26 czerwca 2021, 11:45
Szybcy i wściekli 9 nie różnią się znacznie od poprzednich części serii. To nadal szalona jazda bez trzymanki, ale tym razem twórcy odlecieli jeszcze bardziej – dosłownie i w przenośni.
Wróciłem niedawno z kina, gdzie odbyłem seans Szybkich i wściekłych 9, który poprzedziłem intensywnym tygodniem nadrabiania całej serii. Znam ją więc już na wylot i od razu przyznam, że pomimo ciężkich początków udało mi się wkręcić w tę szaloną epopeję rodzinno-motoryzacyjną, od jakiegoś czasu nietraktującą siebie samej poważnie.
Na starcie powiem więc, że F9 nie zawiodło. Dostarczyło tylu emocji, ilu rzeczywiście miało dostarczyć, odpowiednio balansując pomiędzy kreatywnymi i spektakularnymi scenami akcji a zaskakująco zgrabnie budowaną dramaturgią zawartą w fabule. Nadal nie mogę jednak nadziwić się faktowi, że minęło przeszło 20 lat od premiery pierwszej części tejże serii, a ta nadal nie zdążyła zjeść swojego ogona. A może źle myślę – zjadła go, ale zrobiła to w najbardziej subtelny sposób na świecie, śmiejąc się z samej siebie. „Dziewiątka” przekracza kolejne granice absurdu, o których opowiem z czystą przyjemnością. Dla tego rodzaju szaleństwa wybieram się bowiem na te tak bardzo demonizowane przez wielu blockbustery.
Dygresja o niezniszczalności
- wyścigi, wybuchy i inne zwariowane pomysły – sceny akcji w tym filmie są tak przegięte jak nigdy dotąd;
- szereg znanych i lubianych postaci na ekranie, w tym parę nieoczekiwanych powrotów;
- sporo żartów, mrugnięć okiem do widza i inteligentnych zabaw konwencją kina akcji;
- warstwa dramaturgiczna wybrzmiewa naprawdę nieźle, w hasłach o rodzinie nadal tkwi moc;
- realizacja, do której nie można się przyczepić – operatorzy, montażyści i spece od CGI dali radę.
MINUSY:
- mnóstwo znamiennych dla serii luk logicznych na poziomie scenariusza;
- gra aktorska części obsady zaniża ogólny poziom filmu (czytaj: za dużo Jordany Brewster);
- to niby pierwsza część wielkiego finału, ale nie czuć ani wysokiej stawki, ani pomysłu na zwieńczenie serii;
Sporo scen z Szybkich i wściekłych zapadło mi w pamięć w trakcie mojej przygody, ale większość z nich to wszelkiego rodzaju pościgu, pojedynki czy akrobacje. Na palcach jednej ręki zliczę natomiast pojedyncze kwestie czy dialogi wypowiedziane w filmach z tej serii, której jakkolwiek mnie zaciekawiły. W „dziewiątce” było jednak trochę inaczej. Do czego zmierzam? Piję do pewnej sceny (nie bójcie się, to nie będzie żaden spoiler) z udziałem Romana Pearce’a i Teja Parkera, czyli dwóch śmieszków uwielbiających się ze sobą droczyć. Ten pierwszy skusił się na głęboką refleksję na temat własnego jestestwa.
Uznał, że to bardzo podejrzane, iż wziął udział w tak wielu niebezpiecznych akcjach (bo wszyscy zapewne pamiętamy sceny z sejfem rozbijającym pół miasta, czołgiem czy nietypowym skokiem spadochronowym), a ostatecznie wyszedł z nich bez większego szwanku. Zero ran postrzałowych, zadrapań, blizn. Roman nie wpadł na to, że może być fikcyjną postacią wykreowaną na rzecz filmu, ale rozważył inną opcję zakładającą niezniszczalność albo posiadanie nadludzkich mocy.
Do czego zmierzam, zapytacie? Ta dygresja pokazuje bowiem, czym stali się Szybcy i wściekli. Ekipa Dominica Toretto to nie superbohaterowie, ale możemy ich postrzegać w podobnych kategoriach. Kiedyś traktowaliśmy ich jak przestępców uprawiających nielegalne wyścigi, ale później nasza perspektywa uległa niemałej zmianie, bo też i twórcy na czele z Justinem Linem i Vinem Dieselem uznali, że czas na zmiany. Od piątej części zaczęli więc eksperymentować z formułą pełnego absurdów i chorych pomysłów kina akcji o ratowaniu świata (albo przynajmniej Ameryki) bogatego w motywy familijne. A F9 po raz pierwszy w historii serii bezpośrednio przyznaje się do tego, że celowo przesadza. To przynajmniej wynika z dygresji o niezniszczalności naszego pociesznego Romana
Absurd nie kończy się nawet na stratosferze
Doskonale wiecie, że w żadnym wypadku nie rozmawiamy tutaj o kinie wybitnym, zasługującym na maksymalną możliwą notę. Nie zamierzam jednak skupiać się na wadach (o tych, zresztą dość oczywistych, możecie poczytać w powyższej sekcji plusów i minusów). Może to mało profesjonalne, ale nie oszukujmy się, to przecież dziewiąta część Szybkich i wściekłych, do licha ciężkiego. Jeżeli przetrwaliście z tą serią tyle czasu i wiecie, z czym się ją je, to F9 kupicie z pocałowaniem ręki w pakiecie ze wszystkimi, głównie scenariuszowymi, niedoskonałościami. My, kinowi hedoniści, doskonale wiemy, czego oczekujemy po tego typu seansie. Zapewniam Was, że dokładnie to otrzymacie. Z nawiązką.
Powyższy obrazek to najlepsze podsumowanie tego, czym są sceny akcji w F9.
Nie będę strzelał spoilerami na prawo i lewo, dlatego też nie zamierzam wyjść poza informacje znane z materiałów promocyjnych i oficjalnych przekazów prasowych. Szybcy i wściekli od dawna zrezygnowali z wizerunku opierającego się na rozpędzonych furach i niegrzecznych facetach. Kiedyś seria ta kipiała w sposób aż zanadto poważnym testosteronem, była tak stereotypowo „męska”, jak się tylko dało. „Dziewiątka” bez żadnych skrupułów zapomina o swoim dawnym dziedzictwie i serwuje nam samochody, które swoimi akrobacjami i wojażami nawiązują do Przygód Tarzana, a nawet 2001: Odysei kosmicznej Stanleya Kubricka.
Wszystkie powyższe porównania nie są na wyrost, i jest to dobra wiadomość dla widzów. Każda dobra część Szybkich i wściekłych musi bowiem puścić wodze fantazji, zaserwować widzom pełen fajerwerków spektakl. Zauważyłem, że średnia naprawdę widowiskowych scen akcji na jedną odsłonę waha się od dwóch do trzech – na początku, gdzieś w środku i na końcu filmu. Tym razem jest ich zdecydowanie więcej.
NIE ZNASZ SERII ALBO NIE JESTEŚ Z NIĄ NA BIEŻĄCO, A CHCESZ OBEJRZEĆ F9?
Pamiętaj w takim razie, że nie wyciągniesz za wiele z seansu, jeżeli chodzi o stronę fabularną, bo ta paradoksalnie liczy się w ostatnich latach egzystencji Szybkich i wściekłych. W części dziewiątej twórcy nie bawią się w ekspozycję wydarzeń z poprzednich części, zakładając, że są one znane. Pada więc wiele imion oraz pojawia się mnóstwo postaci, które znaczyły coś dla poprzednich odsłon, a w „dziewiątce” występują z określonymi motywacjami. Nie jest to oczywiście poziom hiszpańskich telenowel, ale trudno z marszu zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Jeżeli więc F9 to pierwsi Szybcy i wściekli, których oglądacie, dajcie się porwać widowisku, ale nie próbujcie pojąć narracji.
Rodzina liczna, choć niepełna
Obsada Szybkich i wściekłych nigdy nie należała do ekipy wybitnej od strony warsztatowej, ale nadrabiała wszelkie braki prezencją oraz charyzmą. Chrypa Vina Diesela i parę ogranych grymasów twarzy wystarczy do tego, aby patrzeć na niego z przyjemnością, a zebrana przezeń grupa to naprawdę sympatyczni osobnicy, którzy rzeczywiście zachowują się względem siebie jak rodzina – a o to przecież chodziło Linowi, kiedy kręcił Fast Five. Może wtedy planu nie udało się zrealizować w stu procentach, ale z filmu na film więź pomiędzy bohaterami jest coraz bardziej naturalna, a w F9 do braku chemii w ogóle nie można się przyczepić.
John Cena idealnie wpasował się do obsady Szybkich i wściekłych.
W Szybkich i wściekłych 9 Dieselowi klasycznie już partnerują Tyrese Gibson, Michelle Rodriguez czy Ludacris. Ten trzon musiał zostać zachowany, ale i drugi plan wygląda w mojej opinii całkiem zacnie. Do roli złoczyńcy powróciła Charlize Theron w wersji femme fatale, a swoje pięć minut znów miała trzymająca się w formie Helen Mirren. Nie zabrakło również paru castingowych niespodzianek i nowości. Jedną z nich z pewnością jest osoba pewnego znanego wrestlera, a jego imię to John Cena. Poszedł on śladem Dwayne’a Johnsona oraz Dave’a Bautisty i zrezygnował jakiś czas z temu z zapasów na rzecz kariery w Hollywood. W F9 poradził sobie naprawdę nieźle, zwłaszcza że jego rola miała niemałe podłoże dramaturgiczne.
A skoro już padło nazwisko Johnson, to chciałbym wyrazić mój smutek związany z brakiem Rocka oraz jego sidekicka, Jasona Stathama, na ekranie. Rozumiem, że duet ten mógł wykazać się w filmie Hobbs i Shaw, a poza tym Dwayne nie dogaduje się za dobrze z Vinem, ale co poradzę, że Pan Skała był jednym z najjaśniejszych punktów kilku ostatnich części serii. Nadzieję na ciekawe powroty daje również scena po napisach (zostańcie na nią), więc liczę na jeszcze więcej gorących nazwisk w finałowych częściach.
To już ostatnia prosta
I choć jestem naprawdę usatysfakcjonowany seansem dziewiątej odsłony Szybkich i wściekłych, bo jest to po prostu naprawdę ekscytujący i radośnie głupi blockbuster, to mam pewne wątpliwości co do przyszłości serii. Ta bowiem zbliża się już do końca, a jeżeli wierzyć Linowi, to F9 miało być pierwszą z trzech finałowych części. Szczerze mówiąc, trochę tego nie czuć. Co prawda domyślam się, na czym skupi się fabuła kolejnego filmu, ale na pewno nie powiem, aby „dzewiątka” skończyła się w sposób otwarty i pełen znaków zapytania. Jeżeli więc twórcy chcą, aby widzowie poczuli emocje godne wielkiego zwieńczenia Fast and Furious, to muszą postarać się trochę bardziej. Spektakularność scen akcji to jedno, ale satysfakcjonujące spuentowanie całej historii to już trochę inny kawałek chleba.
Jak już raz pokochasz tę ekipę, to łatwo się od niej nie oderwiesz.
Nie zmienia to faktu, że Szybcy i wściekli 9 są i tak o wiele bardziej złożonym od strony dramaturgicznej filmem niż poprzednicy. Twórcy uciekli się nawet do szeregu retrospekcji, o których mogę powiedzieć – pomimo że nie jest fanem tego rodzaju zabiegów – że naprawdę spełniły swoją funkcję, pokazując nam przeżycia, jakie ukształtowały w przeszłości głównych bohaterów. Można więc narzekać na to, że scenariusz F9 w wielu miejscach się nie klei, ale faktem jest, że po raz pierwszy od dawna nie nudziłem się na scenach mających zarysować profile znanych nam postaci. A to już coś. I być może w tę stronę, nieco bardziej subtelną i powolną, chcą udać się twórcy przed finałem wszystkich finałów.
Koniec końców bardzo cieszę się z tego, że Szybcy i wściekli zdołali mnie kupić, bo nie lubię przesadnie krytykować filmów. Owszem, w razie potrzeby zawsze znajdzie się czas na parę gorzkich słów, ale F9 po prostu na nie nie zasługuje Co prawda można tej produkcji zarzucać wszystko to, co pozostałym odsłonom, tylko po co? Jeśli gardzicie poprzednikami, to zapewne czytacie tę recenzję z czystej ciekawości albo w ogóle nie macie z nią styczności. Jeżeli jednak czujecie się duchowymi członkami rodziny Toretto, to i tym razem będziecie się świetnie bawić. Niech absurd goni kolejny absurd, bo co w tym złego?
O AUTORZE
Życie recenzenta jest – podobnie jak Szybcy i wściekli – pełne nieoczekiwanych zwrotów akcji. Nie spodziewałem się, że spotka mnie przyjemność recenzowania F9, dlatego też kompletnie nie planowałem obejrzeć w jeden tydzień ośmiu filmów. Ale udało się, żyję i mam się całkiem nieźle. Ba, to była naprawdę miła przygoda, choć wymagająca sporych pokładów cierpliwości i wyrozumiałości.
Chcesz poczytać trochę więcej tekstów mojego autorstwa? Zapraszam na mój fanpage – LudoNarrator.
Karol Laska
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS