Na Śląsku wiadomość wywołała poruszenie. Rozdzwoniły się telefony. Abp Wiktor Skworc, szara eminencja śląskich elit – także politycznych – rezygnuje ze stanowiska. Dzwonię więc do znajomego księdza. Trochę przekornie mówię: „Dlaczego mi usunęliście ordynariusza?”. Odpowiedź: „Nareszcie!”. W głosie słychać ulgę. Ale sprawa nie wygląda tak prosto, jak się wydaje. Dlaczego?
Abp Skworca dopada ciemna przeszłość. W komunikacie czytamy, że „Stolica Apostolska – w następstwie zgłoszenia dokonanego przez abp. Wiktora Skworca – przeprowadziła postępowanie w celu zbadania sygnalizowanych zaniedbań dokonanych przez niego, jako biskupa tarnowskiego, w sprawach wykorzystania seksualnego popełnionego wobec osób małoletnich przez dwóch kapłanów tej diecezji”. A zatem: to, co opinia publiczna w Polsce wie od dawna, zostało potwierdzone przez Watykan. Abp Skworc jest winny zaniedbań jako biskup tarnowski. Krył sprawcę przestępstw seksualnych, a nie troszczył się o ofiary. Dlatego ze zdumieniem czytam oświadczenie hierarchy, który pisze, że „jak się okazało, w dwóch takich przypadkach doszło do zaniedbań”. Nie okazało się, a zostało potwierdzone.
Metropolita katowicki jest więc winny zaniedbań. Dlatego, jak czytamy dalej w oświadczeniu Archidiecezji Krakowskiej, która nadzorowała śledztwo, abp Skworc składa rezygnację z członkostwa w Radzie Stałej Konferencji Episkopatu Polski oraz z funkcji przewodniczącego Komisji ds. Duszpasterstwa Konferencji Episkopatu Polski. Można powiedzieć, że hierarcha zachował się honorowo. Ale, z drugiej strony, praktyka kościelna jest już taka, że najmniejszy wymiar kary wiąże się z odebraniem biskupowi kierowania diecezją – w tym przypadku katowicką.
I tu zaczynają się dwuznaczności. Abp Skworc okazuje się – jeśli mogę tak powiedzieć – zmyślny. Bo jego decyzje uprzedzają „watykańską gilotynę”, która od kilku tygodni symbolicznie odcina głowy kolejnych polskich biskupów za to, że tuszowali skandale pedofilskie. Ruch wyprzedzający abp Skworca polega na tym, że on sam poprosił „o wyznaczenie Arcybiskupa Koadiutora” dla diecezji katowickiej. Jak wiemy, młyny kościelne mielą wolno. To może trwać. Ba, pozostawienie abp Skworca w Katowicach nawet, jeśli część obowiązków przejmie wyznaczony koadiutor, oznacza de facto, że Skworc będzie rządził diecezją z tylnego siedzenia. I chyba właśnie na to liczy. Bo we wspomnianym już oświadczeniu zarzeka się, że jako metropolita katowicki w ciągu blisko 10 lat swojej posługi uruchomił „wszystkie konieczne mechanizmy ochrony małoletnich”. Brzmi jak akt heroiczny, za który należy się co najmniej medal.
Trzeba oddać, że abp Skworc sprawnie przeprowadza akcję swojej rezygnacji tak, by jednak pozostać na stanowisku. Zgodnie z zasadą: trzeba zmienić wszystko, by wszystko zostało tak, jak było. Ale są dwa aspekty, które mogą wymusić na Stolicy Apostolskiej rzeczywiste usunięcie hierarchy. I przede wszystkim zmusić go do opuszczenia diecezji. Raz, nacisk samych wiernych. Jeśli uznamy, że ten gest, którego dziś dokonał abp Skworc jest wystarczający, to znaczy, że godzimy się na to, by ofiary oraz ci, którzy nimi gardzili przez te lata, nadal nie miały głosu. I że ich cierpienie nadal dla Kościoła nie ma znaczenia.
Dwa, biskupi nigdy nie rezygnują sami, nie oddają swoich przywilejów dobrowolnie. Zawsze dzieje się to pod naciskiem mediów, które opisują ich wołające o pomstę do nieba zaniedbania. Bo, choć abp Skworc wiedział, że nie chronił dzieci należycie przed seksualnymi drapieżcami w koloratkach, to robił wszystko, by nie ponieść odpowiedzialności. A sprawę zamiatał pod dywan.
Ostatnio martwił się zgoła innymi sprawami. Zajmowało go przejęcie przez Orlen „Dziennika Zachodniego”, który w oczach hierarchy, podobnie jak i oczach PiS-owskich polityków był „niemieckim medium”. Za to przejęcie dziękował nawet prezesowi Obajtkowi podczas pielgrzymki w Piekarach Śląskich. Jeśli, co mam nadzieję się stanie, abp Skworc zostanie pozbawiony funkcji ordynariusza katowickiego, będzie mógł spokojnie pisać felietony dla gazety, która została „odbita” z niemieckich rąk. I druga sprawa, która angażowała abp Skworca – budowanie Panteonu Górnośląskiego. Trzeba przyznać, że hierarcha okazał się sprawnym graczem: zmusił do współpracy i współfinansowania tego prywatnego pomnika Ministerstwo Kultury, Urząd Marszałkowski i Miasto Katowice. A że to jego prywatny Panteon świadczy fakt, że nie ma w nim miejsca dla Kazimierza Kutza.
Krótko mówiąc: jeśli idzie o gry polityczne, abp Wiktor Skworc przypominał kardynała Richelieu. Jeśli idzie o strategię duszpasterską, przypominał znudzonego młodzieńca. Jeśli idzie o jego watykańskie kontakty i plecy, wciąż ma ich dużo. To pokazuje rezygnacja, która dokonuje się na naszych oczach po to, by metropolita katowicki władzy jednak nie stracił.
Czytaj także: Ekscelencja sołtys. Jak abp Leszek Głódź urządził się na kościelnej zsyłce?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS