Kaczyński potrzebował Hofmana i Kurskiego, Pawłowicz i Piotrowicza, Przyłębskiej i Piebiaka, Maliszewskiego i Parucha, Dudy i Ziobry. Potrzebuje też Mejzy, tak jak Kurski potrzebuje Kłeczka i innych. Prezydent Franklin Delano Roosevelt o dyktatorze Somozie w Nikaragui mówił: „Może to jest skurwysyn, ale nasz skurwysyn”. Kaczyński zdaje się mówić – jak nie skurwysyn, to nie nasz.
Przywódcy czasem nie lubią swoich współpracowników, a nawet nimi gardzą (Napoleon mówił o Talleyrandzie, że to „gówno w jedwabnych pończochach”), ale uważają jednocześnie, że ze względu na swoje kompetencje owi współpracownicy są pożyteczni dla kraju. Kaczyński jednak nie tylko w tym sensie Napoleonem nie jest – nie potrzebuje pożytecznych dla kraju, potrzebuje użytecznych dla siebie, bo nie o kraj tu idzie, ale o niego.
***
Kadry są funkcją celu. Kaczyński nie dobiera ludzi, żeby tworzyć publiczne dobro, ale żeby panować nad Polską. Nie potrzebuje intelektualistów ani ekspertów. Im mniej jego ludzie skomplikowani i wyrafinowani, tym lepiej. Z premedytacją kolekcjonuje też takich jak Mejza i nie ma co do tych osobników żadnych złudzeń. Już o współpracownikach z Porozumienia Centrum mówił, że było wśród nich wielu ludzi dziwnych, a nawet niespełna rozumu. Swoje wyobrażenie o etyce w polityce wyłożył całkiem jasno: „Gdybyśmy przyjęli zasady moralne, to nie mielibyśmy niczego”. Parafrazując – gdybym brał porządnych, miałbym wyłącznie kłopoty.
Kaczyński wynalazł wybitnie perwersyjny pomysł na poniżanie Polski – wywyższanie najbardziej paskudnych typów. Im bardziej pozbawieni właściwości, tępi, głupi, bezwzględni, kłamliwi, cyniczni, wazeliniarscy, podli i pazerni, tym lepiej. Korupcji politycznej i faktycznej od początku towarzyszyła moralna. Miał być nowy człowiek, a pojawiła się zwykła świnia. I nie było tu żadnych przypadków.
Człowiek inteligentny myśli i nie wiadomo, co mu przyjdzie do głowy. Myślący ma wątpliwości, zdolny ma własne ambicje i aspiracje, przenikliwy jest krytyczny, kulturalny do pewnych rzeczy jest niezdolny, bo miewa wewnętrzne opory. Wódz wolał głupców niezdolnych do myślenia, bezkrytycznych przygłupów. Im byli i są gorsi, tym bardziej byli i są od niego uzależnieni. Im bardziej cyniczni i pazerni, tym bardziej potrzebują gwarancji bezkarności. Są więc nie tylko bezwzględnie uzależnieni, ale nawet więcej niż lojalni, po prostu dyspozycyjni.
Skierowana przeciw elitom swoista rewolucja kulturalna nieuchronnie stała się rewolucją chamstwa, która przyniosła apoteozę prostactwa. Wódz ludzi testował i łamał. Gdy okazywali się marni, byli jego, gdy byli skompromitowani, byli jego tym bardziej, pogardzani byli już jego absolutnie. Taka inżynieria personalna.
***
Słynnej książce o administracji Johna Kennedy’ego, zbudowanej z najwybitniejszych absolwentów Harvardu, Princeton i Yale, David Halberstam dał tytuł „The Best and the Brightest” (najlepsi i najbardziej błyskotliwi). Książka o ekipie Kaczyńskiego mogłaby mieć tytuł „The worst and the dumbest” (najgorsi i najgłupsi). Ale cóż począć, Kaczyński Kennedym nie jest i być nie chciał. Nie potrzebował górnolotnej retoryki ani inspirowania obywateli idealizmem. Chciał po prostu wrogiego przejęcia państwa i podporządkowania go sobie. Zwykle świadomie wybierał więc ludzi paskudnych, a czasem świadomie awansował zwykłe
kreatury, jakby chciał upokorzyć pokonanych, poprzedników, oponentów i cały kraj. Stąd wielkie kariery chłopców przypominających skrzyżowanie cinkciarzy z aparatczykami komunistycznych organizacji młodzieżowych. Nie mają jednak, bo do niczego nie potrzebują, ideologicznego ferworu hunwejbinów. Mają wyłącznie to, co im i tej władzy jest niezbędne – bezgraniczny cynizm i pazerność. Robią biznesy w okolicach państwowych spółek i funduszy, a jeśli prywatne, to wyglądają najczęściej jak interesy Mejzy. Drobne cwaniaczki i mentalne dresy wyczuły koniunkturę, cytując słowa o zupełnie innych ludziach: „poczuli siłę i czas”. Pełno ich w warszawskich knajpach, blisko siedzib największych państwowych spółek. Dorabiają się, dealują i konsumują. „Chłopcy z ferajny” naszego Scorsese z Nowogrodzkiej. Są, jacy są, jak to chłopcy z ferajny i żołnierze wodza. Vito Corleone też nie kazał swoim żołnierzom zdawać egzaminu ze sztuki wczesnego renesansu, a Tony Soprano nie sprawdzał, czy jego ludzie znają najnowsze ekspozycje z Museum of Modern Art i Guggenheim Museum. Innych kwalifikacji od nich oczekiwano. Bo innych kwalifikacji wymaga się od ludzi z marginesu, może nie z marginesu społecznego, ale z marginesu głównego nurtu, w którym pracuje się i zarabia uczciwie. Wielbiciel myśli Stalina – Jarosław Kaczyński – doskonale pamięta, że „kadry decydują o wszystkim”. Jaki cel, takie kadry. Nie muszą być dobre, mają być swoje.
Projekt stworzenia nowego człowieka był szalenie ambitny, ale jego druzgocąca klęska nie powinna u jego pomysłodawcy wywoływać depresji. Niepowodzenie jest rzeczą ludzką. Doktor Frankenstein też chciał stworzyć ideał, a wyszło monstrum.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS