A A+ A++

Fragment niepublikowanej książki Tomasza Jaklewicza ? Czas jak Nida płynie –

  • O tym jak w Pińczowie ?zabito? dwu Żydów –

 Podobną historię mówiącą o temperamencie Żydów, zasłyszał mój dziadek Józef od przedwojennego komendanta policji w Pińczowie, podkomisarza Antoniego Krysy. Był to wyjątkowo dobry policjant pochodzący z Bochni. Do Pińczowa  trafił z Radomia, awansowany ze stopnia zastępcy komendanta. Gdy w Pińczowie został awansowany, w sierpniu 1929 roku, ze stopnia aspiranta na stopień podkomisarza, w gratulacjach znalazło się określenie jego osoby : ? taktowny  a jednak energiczny przedstawiciel służby bezpieczeństwa w naszym powiecie.  Był człowiekiem pragmatycznym, jednakże szanującym wszelkie etyczne wartości.

Gdy kiedyś mój dziadek, który do policji nie był nastawiony zbyt pozytywnie; kojarzył funkcjonariusza w mundurze z rządami Rosjan i Niemców-  zapytał go czemu wybrał tak niewdzięczna pracę ? Krysa odparł: Po skończonej służbie wojskowej w legionach, trafiłem do policji i już pozostałem. Słyszał pan zapewne to stare powiedzenie >Rządy  się zmieniają, ale policjanci zostają.< Przynajmniej w tym fachu nie muszę się bać bezrobocia.

W dniu 26 czerwca 1929 roku odbyło się w biurze Powiatowej Komendy Policji Państwowej w Pińczowie zebranie organizacyjne stowarzyszenia Rodziny Policyjnej w Pińczowie, w której wzięło udział 14 osób z grona rodzin funkcjonariuszy P.P w Pińczowie. Żona Antoniego Krysy została wybrana na przewodniczącą stowarzyszenia.

Był powszechnie żałowany, gdy zmarł 23 marca 1930 roku, po krótkiej ale ciężkiej chorobie, osieracając troje dzieci.

Opowiadał regularnie memu dziadkowi i regularnie się przy tym zaśmiewał do łez, jak to kiedyś wtargnął do niego jakiś ukurzony, w podartym ubraniu Żyd. Krysa właśnie konsumował czulent przyniesiony przez sprzątaczkę z piwiarni Herszkowicza i zapijał to dobrym piwem też od niego, gdy zziajany Żyd z trzaskiem otworzył drzwi i  rozdarł się w progu na cały głos:

– Giewałt! Giewałt! Żydów na  mieście mordują!

Dyżurujący przodownik, spoglądający z obawą zza jego ramion na szefa, nadaremnie usiłował odczepić Żydowi dłonie kurczowo wczepione we framugę drzwi. W trakcie tej czynności, przekrzykując Żyda, coś tam tłumaczył komendantowi:

– Panie komendancie, nie dał się zatrzymać, podobno Żydki na rynku wzięły się za pejsy i to cały giewałt?

Krysa porwał się zza stołu, rozglądając się za pasem ze służbowym Browningiem
i głośno krzyknął, by zagłuszyć lamentującego Żyda:

 – Co się stało Srulu! Mówcie no składniej!

Podsunął też Żydowi swój kufel z pieniącym się piwem, machając na dyżurnego, by dał spokój z wypędzaniem nieproszonego gościa. Żyd trzymając się za serce, opadł na ławę głośno sapiąc i bez mała mdlejąc, nie ustając w zawodzeniu:

– Aj waj, giewałt! Aj waj, mordują! Aj waj, biją, kradną, podpalają!

            Po chwili jednak, gdy się uspokoił, nie bacząc na strefienie, łapczywie do dna paroma długimi łykami wydudlił musujący spieniony napój, po czym wyjaśnił trzęsącym się głosem:

– Panie kumendancie zabili dwu Żydów!

– Kto? Co? Jak? Gdzie są ci Żydzi? ? pytał zdumiony Krysa, zapinając klamrę pasa ze służbową bronią na brzuchu.

– Jeden to ja, a drugi zaraz przyjdzie – wydyszał wciąż zadyszany Żyd.

Krysą na moment zatelepało.

– No to skoro tak, to poczekamy, aż drugi nieboszczyk do nas przyjdzie ? zasapał Krysa, zagryzając jednak wargi, by nie parsknąć śmiechem. ?Przodowniku ? zadysponował ostro do stojącego w drzwiach dyżurnego – przygotujcie dwie trumny dla dwóch zabitych Żydów.

Przodownik, który pochwycił żart, trzasnął służbowo obcasami, aż zadrżał portret Mościckiego na ścianie.

? Tak  jest!

Wystraszony Żyd, jeszcze sapiąc po intensywnym biegu i szamotaninie z dyżurnym, zaczął tłumaczyć:

– Panie kumendancie, no ja myszle, że une, te Żydki, to une nie są tak do końca zabite, une tak chyba jeszcze trochę żyją, po co zaraz szykować na nich trumny. Une są bidne Żydy i nie zapłacą za nie.

            Rozłoszczony komendat, wyciągając z kabury Browninga ryknął:

– Jak one trochę żyją, to ja już ich do końca zabiję i to od was zacznę Srulu!

Wystraszony Żyd wyleciał z komendy jak z procy, oglądając się za siebie, czy przypadkiem nie gna za nim z rewolwerem komendant. A ponieważ komendant go nie gonił, to Żyd stanął na ulicy, wziąwszy się pod  boki i zawrzasnął:

– To tak pan sze, panie kumendant przejmujesz jak Żydów mordują! A jak uczciwy Żyd ydże z interesem do pana, to pan go z liworwerem ganiasz. Pan to jesteś myszygene Kopf! Ja do powiatu trafie, do samy Warszawy na skarge pójde! Pan jesteś meszuge szajgec!

Żyd jeszcze długo wydzierał się pod komendą, dopóki znudzony dyżurny nie odłożył czytanej ?Gazety Kieleckiej? i nie wyszedł na schody, poprawiając na brzuchu pas z kaburą. Wtedy krzykacz, zadarłwszy chałat, z tupotem chodaków zniknął z ulicy Grodziskowej, kierując się pośpiesznie na Bednarską, do rodzinnego domu.

A Krysa po ucieczce Żyda zasiadł spokojnie do wyśmienitego czulentu, wciąż jeszcze gorącego, zdrobniale zwanego przez pińczowian ? ciulem – potrawy w rodzaju gulaszu
z koszernego mięsa z dodatkami, stojącego w szczelnym garnku całą noc w gorącym piekarniku. Był w dobrym humorze, na przystawkę miał jeszcze śledzia z buraczkami po żydowsku, do którego najlepszy był kieliszeczek pejsachówki ze słynnej  gorzelni Jakuba Haberfelda w Oświęcimiu.

Ponieważ Krysa cieszył się szacunkiem Żydów jako uczciwy policjant, nie warto go było zrażać. Krysa nie patrzył też przez palce na bombardowanie przez łobuzów kamieniami szałasów kleconych jesienią na podwórkach pińczowskich w Święta Kuczek. Szałas najczęściej robiono z jakichś obrzynków desek przykrytych gałęziami. Jak to jesienią, najczęściej wtedy padał deszcz. A pobożni Żydzi siedzieli  w nich godzinami, drżąc z zimna, nawet przez siedem dni, czytając modlitwy z Tory.

Podobnie w czasie  Jom Kippur – Sądnego Dnia, gdy Żydzi pokutowali i pościli, łobuzy pińczowskie bawiły się wrzucając do domów żydowskich czarnego kota. Taki kot, uważany przez niektórych Żydów za zwierzę demoniczne, znienacka pojawiający się nocą,
w ciemnym zamkniętym domu mógł budzić panikę.

Krysa tępił też rozrywkowy wynalazek baniaków pińczowskich, opisany we wspomnieniach przez K. Klaczyńskiego, polegający na pukaniu wieczorem w okna żydowskich mieszkań, a gdy zaciekawiony mieszkaniec wystawiał głowę, łapaniu tejże w pętlę drutu i momentalnym mazaniu przy pomocy pędzla, tak unieruchomionego brodatego oblicza, miksturą przygotowaną wcześniej z najobrzydliwszych ingrediencji.

 W najbliższą sobotę po incydencie na komendzie, w pińczowskiej synagodze, rabin zadysponował zebranej społeczności żydowskiej:

– Na cześć komendanta Krysy, niech żyje! Niech żyje! Niech żyje!

Zdumieni pińczowianie, którzy w porze modłów przechodzili koło synagogi, intensywnie patrząc pod nogi, by nie wdepnąć w jakieś g? , podnieśli głowy do góry, słysząc gromki rejwach głosów powtarzających trzykrotnie: -Niech żyje nasz komendant Krysa!  Po czym opuściwszy głowy, wracali po poprzedniego wypatrywania, bowiem okolice synagogi były niebezpiecznym miejscem dla przechodniów. Często zdarzało się, że pobożny Żyd przyciśnięty potrzebą, nie chcąc tracić czasu, zakasawszy chałat, załatwiał potrzebę naturalną nieraz wprost na chodniku, po stoicku, nie przejmując się publicznością, i szybciutko wracał na modły.

Brak publicznych wygódek w mieście był rzeczą oczywistą, aczkolwiek niektórzy usiłowali z tym walczyć. Radny Cugowski na sesji budżetowej Rady Miejskiej Pińczowa  w 1922 roku podnosił:  Piekącą sprawą jest brak wygódki w szkołach, zwłaszcza tych gdzie uczą się  razem chłopcy z dziewczętami. Wspólne bowiem załatwianie się dzieci płci obojga nie może wpływać dodatnio na moralności naszej młodzieży. Zresztą cały Pińczów słynął z: olbrzymich kup nieczystości i błota, a wylewanie nocników wprost na chodnik czy jezdnię, było powszechnie praktykowane przez wszystkie nacje zamieszkujące miasteczko.

W mieście nie było żadnej kanalizacji. Powodowało to wiele zagrożeń. Nie tylko tego rodzaju, że idąc spokojnie ulicą, można było znienacka zostać oblany zawartością nocnika opróżnianego  przez okno  na poddaszu wprost na ulicę. W Pińczowie podobnie  jak we wspomnieniach Melchiora Wańkowicza, niektórzy przezorni obywatele wyznania mojżeszowego, chcąc uniknąć takiej przygody, gdy wracali wieczorem do domów, maszerowali  nie inaczej, jak bliżej środka ulicy, głośno przy tym wołając:  Idże sze !, Idże sze!, Idże sze !.

Rabin Szabse, gdy mój dziadek zapytał go kiedyś, czy podobne obsrywanie Świątyni  nie świadczy raczej o braku szacunku dla niej, odparł z błyskiem śmiechu w oku, głosem akcentowanym z klasycznym zaśpiewem żydowskim: ?A czy smrodzenie w kościele też świadczy o szacunku, a przecież mówią, że żadne wyznanie tak nie smrodzi w kościele jak katolickie.  A ja bym Józefie dodał, że samiście ongiś wyrzekali, że żadna nacja nie smrodzi w kościele tak jak pińczowska. Nie roztropniejsze to Żydy, że potrafią  zrobić sobie  przerwę  w modłach, gdy potrzeba przyciśnie?? Obydwaj długo zanosili się śmiechem, aż zaniepokojona babka przyszła do altanki, gdzie siedzieli, z zapytaniem co się dzieje.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułW polityce liczy się siła, nie kwieciste deklaracje
Następny artykułRząd zezwolił studentom na zdjęcie maseczek. Rektor UWM zdecydował inaczej