A A+ A++

Joseph pośpiesznie zanotował na małej karteczce to, co mówiła Maria. – No to idę – stwierdził niepewnie. – Idź, robi się ciemno – odpowiedziała. Kiedy wychodził na zewnątrz, mierząc się z przenikliwym zimnem późnego popołudnia pomyślał, że to jakieś szaleństwo, jakiś absurd, zdawał sobie jednocześnie sprawę z tego, że to właśnie w tym szaleństwie tkwi jakaś metoda. Maria już od kilku dni powtarzała, że musi z tym coś zrobić, że musi się tego czegoś pozbyć, że to jedyny sposób, że zrobić to ma właśnie w taki, a nie inny sposób. Skierował się więc w kierunku zewnętrznych drzwi do rozłożystej lecz niskiej piwnicy, ściskając w lewej dłoni plastikowy flakonik. Postąpił kilka schodów w dół. Popchnął delikatnie drzwi, które wydały z siebie przeciągły jęk. W środku panował półmrok, korespondujący z kończącym się powoli dniem. Przeniknął go nieprzyjemny dreszcz. Wewnątrz majaczyły jakieś sprzęty, delikatnym ciepłem emanował niewielki piec centralnego ogrzewania, a w oddali dało się widzieć zarys zrzuconego przed kilkoma dniami węgla, którego intensywny zapach roznosił się wokół. Przez głowę przeszła mu myśl, że gdyby go ktoś teraz zobaczył, wykpiłby jego naiwność. Jednak czuł, że to co ma zrobić posiada jakiś niezrozumiały dla niego ale wyraźny sens. Wierzył temu, co mówiła Maria. Oczami wyobraźni widział ją siedząca na łóżku ze skulonymi pod brodą nogami, z wyrazem niepewności w szklistych oczach. Po cichu zaczął recytować spisane na karteczce formułki. Na początku nie czuł nic, jednak gdy skończył i otworzył flakonik zdał sobie sprawę z tego, że drzwi za jego plecami zamknęły się bezszelestnie pogrążając go w ciemności. Niemal jak imadło ścisnęło go przerażenie, obezwładniło, sparaliżowało.

foto: Wikipedia

Miał nieodparte wrażenie, że ktoś na niego patrzy. Niewiele myśląc chlusnął przed siebie wodą, która rozprysnęła się dużymi kroplami na kilka metrów przed nim. Kilka kropel trafiło w piec wydając ciche syknięcie. Zaraz potem obrócił się na pięcie, szarpnął drzwi i niewiele myśląc wybiegł na zewnątrz, pozostawiając za sobą skowyt zamykających się drzwi. Przeczesał palcami rzadkie włosy wilgotne od potu. Oddychał głęboko spoglądając na duże okno za którego taflą paliła się lampa. Zastanawiał się, co w tej chwili robi Maria. Czy się boi? A może śmieje się z niego? Nie, to drugie raczej nie. Nie wiedział, co ma o tym myśleć. Targały nim skrajne emocje. Z jednej strony ufał dziewczynie, którą pokochał nad życie, życie, które już od niemal roku spędzali razem nieformalnie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Z drugiej jednak strony doskonale wiedział, że z boku to wszystko musi wyglądać dziwnie i groteskowo. Czy oboje popadali w jakąś paranoję? A może to właśnie oni byli zdrowi, a cała reszta nurzała się w jakimś spazmatycznym i monotonnym jednocześnie letargu.

Joseph wszedł do domu. Obszedł wszystkie pomieszczenia tak, jak mu podyktowała pod koniec swego orszaku wypraszając ją na chwilę z sypialni. Nie chciał by była przy nim gdy odprawiał ów swój rytuał. Krępował się jej obecności. Nie odczuwał takiego zażenowania chodząc czasem po mieszkaniu nago ale wstydził się przy niej modlić, tak jakby to była najbardziej intymna czynność jaką mógłby w swoim życiu podjąć. A kiedy skończył w sypialni, poszedł na strych. Po drewnianych, stromych schodach wspiął się na ostatnią kondygnację domu, który wynajmowali od sześciu miesięcy. Maria sprzedała swoje mieszkanko i sklepik wywołując niepohamowane wręcz oburzenie u swojej babki. I niemal nazajutrz, nie przejmując się jej teatralnymi spazmami wynajęli dom; osadzony na wysokim fundamencie, usytuowany na wschodnich obrzeżach miasta, w samym niemal środku sosnowego lasu, z dala od miejskiego zgiełku, którego Maria miała dosyć. W niedalekiej przyszłości chciała go kupić. Bardzo tego chciała. Jednak z każdym następującym po sobie miesiącem jej determinacja kruszała, topniała jak ledwie widoczne na przegnitej trawie płaty śniegu. Na strychu było niemal zupełnie już ciemno. Zapalił więc światło, które słabo rozjaśniło wnętrze; zagracone starymi sprzętami AGD, worami ze znoszonymi ubraniami, których Maria za nic w świecie nie chciała wyrzucić czy oddać. Przez niewielkie poziome okienka wpadał do wnętrza ledwie uchwytny szaro- niebieski slajd nadchodzącego mroku obramowany wąskimi, białymi framugami. I tutaj zaczął swoją formułę, którą zwieńczyć miał chlust wody. Lecz już na samym początku poczuł jak jakaś nieznana siła zaciska się na każdym calu jego ciała, jak oczy zaczynają mu się szklić i toczyć kwaśne, szczypiące łzy. Ręce zaczęły mu drżeć. Z przyśpieszonym oddechem kontynuował, odkręcając jednocześnie flakon. Resztę jego zawartości wylał na prawa dłoń i zaczął machać nią na wszystkie strony. Drobne kropelki błyszczały tu i ówdzie w słabym, sztucznym świetle. Coś nieznanego, zimnego, wrogiego, coś złośliwego zupełnie jakby drwiło z niego, ściskając go jak gwałtownie rosnące ciśnienie.

Przez chwilę myślał, że zapadnie się w sobie, zamknie, skurczy aż do granicy niebytu. Resztkami sił zaczął iść w stronę drzwi. Gdy dotarł do nich pchnął skrzydło przed siebie, szarpiąc gwałtownie klamką. Te jednak nie ustępowały. Bał się coraz bardziej. Czuł, że traci zmysły, że zaraz zwariuje. Wydawało mu się, że gra w jakimś podrzędnym horrorze ale drzwi naprawdę nie chciały się otworzyć. Pomyślał, że zapewne zaraz zacznie zmierzać w jego stronę jakieś monstrum. Tak się jednak nie stało. Niemal w tej samej chwili bowiem drzwi ustąpiły, otwierając się jednak w odwrotnym kierunku, W przypływie przerażenia zapomniał, że drzwi na strych otwierają się do wewnątrz. Niemal wypadł na zewnątrz, zmierzając szybko dużymi krokami w dół. W ostatniej chwili zatrzymał się jednak, spojrzał jeszcze raz w górę. Uspokoił nieco oddech i zanim wszedł do przedpokoju, odgrodzonego od schodowej klatki niewielkim przedsionkiem z przeszklonymi w połowie drzwiami opanował swoje nerwy i emocje, przynajmniej na tyle na ile to było możliwe. Po chwili wszedł do sypialni. Maria siedziała dokładnie w tej samej pozycji jak w chwili kiedy wychodził na zewnątrz. Spojrzała na niego. – Jak poszło? – spytała. – Mam nadzieję, że coś „to” pomogło – odparł zrezygnowany. – Niestety nie – odpowiedziała. – Raz to zdecydowanie za mało. Będziesz musiał iść tam jeszcze przynajmniej kilka razy – skinęła twarzą ku górze. – Dlaczego akurat tam? – Bo teraz właśnie tam jest to, czego musimy się pozbyć. – Czyli w kuchni go już nie ma? – spytał. – Nie, w kuchni go już nie ma. Nie ma go tam już od kilku dni. – A gdzie jest teraz? –zapytał. – Za oknem w kuchni. Tkwi tam jak kukła, obserwuje co robimy i ciągle płacze. – Płacze? – Tak. Prosi o pomoc. Boi się. Nie wie co ma ze sobą zrobić, nie wie gdzie ma iść. Musisz mu pomóc. – dodała. – A co ja właśnie robiłem?! Po co skoro jest na zewnątrz? – Bo wewnątrz jest jeszcze ktoś- odpowiedziała. – Kto? – zapytał. – Ktoś, kto tak bardzo przeraził cię najpierw w piwnicy, a potem na strychu. Będziesz musiał tam wrócić. I to jak najszybciej – dodała. (C.D.N)
Jarosław Sawiak

Jarosław Sawiak
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł8 milionów dobrych życzeń dla Agatki. Nie kończy się pomoc dla chorej dziewczynki
Następny artykułPROJEKT KROKUS W OSTRÓDZKIM EKONOMIKU