie, przynajmniej militarnym, graniczymy od wschodu z Rosją?

– W swojej książce „Oblicza Białorusi” postawiłem wyraźną tezę, że armia białoruska jest częścią armii rosyjskiej. Gdyby białoruscy żołnierze przebrali się w rosyjskie mundury, to nie dałoby się ich odróżnić. To jest ta sama mentalność, to samo uzbrojenie, te same komendy. Wielokrotnie podkreślałem, że grzech pierworodny Łukaszenki polega na tym, że on jako prezydent niezależnego kraju, zamiast umacniać ten kraj i zakorzeniać go, podcinał te korzenie.

Latami robił wszystko, żeby zatrzeć granice między Białorusią a Rosją. A powinien je budować – mentalne, językowe, kulturowe. Teraz mamy rezultaty tej polityki. Gdyby Kreml mocno nacisnął na Łukaszenkę, to nie sadzę, by w Białorusi znalazły się jakieś znaczące siły, gotowe z bronią w ręku walczyć przeciwko Rosjanom. Jest to państwo które istnieje, formalnie jest niepodległe, ale jego los waży się teraz na polach bitew na Ukrainie. Jak padnie Kijów, to będzie zależeć tylko od decyzji Putina – na ile potrzebuje on takiego quasi-suwerennego państwa.

Tymczasem na granicy z Białorusią polski rząd buduje za półtora miliarda złotych wielki płot ze stalowych prętów. Czy to jest dobra strategia zabezpieczania granicy?

– Zacznę od tego, że nie jestem zwolennikiem żadnych płotów ani murów na granicach. W sytuacji bardzo dużego nacisku one i tak nie zdają egzaminu. Przytoczę klasyczny przykład. Mur chiński powstał, by chronić państwo przed koczownikami z północy, ale oni i tak znaleźli sposób na jego obejście. A wiemy przecież, ile pieniędzy, czasu i ludzi stracili Chińczycy na jego budowę.

Ten mur na granicy z Białorusią jest trochę symbolem porażki naszej polityki wschodniej. Naszej, czyli także unijnej. To jest dzielenie społeczności, które powinny się integrować. Oprócz tego, to jest takie nawiązanie do praktyk sowieckich. Pamięta pani, że w Związku Sowieckim była tak zwana sistema? Z jednej strony miała bronić Związek Sowiecki przed zachodnimi dywersantami, a z drugiej strony miała uniemożliwiać ludziom sowieckim ucieczkę z „raju”.

Na pewno operacyjnie służbom ten mur pomoże w wyłapywaniu osób, które będą nielegalnie próbowały przekroczyć granicę. Ułatwi im pracę. Ale widać to na przykładzie np. granicy hiszpańsko-marokańskiej. Kiedy napływ jest duży, to płot nie jest rozwiązuje sytuacji. Jak rozumiem władze nie mają innego pomysłu na zminimalizowanie ryzyka.

Czy Białoruś będzie dalej próbować w ten sposób destabilizować granicę Polski i Litwy? To nie był duży kryzys migracyjny, ale mały kryzys humanitarny, może Polska się pospieszyła z tą reakcją zamiast inwestować w obronność?

– Gdy obserwowałem ten kryzys, to na początku postrzegałem go przez pryzmat sytuacji wewnętrznej na Białorusi. Wydawało mi się, że to jest próba odwrócenia uwaga od represji wewnątrz kraju i próba ukarania krajów sąsiednich, które wsparły opozycję. Ale dzisiaj, kiedy trwa wojna, to wydaje mi się, że to nie było tak.

Oczywiście Łukaszenka swoje zające przy tym ogniu piekł, ale była to próba Putina odwrócenia uwagi od koncentracji wojska na granicach z Ukrainą. Odwrócenia uwagi społecznej, bo satelity widzą wszystko. Ludzie nie mówili jednak o tym, co się dzieło na granicy rosyjsko-ukraińskiej, a o tym, co się działo na granicy polsko-białoruskiej. Działania Polski i Litwy sprawiły, że ten szlak migracyjny, który otworzył sztucznie Łukaszenka, nie został udrożniony, ale mechanizm został opracowany i przetestowany, i może być wykorzystany w przeszłości.

Putin i jego ludzie zdają sobie sprawę z nastrojów panujących w zachodnich społeczeństwach. Kryzys graniczny pogłębił polaryzację społeczeństwa w Polsce. Padały głupie wypowiedzi różnych osób, które dyskredytowały polską armię. Wie pani, jest takie stare powiedzenie, że kto nie szanuje swojej armii, to będzie karmił obcą. To był sztuczny kryzys, zorganizowany przez służby rosyjskie i białoruskie. Czy będzie się powtarzał czy nie, to będzie zależało od tego, czy będzie to wygodne dla strony rosyjskiej i białoruskiej. Polska strona, jak rozumiem, stara się dmuchać na zimne, ale nie wiem, czy wybrano najlepszy sposób. Trudno to ocenić, bo nie mamy wszystkich danych.

Czy jest w tym jakaś wina kolejnych polskich rządów, że Białoruś jest w tym miejscu, w którym jest dzisiaj. Czyli w stanie wojny z Ukrainą. Czy coś można było zrobić lepiej?

– Trzeba byłoby rozmawiać o całym wschodzie w tym kontekście. Ale na pewno nie wykorzystaliśmy wszystkich szans, nasza polityka nie była konsekwentna. Była na przykład próba wykorzystania Łukaszenki do szmuglowania polskich jabłek na rosyjski rynek. Takie niezbyt legalne działania, podejmowane dla motywów zarobkowych. On to zawsze wykorzystuje, nauczył się z Polską grać. Kupował sobie zaufanie niektórych ludzi, którzy byli mu potrzebni. Trzeba było mieć konkretny plan wspierania społeczeństwa obywatelskiego i realizować go niezależnie od zmiany rządu.

Niestety, kiedy władza się zmieniała, to były nowe próby porozumienia się z Łukaszenką. Wtedy zapominano o swoich sprzymierzeńcach z opozycji. A kiedy Łukaszenka wystawiał do wiatru, to wracano do opozycji, tylko, że ta wtedy była już o wiele słabsza. Takie chodzenie od jednego płotu do drugiego. A Polska jest przecież o wiele silniejsza niż Białoruś, ma dużo większe możliwości działania, a momentami zachowywaliśmy się, jakbyśmy byli młodszą siostrą Białorusi.

Na Białoruś powinny zostać nałożone te same sankcje, co na Rosję?

– To trudne pytanie. Zaczęliśmy rozmowę od tego, że uważamy, że Białoruś jest państwem-agresorem. Stara się maskować, ale odgrywa bardzo ważną rolę w rosyjskiej inwazji. Nie widzę powodów, żeby traktować Białoruś na innych zasadach, ale jednak należy odróżniać reżim Łukaszenki od społeczeństwa białoruskiego. Nie należy wylewać dziecka z kąpielą.

Zwłaszcza, że białoruskie społeczeństwo pokazało niespełna dwa lata temu, że w swojej masie nie popiera reżimu. Może gdyby nie protesty z sierpnia i jesieni 2020 roku, nie myślelibyśmy wciąż o Białorusinach tak ciepło. Nie powinniśmy sobie utrudniać dostępu do tego społeczeństwa, uderzać trzeba w reżim. Traktując reżim Łukaszenki na równi z Putinem, należy dbać o to, żeby nie zaszkodzić relacjom społecznym między Polakami a Białorusinami.

Kiedy pracowałem w Białorusi, to odczuwałem, że Białorusini są przyjaźnie nastawieni do Polaków, ale sam reżim jest nam bardzo wrogi. Łukaszenka często starał się to ukrywać, ale jego wrogość do Polski jest wręcz irracjonalna. Trzeba przypomnieć, że dwójka liderów polskiej mniejszości siedzi od roku w więzieniu. Andrzej Poczobut i Andżelika Borys zostali oskarżeni o absurdalne rzeczy, grozi im 12 lat. Dlatego reżim trzeba traktować konsekwentnie i z całą surowością.

* Leszek Szerepka – polski historyk, urzędnik i dyplomata, od 2011 do 2015 ambasador RP na Białorusi. Autor książek: „Oblicza Białorusi. Zapiski ambasadora” oraz „Białoruski snajper”.

Czytaj więcej: „Putin się mści. Rosja oddaliła się od realnego świata jeszcze bardziej niż ZSRR za Breżniewa”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTaco Hemingway przekazał 100 000 zł na pomoc Ukrainie
Następny artykułPuławy pamiętają o Żołnierzach Wyklętych