Coraz częściej zastanawiam się nad adaptacyjnymi zdolnościami człowieka. To truizm, że to wielkie zasoby, ale mi chodzi ostatnio o skłonność ludzi do akceptacji kompletnych absurdów. Jak to się dzieje, że uważamy za normalność, lub co najmniej tolerujemy kompletne bzdury, nielogiczności, które wcześniej obśmialibyśmy jako głupotę? Myślę, że to się bierze z paru rzeczy. Po pierwsze to powszechność ich występowania, drugie to dowód społecznej słuszności, czyli skoro inni nie widzą w tym nic głupiego, robią to, akceptują – to znaczy, że jest ok. Nie chcę tu przywoływać siły tego trendu ludzkich zachowań, potwierdzonych badaniami naukowymi, ale proponuję wspólną przygodę spacerku po kiedyś absurdach, a dziś normalnościach po to, by zobaczyć jak daleko zaszliśmy. Wystarczyło półtora roku.
Pierwszy i najcudowniejszy absurd, który chyba nigdy nikomu do głowy nie przyszedł a dziś jest tak oczywisty, że nawet niezauważalny to jest król pandemicznych odjazdów – żeby pójść do lekarza musisz być zdrowy. Chorzy proszeni są o opuszczenie przychodni. To absurd systemowy stanu naszej służby zdrowia. Może i śmieszny, ale naznaczony tysiącami zgonów. Ilu ludzi przyjęto za późno, w dodatku potem publicznie zarzucając im niedbałość o własny stan zdrowia? Ilu ludzi wciąż chodzi po ziemi z niezdiagnozowanymi, przenoszonymi chorobami? Jak duży jest nasz dług zdrowotny? Będziemy go widzieć latami jeśli będziemy patrzeć na wzrost zachorowań niekowidowych.
Pokrewnym absurdem jest system teleporad. Dziecko powyższego, czyli odwrotu służby zdrowia od pacjenta. To jeszcze inny etap wspomnianej hekatomby nadmiarowych śmierci. No bo taki „przebadany” przez telefon ma ułudę zajęcia się nim przez służbę zdrowia. A tak przecież nie jest. Fizyczny kontakt z pacjentem, jego przebadanie, osłuchanie to jest (był?) oczywisty standard dla każdego lekarza. Teraz tak nie jest i nie wiadomo czy i kiedy do tego wrócimy.
Co z lekami na koronawirusa?
Kolejna ciekawa rzecz to to, że nie leczymy. To znaczy wszelkie próby znalezienia lekarstwa na koronawirusa są czopowane od początku. Przebicie się medykamentów, które wykazały dobroczynne skutki w powstrzymywaniu lub osłabianiu kowida jest hamowane poprzez długotrwałe badania. Trwają one dłużej niż badania nad skutecznością i potencjalną szkodliwością szczepionek na kowida. A mówimy tu o lekarstwach, które były w obrocie od wielu lat, zaś okazało się, że potencjalnie mogą leczyć koronawirusa. I nagle te lekarstwa, stosowane do tej pory na inne choroby stają się niebezpieczne, ich podawanie może rodzić wiele komplikacji. Leczenie polega na zaordynowaniu przez telefon normalnego zestawu grypowego, jak się pogorszy to cię wezmą do szpitala i leczą kompletnie nieskutecznym (za to drogim) remdesivirem, a potem pod tlen i kończysz na respiratorze.
Kolejny absurd to taki, że karze się leczących lekarzy. Wszelkie próby aktywnego przeciwdziałania kowidowi są tępione w zarodku, zaś losy takich śmiałków są tragiczne, tak jak przykład doktora Bodnara. Całe, okazało się dla wstydu środowiska, nieliczne towarzystwo, które chce leczyć jest przeczołgiwane przez Izby Lekarskie i… Rzecznika Praw Pacjenta. Tak, Rzecznik Praw Pacjenta ściga leczących lekarzy, rozumiem, że w imieniu tych pacjentów.
Mieliśmy też do czynienia z bezobjawowymi chorymi. Ta figura potrzebna była, by wytłumaczyć wprowadzone obostrzenia. Po to by dotyczyły wszystkich, a nie tylko chorych. To ten absurd pozwolił „uzasadnić” maskowanie wszystkich, dystansowanie i lockdowny. Bez niego byłoby tak jak w każdej pandemii. Chorzy lekko siedzą w domu i nabywają odporności, ciężcy – do szpitala. Wszystkich leczymy, reszta, bez objawów, do pracy i nabieramy odporności. No właśnie – odporność. Jakoś niemodna w tych czasach. W mediach pełno reklam szczepionek, ale żadnej by żyć zdrowo i dużo przebywać na świeżaku, łykać witaminę D3, również poprzez przebywanie pod słońcem. A tu doszliśmy nawet do maseczkowania się w trakcie spacerów po lesie. A przecież cała pandemia to gra w nabywanie odporności. Leki, które mogą ją wspomagać są blokowane, lockdowny i kwarantanny odporność tylko osłabiają i to na skalę masową. Jedyną solucją ma być szczepionka, która spłynie na nas jak uniwersalne zbawienie.
Szczepionkowe paranoje
Skoro już jesteśmy przy szczepionkach to tu też mamy cały pakiet absurdów. Zacznijmy od podstawowego, nierozwiązywalnego dylematu. Jeśli szczepionki są skuteczne to zaszczepieni nie mają się czego obawiać, więc po kiego ten przymus dla nieszczepów? Niech sobie ryzykują własnym życiem, na koszt własny i ubezpieczalni, na którą przecież płacili całe życie. A jeśli szczepionki nie są skuteczne, a nie są, bo wyszło, że zaszczepieni równie co ich protagoniści, zakażają siebie i innych i chorują, nawet umierają – to po co się szczepić? Tego dylematu nie dało się jakoś zwolennikom szczepień do tej pory rozwiązać, a samo zadawanie takich pytań jest wyrugowane z publicznego dyskursu.
Nie szczepi się w czasie pandemii. To podstawa. Szczepienia mają zapobiec rozpoczęciu się pandemii a my szczepimy w jej trakcie. Czemu się nie szczepi w pandemii? To proste: bo zaszczepiony może być już chory i jak jeszcze dostanie dodatkową szprycę osłabiającą jego organizm, to może mieć nadmiarowe negatywne efekty. Ale jakoś nie robi się testów przed zaszczepieniem. Jak masz wsiąść do samolotu to musisz je mieć, a jak masz podjąć może najważniejszą decyzję w swoim życiu zdrowotnym, to wystarczy pogadanka z pielęgniarką i siup.
Nie ma naturalnej zbiorowej odporności. Jest negowana, bo tylko w ten sposób można promować zaszczepienie dla wszystkich. A przecież odporność zbiorowa to podstawa epidemii, bez niej choroba nigdy by się nie zatrzymała. W tej absurdalnej dzisiejszej wersji może ją powstrzymać tylko zaszczepienie. A przecież wedle wszystkich kalkulacji większość ludzi miała już kontakt z wirusem i odporność nabyła, ale to zła wiadomość dla producentów szczepionek i rządów, które nakupowały tych preparatów jak głupi Jasiu pączków. Dlatego do tej pory nie zrobiono badań przesiewowych (mija już półtora roku) bo można by się było dowiedzieć, że większość to przeszła i żyje.
To też skutkuje kolejnym absurdem. Negowania odporności ozdrowieńców. No bo jak by wyszły dwie rzeczy, że większość jest już po odchorowaniu (a właściwie po kontakcie, bo jaka to choroba – patrz wyżej – jak nawet chory o niej nie wiedział) i druga, że przeciwciała ozdrowieńców są „lepsze” i utrzymują się dłużej niż u szczepniętych, to byłby kłopot z uzasadnieniem masowości i przymusu szczepień. A więc ozdrowieńcy mają się także zaszczepić, co jest kompletnym absurdem, biorąc pod uwagę badania, które dowodzą, że przeciwciała po szczepieniu utrzymują się góra 6 miesięcy (no bo przecież trzeba uzasadnić jakoś konieczność strzałów dwa razy w roku) zaś naturalnie wytworzone trzymają się może i całe życie, a na pewno od zakażenia do dzisiaj.
Szczepienie dzieci i niemowląt. Nie ma żadnych epidemiologicznych powodów by to robić. To akcja by zaszczepić wszystkich dla zasady (pieniędzy?). Dzieciaki bardzo rzadko chorują, przenoszą, umierają. Ryzyko powikłań poszczepiennych jest większe niż to, że nieszczepione zachorują i umrą. Ale szczepimy, testujemy już na 6-ściomiesięcznych maluchach. Po kiego?
Rada z kosmosu
Rada Medyczna, ciało kompletnie z kosmosu ustrojowego, a decydujące o życiu (i przeżyciu) Polaków obraduje bez protokołów, podejmuje decyzje na podstawie własnych przeświadczeń, artykułów w prasie i podglądania sąsiadów. Nawet nie przeprowadza własnych ekspertyz. Ale co tu się dziwić, skoro Rada akceptuje fakt, że NIKT w Polsce nie przebadał co do składu i oddziaływania ani jednej szczepionki, którą zaszczepiono połowę populacji. Jak się wprowadza do obrotu u nas jakiś lek, który choćby i za granicą był zbadany i podawany od lat, to trzeba przejść surowe badania, testy w grupach kontrolnych. A tu mamy szczepionkę dla milionów i nikt do niej nie zajrzał. No, zajrzały podobno instytucje europejskie, i to ma wystarczyć? To czemu nie wystarcza jak chodzi o lekarstwa?
Teraz moje ulubione – kara za niezaszczepienie. Tak, kara, bo blokowanie powrotu do normalności jest karą. Niezaszczepieni w innych krajach i powoli u nas są dyskryminowani w dostępie do coraz bardziej podstawowych usług. Jest to więc karanie za niezrobienie rzeczy, która nie jest obowiązująca. Bo przymusu szczepień (na razie?) jeszcze nie ma, a w/w kary są. A jak państwo może karać za rzeczy, które są dobrowolne, zaś ty skorzystasz z nich albo nie? Ale karę poniesiesz tylko wtedy jak zachowasz się nie tak jak chce władza. Do tej pory było tak, że co nie jest zabronione (prawem, z konsekwencjami) to jest dozwolone. Teraz zachowania niepromowane są obłożone karą. Ale wprowadzenie przymusu nakładałoby na każącego odpowiedzialność za nałożenie obowiązku. Na razie – jak widać po świecie – władze jakoś dziwnie unikają tego rozwiązania, co rodzi pewne obawy co do ich intencji. Wszędzie narasta propaganda szczepień, segregacja sanitarna i sankcje, ale nikt nie stanie w prawdzie i nie powie – tak, macie się szczepić, to moje prerogatywy władzy, dla dobra publicznego zdrowia. Macie się szczepić na naszą, władzy, odpowiedzialność. Nikt tak nie zrobił.
Co z wolnością słowa?
No i na koniec, ja – człowiek mediów – zostawiłem sobie rzecz jasna kwestię wolności słowa. Kiedyś nie do pomyślenia było, by ktoś oficjalnie przyznał się do potrzeby istnienia cenzury. Taki gościu byłby automatycznie wykreślony z debaty, i to przez całe spektrum politycznych zapatrywań. A dzisiaj – barabardzo. Nawet się tym chwalą. Uzasadnienie jest podłe, jak każda aktywność traktująca ludzi jako bezmyślne bydło. Chronimy was przed łże-prawdami foliarzy, bo te mogą wam namieszać w słabych głowach i zedrzecie maseczki i ukatrupicie pięć babć w autobusie swym śmiertelnym oddechem. A więc trzeba wam blokować inny przekaz niż ten nasz, słuszny. Zaś wszelkie próby dyskursu innego niż oficjalny zabijać w zarodku, szczególnie aktywnych roznosicieli tych kłamstw. Stąd nie ma i nie będzie żadnej dyskusji, nawet już nie co do natury tej pandemii, ale także co do reakcji władz na nią. A więc nie tylko nie pogadamy o rzeczywistej zjadliwości wirusa, ale i o tym, czy lockdown w Warmińsko-mazurskiem miał sens. Jest to taktyka wojennej propagandy, czas jest przełomowy, żadnych wątpliwości. Dywersja innych poglądów ma być zakazana i tępiona.
Ale przypomniał mi się jeszcze jeden absurd, właściwie koronny. Strategia Zero-COVID. To znaczy, że będziemy walić ze wszystkich lockdownowych i szczepionkowych armat aż nie zmieciemy kompletnie koronawirusa z powierzchni planety. To religia wiecznego niespełnienia. No bo założony rezultat końcowy jest z zasady nie do osiągnięcia. Nie będzie zbawienia, ale to nie o to chodzi. Chodzi o to, by walczyć bez końca, z każdym przypadkiem, stosując nadmiarowe środki. Taka Nowa Zelandia właśnie się zamknęła z powodu jednego (słownie: jednego) wykrytego przypadku, w dodatku dokonanego za pomocą testów-loterii. I tak już będzie, będą z piwnic wyciągali zakażone jednostki, zamykali całe państwa, bo malec kichnął w szkole a testy PCR akurat wylosowały wynik dodatni. To perpetuum mobile, wiecznie kręcąca się maszyna, która niesie nas w przepaść.
To absurdy, które mi na szybko przyszły do głowy. Absurdy, z którymi żyjemy i się do nich przyzwyczajamy. To są filary tej „nowej normalności”. Człowiek taki już jest, że musi sobie albo racjonalizować nieracjonalność, w której jest zmuszony przebywać. Albo jej nie zauważać. Inaczej by zwariował i można obserwować smutny los ludzi, którzy codziennie od półtora roku mówią o tych absurdach, że król jest nagi. Są jak Kasandry, które wciąż wskazują na oczywiste groźby i nieracjonalność zamykania oczu na nie. Uznane za szalone przez tłum, który chce mieć spokój, nawet w drodze w przepaść.
Przyzwyczajamy się do absurdów. A to oznacza, że nasze życie staje się absurdalne.
Jerzy Karwelis
Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.
Czytaj też:
Ratowniczka, czyli służba zdrowia zagląda za drzwi systemuCzytaj też:
Szczepionki okiem fachowców. Tych wyklętych
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS