– Za nami trudna zima i wiosna, kiedy pracowaliśmy bez wytchnienia. Latem nieco odsapnęliśmy. Ale już zaczynamy odczuwać, że czwarta fala się rozkręca. Jeszcze kilka tygodni temu łóżka covidowe były puste, teraz powoli zapełniają się pacjentami. Udziela nam się atmosfera ciszy przed burzą – mówi.
Pandemia Covid-19. Nadmiarowe zgony
Po trzech falach pandemii Polska znajduje się na drugim miejscu w Europie pod względem liczby nadmiarowych zgonów.
W 2020 roku w przeliczeniu na milion mieszkańców zmarło aż o 3 695 osób więcej niż w latach poprzednich. Większą nadwyżkę zgonów odnotowano jedynie w Bułgarii (4 482). To efekt załamania się systemu opieki zdrowia. Część pacjentów odeszła z powodu Covid-19, ale też wielu nie zostało zdiagnozowanych na czas – z powodu utrudnionego dostępu do lekarzy i badań odłożyli leczenie na później. Niektórzy nie zdążyli dostać się do lekarza, albo ich objawy zostały zbagatelizowane podczas teleporady.
Statystyki przerażają. W 2018 i 2019 roku do szpitali trafiało ponad 9 mln osób, a w zeszłym roku było ich o ponad 2 mln mniej, i to mimo trwającej pandemii.
Podobnie sytuacja wygląda w przypadku wizyt u specjalistów. W poprzednich latach z ich pomocy korzystało średnio ok. 17,5 mln osób – rok temu było ich niewiele ponad 15 mln. Lekarze rodzinni, którzy zwykle przyjmowali 28,5 mln osób, w zeszłym roku również mieli o ok. 2 mln pacjentów mniej.
– Widzieliśmy, jak system się załamał. Przekierowaliśmy go na walkę z Covid-19, a przecież inne choroby nie zrobiły sobie w tym czasie przerwy – mówi Wojciech Szaraniec, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL, który pracuje w szpitalu okulistycznym w Katowicach.
Zdarzało się, że nawet pacjenci z udarami, czy zawałami byli zmuszeni do czekania na izbach przyjęć nawet po kilka godzin.
Czytaj też: Liczba zgonów po pandemii przeraża lekarzy. “Kto przeżył, to przeżył. A kto był słabszy, umierał”
Czwarta fala. Cisza przed burzą
Pandemia była dla medyków trudnym okresem. Z jednej strony musieli radzić sobie z brakami sprzętowymi – na początku brakowało nawet maseczek, kombinezonów i rękawiczek. Nowa sytuacja uwypukliła też dotychczasowe problemy, o których środowiska medyczne mówiły od lat, jak m.in. braki kadrowe.
Po półtora roku pandemii system ledwie zipie. Tak jak lekarze, którzy aby połatać dziury w grafikach, brali dodatkowe dyżury. Dominik (29 l.), lekarz rezydent w trakcie specjalizacji z interny w szpitalu powiatowym na Pomorzu, wyrabiał nawet 400 godzin miesięcznie.
– Pracowałem na oddziale covidowym. Śmierć jest wpisana w nasz zawód, ale często czułem bezsilność. Widziałem przypadki, w których jeśli pacjent przyjechałby do nas wcześniej, mielibyśmy szanse, by go uratować. Dziennie mieliśmy nawet po kilku takich pacjentów. Nie nadążaliśmy z wypisywaniem kart zgonów – mówi.
Pracę w pandemii przypłacił załamaniem się stanu zdrowia. Całymi dniami chodził w plastikowym kombinezonie. Kiedy go zdejmował, lał się z niego pot.
– W maju trafiłem na chorobowe, byłem skrajnie wykończony, zaostrzyły mi się objawy dny moczowej, na którą choruję. Pot wypłukiwał wszystkie mikroelementy z mojego organizmu. Po tym wszystkim jestem też w kiepskiej kondycji psychicznej. Ale nikt się tym raczej nie przejmuje.
Czytaj też: Klęska Polski w walce z pandemią. Jasno pokazują to liczby [ANALIZA]
Czwarta fala. Covid-19 był czasem pożegnań
– Pandemia była dla mnie skokiem na głęboką wodę – mówi Tomasz Rezydent.
– To było straszne, takiej skali niewydolności oddechowej nie było nigdy wcześniej. Z drugiej strony pozwoliło mi to na zdobycie ogromnego doświadczenia.
To podczas pandemii przeprowadził swoją pierwszą intubację pacjenta. – Jeden anestezjolog był na operacji. Drugi kogoś reanimował. W tym czasie serce pacjenta, którym się opiekowałem, przestało bić, nie dało się go wentylować. Musiałem podjąć decyzję i założyć rurkę do tchawicy, by udrożnić w ten sposób jego drogi oddechowe. Brzmi prosto, ale takie nie jest – zazwyczaj robią to doświadczeni anestezjolodzy. To było dla mnie ogromne przeżycie – mówi Rezydent.
Pandemię zapamięta jako czas pożegnań. Pacjenci covidowi często aż do samego końca byli świadomi, choć często nie rozumieli co się z nimi dzieje. Ciągle zwiększany przepływ tlenu, spadająca saturacja – to abstrakcja dla zdrowego wcześniej człowieka. Przecież czytali, że to wirus podobny do grypy, nie jest groźny.
Jednak lekarze, patrząc na pogarszające się wyniki, nie mieli większych złudzeń, że za godzinę chory lub chora na Covid-19 przestanie oddychać. Szukali sposobów, by zanim pacjent straci przytomność, skontaktować się z rodziną.
– Dzwoniliśmy za pomocą komunikatorów, włączaliśmy tryb głośnomówiący. Niektórzy pacjenci byli tak słabi, że musieliśmy powtarzać ich słowa do słuchawki – mówi Rezydent.
Innym razem uczestniczył w pożegnaniu małżeństwa, które wspólnie trafiło na oddział. Pożegnanie łamało serce. Nigdy więcej się nie spotkali, musieli ich intubować. Żadne z małżonków nie przeżyło.
Mimo że pracował ponad siły, Tomasz Rezydent nie czuje się wypalony. – Wciąż mam w sobie dużo empatii i energii, żeby pomagać ludziom. Choć nie ukrywam, że niektóre sytuacje wciąż mam przed oczami. Pozostaną ze mną do końca życia.
Przetrwaliśmy Covid-19 dzięki medykom
– Udało nam się wyjść z kryzysu pandemii tylko dzięki zaangażowaniu medyków. Zdrowie i życie Polaków nie może być zależne od naszej zdolności do poświęceń. System opieki przypomina wrak, nie chcemy dłużej firmować go swoimi nazwiskami – mówi Szaraniec.
Magdalena (36 l.), lekarka pediatrii, która pracuje m.in. w szpitalu i przychodni w Trójmieście: – Nie jesteśmy „służbą”, jak zwykło się mówić, a pracownikami opieki zdrowia. Służba kojarzy się z poświęceniem, etosem, a to przecież nie one powinny być filarami systemu – mówi.
– Notorycznie zdarza się tak, że kończę przyjmowanie pacjentów o określonej godzinie, a pod drzwiami czekają pacjenci, którym nie udało się zarejestrować. To nie moja wina. Jestem tylko człowiekiem. Często z pracy w przychodni biegnę od razu do szpitala. A przecież też mam swoje życie, rodzinę – mówi. Dodaje, że przyjęcie kilku dodatkowych pacjentów z katarem, nie rozwiąże problemu.
– Jeśli działoby się coś poważnego, oczywiście zrobię co w mojej mocy, by pomóc. Ale czasem mam już dość. To nie moja wina, że brakuje lekarzy. Nigdy nie będę sama w stanie przyjąć wszystkich.
Wojciech Szaraniec dodaje, że medycy po raz kolejny czują, że zostali odstawieni na boczny tor. Ale nie chodzi im tylko o siebie, co o pacjentów.
– Nikt nie chce, by opiekował się nim lekarz po kilku dobach spędzonych praktycznie bez przerwy na dyżurach. A tak teraz wygląda nasza rzeczywistość. Bierzemy dodatkowe dyżury, bo bez tego szpitale i przychodnie przestałyby działać – denerwuje się.
Dodaje, że czas na rozmowy z Ministerstwem Zdrowia się skończył. Dziś medycy chcą rozmawiać z premierem Morawieckim. – Apelujemy, żeby wziął odpowiedzialność za życie i zdrowie Polaków.
Podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu zorganizowano sesję poświęconą kadrom medycznym. Nikt z Ministerstwa Zdrowia się na niej nie pojawił. – Mieliśmy nadzieję na dialog, ale po raz kolejny zostaliśmy pominięci.
Premier nie odpowiada. Ale być może nie czuje frustracji pacjentów na własnej skórze. Tak jak lekarze. – Ludzie frustrują się, bo czasem nawet 80 proc. wizyty zajmuje lekarzowi biurokracja i wpisywanie danych na komputerze – mówi Szaraniec. – Pacjent nie czuje się zaopiekowany, a ja się wcale nie dziwię. Lekarze też czują, że są w takich warunkach mniej efektywni.
„Wizyty lekarskie dla wszystkich”
O co walczą dziś młodzi medycy? – Żeby lekarze, pielęgniarki i ratownicy medyczni pracujący w prywatnym sektorze opieki zdrowia wrócili do publicznego – mówi Wojciech Szaraniec. – Ministerstwo musi zapewnić im godne warunki pracy. Silniejsze zasoby kadrowe sprawią, że będziemy mogli zapewnić opiekę zdrowotną wszystkim pacjentom. Dziś mogą liczyć na nią tak naprawdę tylko bogaci, których stać na prywatne wizyty i badania.
Przewodniczący rezydentów mówi też o konieczności wprowadzenia zawodu asystenta medycznego, który mógłby pomagać lekarzowi m.in. w wypełnianiu dokumentów, przygotowywaniu pacjenta do badania. – Taki zawód funkcjonuje w niektórych krajach na zachodzie. Asystentów zatrudniają też niektóre przychodnie, choć jest to rzadkość. Lekarz mógłby poświęcić całkowitą uwagę pacjentowi, a nie wypełnianiu tabelek. Asystentem mógłby zostać student lub studentka medycyny. Przy okazji zdobywaliby doświadczenie w pracy – mówi Wojciech Szaraniec.
Tomasz Rezydent ma wątpliwości, czy obecny system uda się uzdrowić. – Potrzebne byłyby ogromne pieniądze. Jestem realistą. Obawiam się, że środowiska medyczne po raz kolejny przegrają w starciu z programami socjalnymi rządu, które bezpośrednio przełożą się na głosy wyborców – uważa.
Tym bardziej, że obserwuje, jak pacjenci są podatni na rządowe manipulacje. Wystarczy powiedzieć im, że lekarze są „rozpasaną elitą”, żeby odwrócić uwagę od problemów systemowych.
– Widać to na izbach przyjęć. Medycy spotykają się z agresją, niekiedy fizyczną, a najczęściej słowną – mówi Rezydent. Pacjenci są sfrustrowani, bo zanim trafiają na SOR, mają za sobą często złe doświadczenia z opieką zdrowia.
– Na przykład przychodzi pacjent, który musi bardzo długo czekać na wizytę i badania, a jego dolegliwości się nasilają. Swoją złość wylewa na nas. Chce, żeby ktoś się nim zajął i odpowiedział za to, co go spotkało – mówi lekarz. Problem w tym, że w kolejce do jednego lekarza czeka kolejnych 50 osób, często z podobnymi historiami.
Czwarta fala się zbliża
Z dnia na dzień rośnie liczba hospitalizowanych chorych z Covid-19. Obecnie w szpitalach przebywa 1142 chorych zakażonych koronawirusem. W ciągu dwóch tygodni liczba ta wrosła dwukrotnie.
– Mamy nadzieję, że szczepienia uchronią nas przed czarnym scenariuszem rozwoju czwartej fali. Przynajmniej część obywateli uniknie ciężkiego przebiegu choroby. Ale jak będzie, wciąż nie wiemy. Jesteśmy w stanie mobilizacji – mówi Wojciech Szaraniec.
Tomasz Rezydent: – Niestety kampanie zachęcające do szczepień przegrały w wielu przypadkach z dezinformacją i fake newsami. Jeśli chcemy, by nasz system znów się nie załamał, musimy zaszczepić jak największą liczbę osób – mówi. I opisuje sytuację z oddziału, na którym pracuje.
Do oddziału przyjęto młodego mężczyznę, tuż po czterdziestce, nie miał obciążeń – miał za to pecha. Rozwinął ciężką niewydolność oddechową. Nie zaszczepił się, a kiedy zachorował na Covid-19, odmówił podłączenia do respiratora.
– Nasłuchał się, że szczepienie mu zaszkodzi, a pandemia to kłamstwo. Zostawił rodzinę, nie musiało do tego dojść – podsumowuje medyk.
Młodzi lekarze protestują, co siódmy chce wyjechać. „Boję się, że z przepracowania nie dożyję czterdziestki”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS