Dwa małe boćki nie przeżyły upadku gniazda, jeden z nich konał na oczach ludzi. Dorosłe ptaki patrzyły na wszystko z dachu. – Serce się krajało na ich widok – mówią mieszkańcy Jelenina.
Gniazdo zawaliło się w środę, 30 czerwca, w trakcie intensywnego deszczu.
Pani Agnieszka Szymkowiak jak co rano szykowała sobie śniadanie. Przez okno w kuchni zauważyła, że z linii wysokiego napięcia idą iskry i dym.
– Wyszłam przed dom, bo myślałam, że może przez tę ulewę drzewo gdzieś spadło i uszkodziło linię. Nic takiego nie zauważyłam i już miałam wracać do domu, kiedy jeszcze spojrzałam na gniazdo – mówi.
Bocianie gniazdo ptaki zbudowały ponad 7 lat temu na słupie energetycznym przy ich domu.
– Jak zobaczyłam gniazdo, które runęło na ziemię, byłam przerażona. Zawołałam męża i pobiegliśmy ratować nasze boćki. W gnieździe były na co dzień dwa dorosłe ptaki i trzy młode. Jednego młodego było widać spod gniazda. Mąż wziął widły i zaczęliśmy rozgrzebywać to, co zostało z gniazda na ziemi, żeby wydobyć pozostałe. Wiemy, że gniazdo jest bardzo ciężkie, potrafi ważyć nawet tonę, a ptaki były po prostu przygniecione – opowiada pani Agnieszka.
Dorosłych bocianów w gnieździe nie było, nie wszystkie młode udało się uratować.
– Jeden młody już nie żył, drugi konał na naszych oczach, trzeciego udało nam się wyjąć. Wzięliśmy go do domu, położyliśmy na podłodze w kuchni, nakryliśmy, bo strasznie się trząsł i zaczęłam dzwonić, żeby szukać pomocy. Dzwoniłam wszędzie – od gminy, przez straż pożarną, do znanych mi schronisk – mówi A. Szymkowiak. – Ostatecznie mieliśmy odzew od stowarzyszania z Zielonej Góry i Parku Krasnala w Nowej Soli, który ma nawet swojego weterynarza i mini ZOO. Dowiedziałam się, żeby boćka karmić najlepiej piersią z kurczaka albo serduszkami, a jedzenie kłaść obok niego na podłogę. Tak robiliśmy, chociaż on nie chciał jeść.
– Nie było możliwości, żeby go schować gdzieś w szopie czy komórce, bo wszędzie tam mają dostęp nasze inne zwierzęta, a ja nie mogłem pozwolić na to, żeby uratowanego boćka w szopie zaczepiały psy czy koty – mówi Mirosław Szymkowiak.
Były jak nasze dzieci
Nie do końca wiadomo, dlaczego gniazdo spadło.
– Mocno padało, wiało. Gniazdo było duże, może przez deszcz osunęło się na linie i stąd to zwarcie. A może któryś z młodych chciał wylecieć z gniazda i nadział się na druty? Długo będziemy się jeszcze nad tym zastanawiać – mówi pani Agnieszka.
– Nasze dzieci – tak mówiłam na te bocianki. Co roku je sobie doglądaliśmy, zastanawialiśmy się, kiedy przylecą. To była taka nasza mała radość – mówi Regina Galent, mama pani Agnieszki. – Jesteśmy zrozpaczeni tym, co się stało. Młodych już nie ma, nie wiadomo, czy stare tu wrócą, czy w ogóle da się odbudować to gniazdo. Strażacy chcieli nam pomóc, ale przez to, że jest ono na słupie, trzeba czekać, aż energetyka wyłączy tu prąd. Najbardziej smutne było chyba to, że te dorosłe ptaki nie odleciały. Zatrzymały się na dachu i z góry obserwowały, co zostało z ich gniazda i dzieci. Serce się krajało na ich widok – mówi.
– Jeszcze tego samego dnia bociek, który przeżył, i te dwa martwe zostały od nas zabrane do Parku Krasnala. Mamy nadzieję, że będzie mu tam dobrze. Ja bardzo to wszystko przeżywam. Musiałam brać leki na uspokojenie – mówi pani Agnieszka.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS