Urszula Korąkiewicz: Raper wydał pieśni współczesne. Skoczyłeś na głęboką wodę.
Miłosz Borycki: Bałem się, że projekt będzie zbyt hermetyczny. Bałem się, jak zareagują moi słuchacze na to, że zamiast nagrać kolejny rapowy album, na którym będę opowiadać o sobie, odbiję w zupełnie innym kierunku. I do tego, że nie będę go wykonywać, stanę z tyłu. To było ryzykowne, ale ta płyta najzwyczajniej się przyjęła. Powiem więcej, tak szybko, jak żaden z moich projektów dotąd. Cieszę się, że ten eksperyment się udał. Dla mnie to naprawdę było wejście w coś nowego, nieznanego.
Oddałeś pole innym wykonawcom. Jak się z tym czujesz?
Bardzo mi się to podoba. Właściwie od 20, a intensywnie od jakichś 15 lat, wszystko, co robiłem, opierało się na mnie. Zawsze byłem na froncie. Nie mówię, że mnie to męczy, ale zapragnąłem czegoś nowego. Długo pracowałem na to, żeby zrozumieć, że dobrze jest czasem wycofać się, spojrzeć z innej perspektywy, a dzięki temu zyskać większą kontrolę, nad tym, co robię. Brakowało mi tego w moich koncertach.
Zawsze trochę zazdrościłem Andrzejowi Smolikowi, jak tworzy muzykę i zarządza całą sceną, jednocześnie trzymając się na uboczu. To on mnie zainspirował. Teraz czerpię radość z tworzenia z zupełnie innej pozycji. I wcale nie mniejszą.
Czyli przyszedł czas na kolejny krok?
Nagrałem już masę albumów. Bardzo szybko zrozumiałem, że muzyka to moja droga i mój sposób na życie. A skoro tak, pomyślałem, że fajnie byłoby tego nie zmarnować. Cały czas się uczę i niesamowicie mnie to kręci. A przy okazji “Pieśni współczesnych” doszedłem do wniosku, że pisanie tekstów dla innych przynosi mi mnóstwo radości. I od czasu pracy nad tą płytą zdążyłem już napisać kilkanaście tekstów dla różnych wykonawców. Jaram się tym, że mam okazję pracować z naprawdę wspaniałymi ludźmi.
Tych 20 lat jest dla ciebie szczególnie znaczące? To moment, żeby wyjść ze strefy komfortu? Albo najzwyczajniej, odejść od formuły, bo się wyczerpała?
Właśnie tak jest w moim przypadku z rapem. Nie mam szczególnego parcia ani ochoty, żeby nagrywać nowe kawałki. Skupiam się na innych rzeczach. Dla mnie – ciekawszych. Może te dwie dekady rzeczywiście wyjaśniają wiele rzeczy. Chciałbym nagrać jeszcze przynajmniej jeden rapowy album. Ale szczerze mówiąc, nie wiem, kiedy do rapu wrócę. I czy w ogóle.
A czego byś nie chciał?
Na pewno nie chciałbym być 40-letnim raperem.
Wiek jest w rapie determinantą, kiedy przestaje się być wiarygodnym?
To raczej kwestia tego, o czym mówisz i co sobą reprezentujesz. Nie chciałbym zagrzebać się we własnych dokonaniach i uganiać za popularnością wśród nastolatków. Mam duży wachlarz dokonań muzycznych.
Fajnie, że moi słuchacze dorastali z moją muzyką. Ja też rosłem razem z nimi i poruszałem dla nich ważne tematy. Ale ludzie z rapu wyrastają. On szybko zjada własny ogon. Kiedyś, będąc “konserwą” to ignorowałem. Ale od dawna przestało mi przeszkadzać mieszanie muzyki i co więcej, lubię to robić. Moja muzyka to wciąż moja muzyka i cieszę się, że mam słuchaczy o otwartych głowach. W końcu mogę “mieć wywalone” na oczekiwania. Nie robić tego, czego się ode mnie tylko wymaga. Uważam, że moi odbiorcy zasługują na to, żebym zwyczajnie się postarał.
Starania to jedno, ale samouk, który porywa się na orkiestracje i współpracę z chórem zespołu Śląsk, to już i ryzyko, i wyczyn.
Andrzej Smolik powtarza, że nie ma szkoły, której nie da się nadgonić praktyką i pasją. To nieraz rekompensuje braki i mniejsze umiejętności. Mi w przelaniu pomysłów na papier i orkiestracjach pomagał Janek Stokłosa. Ale nawet, gdybym był teoretykiem, nigdy nie napisałbym tej płyty w ten sposób. Nie mam może wykształcenia muzycznego, ale mam intuicję i wyobraźnię. Muszę najpierw sam usłyszeć, jak ma brzmieć dany utwór, żeby go skonstruować, a nie czytam go z nut, ale wiele jestem w stanie nadgonić.
A to odejście od rapowych korzeni – nie spotyka się ze sprzeciwem fanów? Nie miałeś poczucia zawłaszczenia? Że powinieneś być głosem młodego Śląska, mówić wprost, zamiast eksperymentować?
Kiedy słyszę, że fani tęsknią za Miuoshem z “Piątej strony świata”, “Prosto przed siebie” czy “Pogrzebu”, zawsze odpowiadam, że nie mają powodu. Mogą wracać do tych albumów, kiedy tylko mają na to ochotę. Cieszę się, że opowiedziałem na nich dużo o Śląsku, że wciąż mam wiele do powiedzenia, że moje wypowiedzi trafiają do ludzi. Że mogą też trafić dzięki współpracy z Teatrem Śląskim, że jestem postrzegany jako jedna z wizytówek regionu.
Nigdy nie uciekłem z miejsc, które mnie wychowały. Ale nie chcę o nich mówić cały czas w ten sam sposób. Równie wzruszająco mówię o nich na “Pieśniach współczesnych”. Piszę przez pryzmat tego, skąd jestem, ale staram się to robić w sposób uniwersalny, by dotrzeć jak najszerzej.
To niekoniecznie spodoba się tym, którzy radykalnie podchodzą do funkcjonowania Śląska w społecznej dyskusji i świadomości.
Ale nadanie temu dyskursowi na temat naszego regionalizmu uniwersalnej obudowy tylko działa na jego korzyść. Sprawia, że jest bardziej dostrzegalny i szanowany. Zamykanie się, odcinanie od reszty społeczeństwa, narzucanie separatyzmu, jest błędem.
Mamy XXI wiek po to, by wykorzystać możliwości i nie musieć mówić o tej ziemi jak 80 lat temu i krzyczeć, że jesteśmy pokrzywdzeni. Nie o to walczyli moi pradziadkowie i dziadkowie, nie na to pracowali wszyscy, którzy chcieli, by było tu tak, jak jest teraz. Świat się zmienił, Śląsk się zmienił. Ten region zasługuje na to, by go poznawać bliżej. Mnie nikt nie skrzywdził za to, że jestem ze Śląska. Zawsze to, co mam do przekazania, znajdowało fascynację i ciekawość w odbiorcach. Nie muszę krzyczeć “tylko Śląsk i Katowice”. Już się wykrzyczałem.
Teraz zająłeś się pieśniami. A samo słowo narzuca zupełnie inne podejście do muzyki. Z należytym szacunkiem.
Nie da się inaczej. Zwłaszcza kiedy pracujesz z takim organizmem, jak zespół Śląsk, w którego repertuarze znajdziesz właśnie wspaniałe pieśni. A praca z ponad setką artystów, ze znakomitymi wokalistami i instrumentalistami nad tak dużymi formami muzycznymi sprawia, że trudno nazwać je po prostu piosenkami. Ta myśl towarzyszyła mi już od początku i kiedy wpadłem na to, by były “współczesne”, wszystko złożyło się w całość. Tytuł narzucił całą koncepcję i kreację albumu i klamrę od “Pieśni pierwszej” do “Pieśni ostatniej”. Podczas pracy nad całością starałem się połączyć wzniosłą klasykę i to, co wzrusza we współczesnej muzyce.
Mówisz też o uniwersalnym charakterze tej płyty. I chyba najprościej można określić, że wynika on stąd, że to opowieść o wspólnocie.
To trafne skojarzenie. Zwłaszcza, że sięgnąłem na niej po przyjaciół, za którymi się stęskniłem, Tomka Organka, Smolika, Belę Komoszyńską, Natalię Grosiak. Nawiązałem dzięki niej też mnóstwo nowych przyjaźni. I rzeczywiście każdy z tych utworów mówi o większej czy mniejszej wspólnocie.
Zazwyczaj mówię o przywiązaniu do osoby czy miejsca i tu wybrzmiewa to jeszcze bardziej. “Mantra”, w której śpiewa Igor Herbut, opowiada o małej społeczności, “Gorycz” z Tomkiem Organkiem o oddaniu ziemi, tkance miejskiej, “Doliny” z Jakubem Józefem Orlińskim są dla mnie opowieścią o dzielnicy, a “Imperium” z Ralphem Kamińskim o rozłące i tęsknocie za drugą osobą. Każda z nich mówi o wspólnocie, związku, wspaniałych rzeczach, które scalają nas ze sobą i do których uciekamy przed współczesnym światem.
A do czego uciekasz, kiedy piszesz teksty dla kobiet?
To jest najwspanialsze w tej robocie – mogę się wyzbyć wszystkiego, co muszę reprezentować sobą jako facet, tym bardziej raper. Sięgam po zupełnie inne środki wyrazu, inną wrażliwość, po delikatność. Mogę uderzyć zupełnie inaczej i w zupełnie inne struny.
Kiedy piszę dla kobiet, staram się pisać z perspektywy Sandry, mojej żony. Staram się wejść w jej skórę i patrzeć z jej punktu widzenia. Wiele wyciągam z naszych rozmów. Co więcej, ostatnio zdarzyło mi się napisać tekst na podstawie tego, co powiedziała mi córka. Uwielbiam słuchać kobiet, a pisanie dla nich jest jedną z najwspanialszych rzeczy, jakie mnie ostatnio twórczo spotkały.
Jedna z najbardziej komplementowanych pieśni jest “Celina”, wykonywana przez Julię Pietruchę, inspirowana historią Celiny Kukuczki. Jesteś w stanie odciąć się emocjonalnie od tego utworu?
“Celina” to historia z totalnie dalekiego mi świata, ale opowiadająca o w pełni zrozumiałym dla mnie poświeceniu i oddaniu. Jest dla mnie wyjątkowa, bo przy komponowaniu muzyki do “Himalajów” w Teatrze Śląskim, miałem okazję osobiście poznać Celinę, zbliżyć się do tej historii, starać się zrozumieć to wszystko, co większość z nas w tym poświęceniu tak mocno dziwi i momentami wręcz oburza. Każdy ma swój szczyt i każdy tylko sam wie, ile umiałby oddać, żeby się na niego wspiąć.
I wzruszający finał. Wyjątkowa obecność wokalu Kory. I ostatni utwór, jaki wykonała na scenie.
To bardzo mocny moment płyty i bałem się, jak zostanie odebrany. Poza tym, był bardzo wymagający, nie da się przecież poprawiać Kory. Pierwszy raz robiłem coś takiego z takim rozmachem. Bo bardzo nam zależało, żeby nie brzmiał jak ten z “Hotelu Nirvana”. I na szczęście spotykam się z pozytywnymi opiniami. Piotr Metz stwierdził niedawno, że brzmi, jakby Kora weszła do studia i nagrała go (“Wolno, wolno płyną łodzie”, przyp. red.) na nowo.
A co z opiniami bliskich Kory? Dotarły do ciebie reakcje?
Z tego co słyszałem, mają podobne zdanie i równie mocno cieszy ich, że ta współpraca doszła do skutku. Takie tematy nie są łatwe, a zasadniczo to częściej niż rzadziej nie udaje się ich zrealizować… Ja znowu miałem szczęście trafić na ciepłe i przychylne osoby, które potrafiły we mnie uwierzyć i dać mi szansę.
Wróćmy do Śląska. Co na co dzień stąd wynosisz, co jest dla ciebie największą wartością?
Oddanie rodzinie. Na Śląsku jest bardzo ważna. Niewątpliwie dlatego, że przez lata, przez niebezpieczeństwo pracy w kopalniach i hutach, była czymś kruchym. Rządy w domu i pieczę nad ogniskiem domowym przejęły kobiety i robiły to w mocny, matriarchalny sposób. Stąd mój ogromny szacunek do kobiet.
Doskonale rozumiem, co przechodziły moje babcie. Szczególnie w momencie, kiedy moja żona, Sandra, mówi mi, że nie lubi, kiedy jestem długo w trasie i jeżdżę po Polsce. To, czego ona doświadcza kilka razy w roku, one doświadczały kilka, kilkanaście razy w miesiącu. Niepokoju i strachu o to, czy wrócę do domu. Sam jestem pracoholikiem, ale jednocześnie świrem na punkcie mojej rodziny. To bezkompromisowe oddanie jej jest tym, co mnie buduje. To za nią najbardziej tęsknię.
“Pieśni współczesne”, album Miuosha i Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk ukazał się 24 września, nakładem Fandango Records i Narodowego Centrum Kultury.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS