A A+ A++

***

Poznaliśmy się w 1977 roku. Dwa lata wcześniej Gierek zreformował podział administracyjny i z 17 województw zrobił 49. Mnóstwo ludzi w urzędach, milicji i SB awansowało, ale pod warunkiem uzupełnienia wyższego wykształcenia. Na studia zaoczne wlała się fala z różnymi życiorysami i maturami uzyskanymi w różny sposób. Tak właśnie było w Białymstoku, gdzie powstała filia Uniwersytetu Warszawskiego.

Na pierwszym roku wstępu do prawoznawstwa uczył dr Piotr Winczorek. Prawnik z krwi i kości, który w żyłach miał krwinki czerwone, krwinki białe i czarne paragrafy. Ja prowadziłem ćwiczenia, on odpytywał. Mówił, że to nie jego sprawa, jakich ludzi przyjęto na studia. Jego sprawą jest dobrze ich odpytać. No i jak ktoś czegoś nie wiedział, to go oblewał. Dużo ludzi wychodziło od niego z dwóją w indeksie. Groziło to rozwaleniem studiów.

Ludzie z komitetu miejskiego PZPR wezwali więc profesora Andrzeja Stelmachowskiego, który był dziekanem Wydziału Administracyjno-Ekonomicznego. Postać w wymiarze politycznym i społecznym wielkiego formatu, ale równocześnie bardzo dziwny człowiek. Z jednej strony członek Klubu Inteligencji Katolickiej, z drugiej – niesłychany pragmatyk potrafiący dogadać się z władzą, choć niestroniący od pochlebców (może wszyscy wielcy profesorowie tacy są?).

Czytaj też: Szczucie na Niemców, czyli jak towarzysz Gomułka walczył z Krzyżakami

I Stelmachowski powiedział, że jest taki jeden, który mógłby zastąpić Winczorka. Trochę polityczny, bo zetknął się z Komitetem Obrony Robotników, z Macierewiczem.

A czy będzie tu coś organizował? Nie, przyjedzie, swoje odklepie i wyjedzie.

W miejsce Winczorka pojawił się więc taki nieduży facecik z teczką, który rozglądał się w sposób nie bardzo rozgarnięty. I to był Jarek Kaczyński.

Do Białegostoku kierowano wtedy więcej podpadziochów politycznych. Na korytarzach można było spotkać Ewę Łętowską, Jadwigę Staniszkis czy Lecha Falandysza. Wielu przyjeżdżało na prośbę Stelmachowskiego.

Z Jarkiem mieliśmy wspólne biurko. Z ciemnego drewna. Ale nie kłóciliśmy się o nie, bo z niego nie korzystaliśmy. Pisało się w domu, czytało w bibliotece, a wykłady były w salach. W gabinecie przy biurku co najwyżej były egzaminy.

Jarek miał inną filozofię niż Piotrek Winczorek: przyzwoicie wygłosić wykład, przyzwoicie przeprowadzić ćwiczenia, ale jak ktoś nie chce się uczyć, to on ma to w nosie i nikogo ze studiów wywalać nie będzie. Odpytywał bardzo delikatnie. U Kaczyńskiego dwój w zasadzie się nie dostawało.

Książka, z której uczyliśmy, zawierała trzydzieści dwie definicje. Przyjęliśmy założenie, że gość losuje trzy. Wystarczy, że je mniej więcej odtworzy, może ich nawet nie rozumieć, i za to już była trója.

Dla ludzi z Warszawy Białystok był miejscem zesłania, ale też świętego spokoju, nikt się tu nie wtrącał, między innymi dlatego, że miejscowi funkcjonariusze SB w ogromnej części u nas studiowali (namiętnie ich przepytywałem z definicji praworządności). W Suwałkach, gdzie był punkt konsultacyjny, taka filia filii, przychodzi na egzamin chłop na dwa metry i się trzęsie. „Panie Tadeuszu, mówię, może niech pan machnie pięćdziesiątkę, a lepiej setkę”. Ludzie musieli się uczyć, żeby mieć stanowiska. To nie była żadna nomenklatura, normalni ludzie. Komitet miejski się cieszył, bo kształcił kadry.

***

Zaczęła się moja przyjaźń z Kaczyńskim, czemu wszyscy się dziwili, bo byłem bardzo mocno partyjny. Ale przynależność partyjna nie odgrywała żadnej roli w mojej znajomości z Jarkiem. Do Solidarności też się zapisałem. Nie widziałem w tym sprzeczności. Jarek nigdy nie ironizował na temat mojego członkostwa w partii. To nie jest gość, który ironizuje w bezpośrednich kontaktach. Sporo książek od niego dostawałem, które jakby otwierały mi oczy na pewne sprawy, ale w żadnym wypadku mnie nie agitował.

Wieczorem, przed tym, jak obudził mnie kot Buś, jadłem kolację z Jarkiem i jego rodzicami. Żadnego alkoholu. Wiadomo było, że coś się wydarzy. Pan Rajmund opowiadał, jak szedł do powstania. Zwierzył się z tego matce i zobaczył, że ojciec zdejmuje pasek. Struchlał, bo myślał, że będzie go lał. Ale on dał mu ten pasek; były w nim dwie malutkie skrytki. Następnie poszedł do kuchni, wyrąbał toporkiem deskę parkietową, wyciągnął spod niej dwie złote monety i powiedział: „Może ktoś ci za to da bochenek chleba”.

Pani Jadwiga nie wtrącała się do rozmowy, pan Rajmund nie budował dystansu. Oboje byli serdeczni i gościnni.

Ojciec podczas kolacji powiedział: „Synu, zgniotą was”. A Jarek: „Tata, nie tym razem”.

Rodzice poszli spać, a myśmy jeszcze rozmawiali. Na śniadanie zjedliśmy z Jarkiem chleb z dżemem, bo u nich się jadło dżemy. Pożegnałem się z nim. Od kilku miesięcy nie pracował już w Białymstoku, tylko w Ośrodku Badań Społecznych przy mazowieckiej Solidarności. Chciał być w polityce, to była jego jedyna pasja.

O 21.30 wysiadłem z pociągu na dworcu w Białymstoku i szedłem pieszo do domu. W przedziale jechało ze mną trzech żołnierzy z kompanii honorowej. Rozmawiali po cichu, ale usłyszałem, że urwali się z jednostki na lewiznę.

Na ulicach śnieg. Spojrzałem w okna, gdy mijałem komitet wojewódzki PZPR. Świecił się jak latarnia, wszystkie światła zapalone. W gabinecie I sekretarza też. Poznałem ten gabinet, bo na ścianie wisiał tam obraz z kaczeńcami i te żółte kwiaty widać było z ulicy. Pomyślałem, że coś się dzieje. W domu czekały żona i malutka córka. Szybko poszedłem spać.

Epilog

Po 13 grudnia Waldemar Danilewicz bał się zadzwonić do Jarosława Kaczyńskiego: – Pomyślałem, że jeśli go internowali, to jego mama puści mi wiązankę. Wstydziłem się, czułem się jak zdrajca, bo przecież komuch. Gdy go później spotkałem, powiedział, że najważniejszym jego zadaniem jest wyciągnąć Leszka.

Gdy po 1989 roku Danilewicz przyjeżdżał do Warszawy, spotykali się w siedzibie PiS przy Nowogrodzkiej w jego gabinecie („zresztą paskudnym”).

W wydanym w 2005 roku „Alfabecie braci Kaczyńskich” prezes PiS wspominał rozmowę z kolegą tuż przed stanem wojennym: „I ten inteligentny człowiek mówi mi, że najprawdopodobniej użyją siły. I zadaje istotne pytanie: »czy wielkie zakłady społeczne są tak wielkim zasobem energii politycznej i społecznej, że będą zdolne przeciwstawić się tej sile?«. Odpowiadam mu, że tak, chociaż sądzę, że nie… Ale pamiętam, że on jest w partii”.

– Zadzwoniłem do Jarka, żeby przysłał mi książkę z dedykacją – mówi Danilewicz. – I przysłał.

Od wielu lat nie rozmawiał z Kaczyńskim.

Premiery 49/2021


Premiery 49/2021

Fot.: Materiał prasowy

Tytuł od redakcji. Tekst jest fragmentem książki Igora Rakowskiego-Kłosa „Dzień przed. Czym żyliśmy 12 grudnia 1981″ (Znak Literanova)

Czytaj też: Poznański czerwiec. Największa masakra ludności w historii PRL

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPiękno i brzydota
Następny artykułZerokracja