Zanzibar – wyspa na Oceanie Indyjskim, należąca w całości do Tanzanii. W ostatnich latach bardzo popularny kierunek wakacyjnych podróży Polaków. Kusi przede wszystkim gorącym afrykańskim słońcem, błękitną wodą oceanu, który otoczony jest gładkimi białymi plażami, które wychwalane są przez celebrytów na różnego rodzaju mediach społecznościowych. Wszyscy wtedy mamy jedną myśl w głowie – muszę tam polecieć! Tak samo myślała czwórka znajomych z Ostrowa Wielkopolskiego, której udało się zrealizować marzenie i wybrać się na rajską wyspę, która stała się przekleństwem i koszmarem, z którego chcieliby się jak najszybciej wybudzić.
– Dotarliśmy do Nungwi na Zanzibarze w środę wieczorem. Następnego dnia o poranku byliśmy oczarowani miejscem, w którym mieliśmy spędzić kilka kolejnych, beztroskich dni – tak rozpoczyna się historia znajomych – Pauliny i Łukasza. Zachwyt jednak nie trwał zbyt długo, bo zaledwie dwa dni i zakończył się z pozoru, zwykłą wyprawą do sklepu.
Minuta, w której zatrzymał się świat
– W piątek po godzinie 22 wybraliśmy się po najpotrzebniejsze produkty do niedalekiego sklepu, oddalonego od naszego resortu o jakieś 150 metrów. Zapytaliśmy ochronę o możliwość wyjścia. Przeciwskazań nie usłyszeliśmy, ze względu na niewielką odległość – opowiada Łukasz, który towarzyszył Paulinie. I tutaj historia ma swój smutny początek, w połowie drogi. Wtedy para turystów z Ostrowa Wielkopolskiego została zaatakowana przez miejscowego, niewysokiego, młodego mężczyznę.
– Paulina miała przewieszoną przez ramię „nerkę”, małą torebkę na telefon i najistotniejsze rzeczy. I to właśnie ona stała się celem ataku – dodaje Łukasz, który momentalnie stanął w obronie koleżanki. – Wywiązała się krótka szamotanina, Łukasz uderzył dwa razy tego mężczyznę, który po krótkiej chwili uciekł z miejsca zdarzenia. Odetchnęliśmy z ulgą – mówi nam Paulina.
– Spojrzałam na Łukasza, który miał całą twarz we krwi, później zauważyłam, że mam obie ręce pocięte – relacjonuje Paulina, która z niechęcią wraca do tamtej chwili. – Ja miałem praktycznie rozciętą prawą rękę, Paulinie bezwładnie opadł nadgarstek. Byłem załamany. Gdybym wiedział, że sprawca miał ostre narzędzie, oddałbym mu wszystko co miałem. To jednak trwało tak krótko, że oboje się nawet nie zorientowaliśmy, kiedy to wszystko się stało – opowiada Łukasz, który chciał jak najszybciej wrócić do domku.
Świadkami całego zdarzenia była grupka tubylców, która jednak nie miała zamiaru pomóc pokrzywdzonym turystom. – Byłam półprzytomna, ostatkiem sił doszliśmy do bramy resortu, czyli jakieś 70 metrów, zaczęliśmy wołać o pomoc. Ochrony już nie było, przybiegli inni turyści, którzy udzielili nam pierwszej pomocy, zaczęli uciskać rany swoimi rzeczami – mówi Paulina, która ucierpiała najbardziej w całym zdarzeniu. Badania po powrocie do kraju wykazały całkowite uszkodzenie ścięgien w lewej oraz prawej ręce, naruszenie nerwów oraz przecięcie tętnicy. – Kiedy wydawało się, że jesteśmy bezpieczni, poprosiliśmy o ambulans i szybki transport do szpitala – relacjonuje dalej Paulina. – Tutaj nie mamy takich rzeczy, musicie jechać taksówką – dodaje Łukasz. – Straciłam wszelką nadzieję, poddałam się, byłam pogodzona ze swoim losem – mówi zdenerwowana dziewczyna.
Bardzo daleko od noszy
Taksówka jednak szybko przyjechała, więc poszkodowani udali do pobliskiego „szpitala”. W cudzysłowie, ponieważ niewiele to miało wspólnego z naszymi wyobrażeniami o służbie zdrowia. Mało sterylne pomieszczenia, brudne, ciemne, urągające jakimkolwiek standardom. – Mnie przyjął facet, bo trudno go nazwać lekarzem, który zrobił mi kilka zdjęć telefonem, po czym chyba zadzwonił o „teleporadę” do kolegi – wspomina Łukasz, który poza prawą ręką, miał także pociętą twarz. Paulina w tym czasie czekała na lekarza. – Stwierdzono, że Łukasz jest w gorszym stanie, więc wymaga szybkiej interwencji.
Paulinę i Łukasza wysłano do kolejnej placówki, oczywiście taksówką. – Łukasz pojechał chwilę wcześniej, mnie wrzucono z koleżanką do jakiegoś busa, na tylną część, gdzie leżałam na foli, jak ranna zwierzyna. Dobrze, że była ze mną Karolina, która uciskała rany i podtrzymywała mnie na duchu – mówi Paulina. Łukasz dojechał do kolejnego „szpitala”, gdzie po trzygodzinnym zabiegu założono mu szwy na ręce oraz twarzy. – Dostałem znieczulenie, które działało może przez 30 minut. Później już wszystko odbywało się na „żywca” – dodaje Łukasz, który pamięta moment, kiedy przywieziono zmarzniętą, półprzytomną koleżankę, która także została poddana podobnemu zabiegowi. – Nie było warunków, żeby się wysikać. Lekarz szybko rozdarł całą moją sukienkę, stałam nago na środku sali. Koszmar. Chciało mi się wymiotować, wtedy usłyszałam, że mogę wymiotować na siebie. Nie wierzyłam – opowiada Paulina, której zaszyto rany bez jakiejkolwiek ingerencji w naruszone nerwy i ścięgna. – Ostatecznie dotarliśmy do kliniki w stolicy Zanzibaru, która najbardziej przypominała szpital. Tam jedyną rzeczą, którą usłyszałam – możemy pani rozciąć rękę i zobaczyć, co ma pani uszkodzone, ale na pewno nie podejmiemy się operacji. Horror.
Przezorny zawsze ubezpieczony?
Poszkodowani zdecydowali jak najszybciej wrócić do Polski, gdzie czekały na nich kolejne rozczarowania – dochodzenie swoich praw oraz opieki z racji zakupionego, dodatkowego ubezpieczenia na wakacje w krajach afrykańskich. – Dowiedzieliśmy się, że nie przysługuje nam żaden zwrot kosztów leczenia w Polsce. Możemy liczyć jedynie na pieniądze, po określeniu długotrwałego uszczerbku na zdrowiu – relacjonuje Łukasz, który powoli wraca do pełnej sprawności. Gorzej wygląda sytuacja z Pauliną, która jest już po operacji uszkodzonych nerwów i ścięgien w obu rękach, którą musiała sfinansować z własnych pieniędzy. Niestety, jednej tętnicy nie udało się uratować, co oznacza trwałe osłabienie jednej z dłoni. – Trafiłam pod opiekę najlepszych specjalistów w tej dziedzinie i liczę na szczęśliwy finał. Najważniejsze, że oboje przeżyliśmy, ponieważ sami lekarze mówili nam, że to cud. Gdybym została ugodzona w tętnicę szyjną lub udową, wykrwawiłabym się po kilku sekundach. Niewiele brakowało, żeby Łukasz został trafiony ostrym narzędziem w oko. Szczęście w nieszczęściu – mówi Paulina, która teraz wymaga opieki psychologicznej, ponieważ trauma, która została po wakacjach na Zanzibarze zostanie na długo.
– Nie opowiadamy tej historii, żeby kogoś zniechęcić do kupowania wymarzonych wakacji. Chcemy tylko przestrzec przed pułapkami, które czyhają na turystów w krajach afrykańskich. Zależy nam także na tym, żeby każdy z wybierających się w tamte rejony świata dokładnie zapoznał się z ubezpieczeniem, które posiada. Mam wykupioną kompleksową polisę za granicą, gdzie pracuję, ale jak się później dowiedziałam, nie obejmuje ona kontynentu afrykańskiego. Teraz będziemy musieli dochodzić swoich praw. Czekamy na moment, w którym ustabilizuje się nasza sytuacja zdrowotna – kończy Paulina, która aktualnie przebywa w rodzinnym Ostrowie, czekając na kolejne konsultacje lekarskie w jednej z poznańskich klinik.
adw. Bartosz Jaśkowiak z Kancelarii Adwokackiej JKP z Wrocławia:
Wyjazd turystyczny na Zanzibar koniecznie musi wiązać się z zakupem dodatkowego ubezpieczenia. Ministerstwo Spraw Zagranicznych na swojej stronie internetowej przestrzega bowiem podróżujących, że na Zanzibarze „zdarzają się kradzieże, w tym wyrywanie toreb i plecaków (…)”. MSZ ostrzega również, że opieka zdrowotna w państwowych szpitalach stoi na bardzo niskim poziomie, dużo lepiej wygląda ta kwestia w szpitalach prywatnych czy misyjnych, lecz pacjenci wymagający bardziej skomplikowanego leczenia i tak muszą być transportowani do Kenii bądź RPA. Najrozsądniej jest więc wykupić przed wylotem na Zanzibar odpowiednią polisę ubezpieczeniową, która zapewni np. możliwość transportu medycznego drogą powietrzną, co nawet może uratować życie. Miejscowe szpitale wymagają natomiast pokrycia kosztów leczenia przez pacjenta lub jego najbliższych. Dlatego wybierając ubezpieczenie turystyczne na Zanzibar należy sprawdzić czy pokrywa wystarczająco wysokie koszty leczenia. Odpowiednia polisa powinna zawierać przynajmniej takie elementy jak: koszty leczenia i ratownictwa, ubezpieczenie od następstw nieszczęśliwych wypadków (NNW) oraz ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej w życiu prywatnym (OC). W kontekście przykrej historii, która spotkała turystów z Ostrowa Wielkopolskiego, koszt takiego ubezpieczenia wydaje się być znikomy i nieznaczny, gdyż odpowiada kwocie ok. 30 – 50 zł za jeden dzień ochrony. Ubezpieczenie turystyczne można zakupić w parę minut przez internet u większości towarzystw ubezpieczeniowych działających na naszym krajowym rynku.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS