Jak to się robi w Polsce
Jak ustalili dziennikarze portalu Onet.pl, „prezes TVP S.A. Jacek Kurski aż dwa razy uzyskał dodatni wynik testu PCR na obecność koronawirusa. Pierwszy taki wynik w systemie Sanepidu został zarejestrowany 13 grudnia o godz. 20:48. Drugi — 14 grudnia o godz. 22:41. Dzień później, czyli 15 grudnia o 13:33 prezes TVP dostał zielone światło od lekarza z warszawskiego szpitala MSWiA, by opuścić domową izolację, mimo iż taka izolacja powinna zgodnie z prawem trwać 10 dni”.
Dzięki swoim cudownym uzdrowieniom i zmianom wyników Kurski, który przebywał na izolacji zaledwie 40 godzin, mógł wziąć udział w co najmniej dwóch masowych imprezach. Na koncercie „Po co nam wolność” w Teatrze Polskim pojawił się w momencie, kiedy jego pozytywny test został zarejestrowany w systemie Sanepidu. W Paryżu, na Konkursie Piosenki Eurowizji dla Dzieci, prezes TVP S.A. pojawił się pięć dni po dodatnim wyniku testu.
Do współudziału w wizerunkowym osłanianiu Kurskiego władza potrafiła nakłonić także najbardziej oportunistycznych, uzależnionych od pieniędzy i nacisków, lekarzy. To szpital MSWiA wydawał kolejne oświadczenia, które miały dowodzić, że Jacek Kurski nie złamał prawa, a jego pozytywne teksty były nieważne. Oświadczenia te były niekonsekwentne, sprzeczne, ale wystarczyły, aby stać się „przekazem dnia” PiS-owskiej propagandy.
Swobodny stosunek jednej z najbardziej rozpoznawalnych postaci obozu władzy wzburzył wielu lekarzy, wielu ludzi dotkniętych chorobą lub takich, którym na koronawirusa zmarli najbliżsi. Jednak z badań przeprowadzonych przez PiS wynikało, że twardy elektorat tej partii „nie zauważył” zachowania Kurskiego, a u antyszczepionkowców (rozsianych pomiędzy elektoratem PiS, Solidarnej Polski i Konfederacji) wzbudziły one wręcz coś w rodzaju entuzjazmu. Wygląda na to, że kłamstwo populistycznej władzy współistnieje z kłamstwem populistycznego wyborcy. Wiemy, że w Polsce dość masowo rozprowadzano fałszywe zaświadczenia o szczepieniach. Używali ich antyszczepionkowcy i koronasceptycy albo planujący zagraniczne wczasy (najlepiej bez testowania i innych „korona-głupot”), albo potrzebujący takich fałszywych zaświadczeń w pracy lub do uczestnictwa w różnego typu imprezach.
Czemu tacy ludzie mieliby się oburzać na Jacka Kurskiego? On staje się dla nich wręcz symbolem „skutecznego oporu”, ośmielającym ich samych do dalszego łamania prawa. Podobnie pozytywny wpływ na antyszczepionkowych wyborców prawicy ma zadekretowana przez Jarosława Kaczyńskiego bezkarność krakowskiej kurator oświaty Barbary Nowak, która – będąc przecież urzędniczką państwową – publicznie podzieliła się swoim negatywnym stosunkiem do szczepień.
Jak to się robi w Zjednoczonym Królestwie
Covidowe oszustwa Borysa Johnsona są jeszcze ciekawsze. Choćby dlatego, że ich osłanianie i społeczne reakcje możemy obserwować w państwie będącym najstarszą demokracją świata, z najbardziej ponoć uwewnętrznioną kategorią prawa, gdzie jednak społeczny i państwowy ład także został podmyty i zdestabilizowany przez populistyczną rewoltę brexitu.
Johnson współzarządzał tą rewoltą i dzięki niej zdobył władzę. Niszcząc po drodze swoją własną partię jako formację niegdyś konserwatywną, przemieniając ją niemal do końca w skorumpowany, wydrążony przez lobbystów, posługujący się oligarchicznym językiem do zarządzania ludem populistyczny ściek.
Kiedy jednak Johnson odwołał Dominica Cummingsa (swego najbliższego PR-owego doradcę, uważanego na Wyspach za jednego z najskuteczniejszych promotorów brexitu), który złamał antycovidowe regulacje urządzając sobie wielokilometrowe wycieczki do krewnych w samym apogeum pierwszego i najbardziej restrykcyjnego z brytyjskich lockdownów, kiedy w dodatku on sam był zakażony wirusem, Cummings zaczął się na Johnsonie mścić. Przez wiele miesięcy ujawniał w mediach (prawicowych, lewicowych, populistycznych i liberalnych) kompromitujące tajemnice Torysów i samego Johnsona.
Jedną z tych tajemnic były szczegółowe informacje o regularnym łamaniu przez samego premiera, jego najbliższe polityczne otoczenie i partię, podstawowych antycovidowych regulacji, które Johnson wprowadzał i które obowiązywały wszystkich obywateli UK.
Najbardziej groteskowym przykładem stosunku Borysa Johnsona do prawa była polityczno-pijacka impreza w siedzibie premiera na Downing Street 10, na którą Johnson ściągnął (w maju 2020, czyli także w apogeum pierwszego, najostrzejszego lockdownu na Wyspach) ponad stu swoich współpracowników, pisząc do nich w zaproszeniach, żeby „przynieśli swoją własną gorzałę” („bring your own booze”). Te zaproszenia także trafiły do mediów. Johnson najpierw zaprzeczał, potem przepraszał (królową, Brytyjczyków, itp.). Działając w rytmie znanym nam doskonale z przykładów „zarządzania kryzysami wizerunkowym” przez Kaczyńskiego, Morawieckiego, Kurskiego (w tym ostatnim wypadku bez przepraszania, natomiast z próbą zastraszenia dziennikarzy, którzy ujawnili jego stosunek do prawa).
Brytyjskie media zaatakowały Johnsona, zaatakowały go opiniotwórcze i zawodowe elity (szczególnie lekarze). Tym bardziej, że już przed ujawnieniem pijackiej imprezki na Downing Street 10 Anglicy mogli zobaczyć wideo, na którym współpracownicy premiera szydzili sobie z antycovidowych regulacji w czasie innej, tym razem bożanarodzeniowej imprezy zorganizowanej przez Borysa Johnsona w czasie kolejnego lockdownu w grudniu 2020.
Łamać zaczęła się nawet jego partia. Ale nie do końca. Kiedy piszę ten tekst, zaledwie pięciu posłów Torysów (z 360 zasiadających obecnie w Izbie Gmin) podpisało wniosek o przeprowadzenie nadzwyczajnych wyborów szefa partii. Do uruchomienia wewnątrzpartyjnego procesu wyborczego potrzebne są 54 podpisy, a ewentualna zmiana szefa rządzącej partii oznacza w Wielkiej Brytanii także zmianę na stanowisku premiera, jednak bez konieczności przeprowadzania przedterminowych wyborów.
Wśród tej piątki (i pośród niezbyt na razie licznych zwolenników odwołania Borysa Johnsona w Partii Konserwatywnej) są zarówno dawni brexiterzy, jak też dawni zwolennicy pozostania Wielkiej Brytanii w UE. Żaden z nich nie był w przeszłości jakimś wyjątkowo odważnym wewnątrzpartyjnym buntownikiem, wszyscy pogodzili się z przywództwem Johnsona, jednak teraz obawiają się, że osłabiony i skompromitowany lider nie poprowadzi ich do kolejnego zwycięstwa. Tym bardziej, że od paru miesięcy na prowadzenie w sondażach powróciła – po paru latach wygrzebywania się z katastrofy, jaką dla brytyjskiej socjaldemokracji były rządy radykała Corbyna – Partia Pracy.
Reszta konserwatywnych posłów wyczekuje, milczy albo jest wręcz jednoznacznie przeciwna karaniu Johnsona za jego pogardę dla brytyjskiego prawa. W tej ostatniej grupie są nie tylko wszyscy członkowie gabinetu Johnsona, dla których los premiera jest też ich własnym losem, ale także zdecydowana większość posłów i polityków Partii Konserwatywnej w jej obecnym pobrexitowym kształcie. Wszyscy oni (niektórzy podpierając się szybkimi badaniami) uważają, że znaczna część dzisiejszych wyborców Torysów nie tylko nie uważa zachowania premiera za naganne, ale na swój cichy sposób się z nim solidaryzuje. Najpoważniejszy w ostatnim okresie bunt Torysów przeciwko polityce Johnsona dotyczył nie jego swobodnego stosunku do regulacji antycovidowych, ale wręcz przeciwnie – był skierowany przeciwko podjętym przez niego próbom zaostrzenia tych regulacji wobec rekordów zakażeń spowodowanych przez wersję Omikron. 100 posłów Partii Konserwatywnej zagłosowało wówczas przeciwko premierowi. Większość z nich została wybrana w okręgach, w których dominują zarówno zwolennicy brexitu jak też koronasceptycy.
Populiści – panowie czy niewolnicy tłumu?
Nawet niekwestionowany lider populistycznej rewolty na Zachodzie, czyli Donald Trump, ma problem z zarządzaniem własnymi zwolennikami, jeśli chodzi o stosunek do epidemii koronawirusa. Kiedy w czasie jednego z wieców swoich zwolenników podczas „The History Tour” powiedział, że warto się szczepić i przyznał, że sam przyjął trzecią „przypominającą” szczepionkę, nawet najwierniejsi trumpiści zaczęli na niego gwizdać i buczeć. Trump ma nadzieję na odzyskanie prezydentury i wolałby rządzić społeczeństwem, które zdoła się wydobyć z pandemii.
Jednak ta polityczna racjonalność zderzyła się z populistyczną nienawiścią do elit (w tym wypadku lekarskich, „wierzących w koronawirusa”), którą on sam cynicznie rozpalał w czasie swoich rządów. Reakcja tłumu przekonała Trumpa, że nie może sobie pozwolić na oderwanie się od własnych wyborców i w populistycznym radykalizmie musi postępować dalej. Na spotkaniach z wyborcami przestał zachwalać szczepienia. Podobne wnioski ze swoich zderzeń z populistycznymi wyborcami wyciągają Kaczyński, Morawiecki i Kurski. Lepiej stracić lekarzy z Rady Medycznej niż antyszczepionkowych wyborców prawicy. Tym bardziej, że niepokornych lekarzy można w Radzie Medycznej zastąpić albo oportunistami, np. ze szpitala MSWiA albo ideowcami od wojny z aborcją, których w środowisku lekarskim wcale nie brakuje.
Populistycznych liderów mogą władzy pozbawić konsekwencje ich błędów w polityce gospodarczej (drożyzna) albo w polityce bezpieczeństwa (konsekwencje kryzysów i wojen, do których prowadzi populistyczna polityka). Na pewno jednak nie pozbawi ich władzy swobodny stosunek do antycovidowych regulacji czy nawet do samego koronawirusa.
Pandemia COVID-19 bardzo szybko stała się bowiem jednym z centralnych tematów wojny kulturowej. A jak wiemy, wojna kulturowa – i to zarówno po prawej, jak i po lewej stronie – za nic ma naukę, medycynę i zdrowy rozsądek. Jej fronty są w miarę trwałe i wciąż rozbrzmiewają nad nimi ogłuszające medialne salwy. Epidemia koronawirusa nie jest epidemią dżumy, dla wielu ludzi nie stała się wystarczająco ewidentna jako śmiertelne zagrożenie, a więc także i ona dała się zaprząc do kulturowej wojny. Stała się jej napędem, jeszcze bardziej dzieląc społeczeństwa, zamiast zjednoczyć ludzi wobec wspólnego zagrożenia.
Choć zatem Borys Johnson ma dziś w Wielkiej Brytanii większe problemy z łamaniem prawa niż Jacek Kurski w Polsce, los żadnego nie jest przesądzony. Przy całej gadaninie populistycznych liderów o własnej wszechmocy i zdolności pokonania „liberalnego imposybilizmu”, prawdziwa więź pomiędzy nimi i populistycznym ludem, który ich wspiera, zasadza się na wspólnym resentymencie, poczuciu bezradności i głębokiej niechęci wobec „elit” (globalnych, europejskich, naukowych, lekarskich…). Populistyczny lud jest przekonany, że także jego przywódcy muszą się wobec elit kryć, muszą na nie uważać. Tylko dlatego wprowadzają antycovidowe regulacje, ale kiedy mogą, łamią je, obchodzą, oszukując elity tak samo, jak robi to lud. Kaczyński, Trump, Johnson, Kurski… bardzo uważają, aby tej nici komunikacji ze „swoim ludem” nie zerwać. Gwarantuje ona bowiem utrzymanie władzy, nierozliczanie populistycznych liderów z ich błędów. Z tego punktu widzenia Johnson i Kurski, kiedy obchodzą antycovidowe regulacje, są nawet skuteczniejsi politycznie, niż gdyby mówili prawdę i przestrzegali prawa.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS