1.
Bywa, że chodzimy z Rogerem Długą – ulicą, na której w Krakowie kupuje się suknie ślubne, chodzimy i mijamy „Odzież na wagę”, gdzie wiszą szyldy, że „nowa dostawa towaru”, i kartki, że we wtorki, czwartki, poniedziałki i że okazje, bo „1,20 zł/szt.”, więc jeśli jest wtorek, czwartek albo poniedziałek rano, ale już takie rano po rozwiezieniu pieczywa i zakupach pierwszych małpek w sklepach franczyzowych, to przed wejściem stoją ludzie, rozmawiają i drapią się po głowach, czekają na bluzy, swetry, prześcieradła, ale przede wszystkim to chyba czekają na rajstopy, bo to rajstopy zajmują szczególne miejsce na drzwiach – wielki biały napis “RAJSTOPY” i ludzie stoją tak przed tym sklepem, dużo chętnych ludzi, a my idziemy dalej w stronę parku Kleparskiego i mijamy sklep kosmetyczny, czyli drogerię, niby mijamy, ale jednak się zatrzymujemy, bo w tej drogerii zatrudnili chyba specjalną osobę do aranżowania witryny sklepowej, a jeśli nie specjalną i robi to po prostu któryś z pracowników – a bardziej pracownic, bo to jednak drogeria – to to jest jakiś freak totalny pasjonata i nic tylko się zatrzymać, no bo tak: na środku witryny kręci się na sznurku wokół własnej osi cytat – „Piękno nie jest symetryczne”, a wokół niego dyndają A-czwórki z wydrukami dzieł: „Lekcja muzyki” Henriego Matisse’a, „Dziewczyna przed lustrem” Pabla Picassa, „Tahitańskie kobiety na plaży” Paula Gaugina i jakiś Josep Font bez tytułu, o którym nigdy nie słyszałam, a co więcej mój przyjaciel malarz też nigdy o nim nie słyszał, więc z Google dowiedziałam się, że to hiszpański projektant mody, a to jego dzieło to obrazek z Instagrama, tu zduplikowany, bo pierwszy wisi wśród A-czwórek, a drugi, większy, stoi honorowo na drewnianej sztaludze, na której jest też słoik z pędzlami, do tego mamy deskę z poustawianymi na niej kosmetykami, bukiet z zasuszonych zbóż, a to wszystko okala siatka niby-bambus, choć pewnie plastik, ale taka, która nie zdziwiłaby w chacie na drzewie gdzieś w Azji, gdzie wisiałaby obok moskitiery, czyli jest sztuka w przestrzeni publicznej; pomyślałam sobie i o tym też, że w sumie społeczeństwo nie oczekuje od osoby pracującej w drogerii zainteresowania sztuką, nie wymaga od niej znajomości sztuki ani żadnej związanej ze sztuką inicjatywy, a tu proszę, jednak!, i mamy witrynę sklepową, co to spełnia swe definicyjne zadanie zwrócenia uwagi potencjalnego klienta i nie tylko ja na spacerze z psem patrzę, ja, która nie wykluczam, że zachęcona fantazją osoby aranżującej witrynę, wstąpię kiedyś do tej drogerii, ale też wielu innych ludzi patrzy, przychodzą ci ludzie do drogerii, panie po balsamy do ciała, panowie po żele do włosów, dziewczyny po tampony, które już ponoć w wielu krajach świata są za free, chłopaki nucący Matę z żalem, że w Krakowie nie ma schodków, po prezenty dla mam i dziewczyn, przychodzą ci ludzie i patrzą na witrynę, i może sobie tę sztukę podziwiają i analizują myśl o jej niesymetryczności, a gdy jakiś czas później znowu przechodzimy tamtędy z Rogerem i znowu chcę sobie tę wystawę pooglądać, to nie ma, bo jest nowa i tym razem bez cytatu, ale za to już przy drzwiach wejściowych stoją drewniane skrzynki z naklejkami przedstawiającymi walizki z naklejkami podróżnymi, a w witrynie głównej leży stara waliza wypchana po brzegi, z niej wystają herbaty green balance i white tea, różne kosmetyki, shaushka wegański szampon w kostce, pasta do zębów ze szpinakiem, do tego pakiet chusteczek higienicznych, myjki i szczotki drewniane z naturalnym włosiem, a z boku karton zrobiony tak, by wyglądał na samolotową walizkę, na nim, jak nalepka z lotniska, przyklejona taśma z logo drogerii, bo dbanie o szczegóły jest ważne, z góry na sznurkach zwisają kolorowe motyle, co – prawda? – niesie za sobą niejedną metaforę, a nad tym wszystkim jest czarna tablica rozkładowa: „12:27 – Barcelona – peron 3, 13:33 – Lizbona – peron 1, 13:45 – Glasgow – peron 2″ i chciałoby się być na tym dworcu, ale to nie koniec, bo na sznurkach wiszą jeszcze dwa zegary, też precyzyjnie powycinane i posklejane, pokazują, że w Krakowie jest za dziesięć siódma, a w Nowym Jorku wpół do ósmej, i na myśl mi przyszły od razu zegary z recepcji jakiegoś hotelu w Permie, gdzie weszłam obejrzeć wnętrza czy do toalety, na których czas był w Permie 16:13, w Moskwie 14:13, w Londynie 12:13, a w Nowym Jorku 13:21, czyli podróże i sztuka, pomyślałam, dwie cholernie ważne w życiu sprawy, których nam cholernie brakowało w lockdownie, kiedy wisiały te wystawy, bo wtedy właśnie ta jakaś pozytywna freak wariatka pasjonatka zaserwowała nam podróż i sztukę w formie dyndających w witrynie sklepowej marzeń, które czekają na spełnienie, albo jakichś komentarzy do rzeczywistości, nie wiem, pozytywnych skojarzeń reklamowych, takiego amouse-bouche (skoro drogeria) w kolejce na zakupy, albo gdy chodzisz z psem po okolicy i nie chce ci się już gapić w dół, więc gapisz się przed siebie, i przypomniał mi się napis sprayem, który widziałam ostatnio na murze przy Starym Kleparzu: „Life is an illusion” i pod spodem „Imperfection is perfect”.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS