Jak pisałem, najlepiej było skończyć szybko i wstydu oszczędzić, choć poszło, jak na nas, całkiem nieźle. W internecie napisali, że odpadli wszyscy totalsi. My razem, z Turcją, Rosją i Węgrami ponieśliśmy sportową karę za autorytarne rządy, z rąk, a właściwie z nóg, demokracji. Liberalnej. Mamy więc sportowy wyrok politycznej racji.
Ale, wracając do tematu, mimo, że to i tak było nieźle, ja uważam, że znowu straciliśmy szansę. Mnie – dla dobra piłki – interesowała spektakularna katastrofa, która przeczyści polski futbol, a skończyło się jak zwykle, że właściwie nic się nie stało, Szwedzi mieli jeden dzień odpoczynku więcej i właściwie wygrali złośliwie. Dla mnie największym dowodem naszego upadku było spekulowanie przed meczem, że przecież Szwedzi mają już awans w kieszeni, zwycięstwo z nami jest dla nich o pietruszkę, a więc (tu włączmy polski bieg) nie będą mieli motywacji, by nam przywalić. Bo MY byśmy przecież tak do tego podeszli na ich miejscu. No, żenua. A może oni, oprócz tego, że będą mieli benefity jak nam dokopią i wyjdą pierwsi z grupy, to po prostu lubią grać w piłkę, szanują swoich kibiców, a nie siedzą z ołówkiem przy zielonym stoliku kalkulując matematyczne szanse. Się idzie, się wygrywa. Niech przegrani liczą punkty i kombinacje.
Ten nijaki wynik ratuje skórę Bońkowi i całej ferajnie. Zibi wybiera się do europejskich władz, ale zostawi wszystko jak było, cały układ i swojego następcę. Dalej będziemy podgniwać, mieć tuziny lig, a w reprezentacji będzie strzelał jedynie Lewandowski. Była szansa na piękną, ożywczą katastrofę i nic, jak pech to pech. Pobujaliśmy się znowu i znowu wylądowaliśmy w tym samym miejscu. W dodatku bez wniosków z tej podróży, czyli jak zwykle, po polsku.
Polska cecha
To bujanie się w te i we wte to jedna z naszych polskich cech. Z pandemią to bujał się cały świat i tu właściwie nie bardzo się wyróżniamy. Ale wyróżniamy się jednak swoją cechą – brakiem wyciągania wniosków. Nasi rządzący są immunizowani na nie, bo te wnioski mogą doprowadzić do jedynej konkluzji – pomyliliśmy się w całości albo chociażby z którąś z decyzji. Ale to by było możliwe tylko wtedy, kiedy byłaby jakaś dyskusja. Rządzący sami się usprawiedliwiają przed sobą, a właściwie nie doprowadzają do tego momentu. Podstawowym warunkiem takiego komfortu jest brak działania mediów jako instytucji weryfikującej mechanizmy demokracji. To, że rząd „kryją” rządowe media to oczywistość i niestety, coraz częstsza, a właściwie, jedyna ich funkcja. Ale co z opozycją? Ta ma nawet „lepsze” media niż rząd, ale w sprawie kowida mamy pewien kompromis, i to kompromis idący w poprzek plemiennego podziału wojny polsko-polskiej.
Istnieje pewien nieprzekraczalny poziom zgody pomiędzy i politycznymi, i medialnymi podziałami. I to w sytuacji, wydawałoby się, wojny totalnej. Pandemiczność wirusa, zaprzeczona danymi, jest tu dogmatem nienaruszalnym. Ba, opozycja nawet nie krytykuje ewidentnych błędów władzy. Nikt oficjalnie (oprócz Konfederacji), co dopiero mówić o mediach, nawet z trybuny sejmowej nie podniósł kwestii ponad 100.000 nadmiarowych i niekowidowych zgonów, a ta przecież powinna mocno naruszyć wizerunek władzy, nawet doprowadzić do zrzucenia z sań paru ministrów. A tu nic. Porozumienie ponad podziałami? Dziwne. Mało tego – opozycja jak już krytykuje rząd to za… zbyt małe obostrzenia. I bądź tu mądry, znikąd pomocy, obie strony sporu w kwestii pandemicznej jedynie eskalują swoje działania, zaś rząd wychodzi na… dobrego wujka, który odpuszcza Polakom dokręcanie pandemicznej śruby, postulowane przez totalnych.
Znowu jesteśmy sami
Co dopiero polska polityka. Mamy tu to samo, to znaczy tymczasowość i reaktywność. Tak było zawsze, od kiedy pamiętam III RP. Tu, co prawda, odbywają się różnicujące boje pomiędzy władzą a opozycją – czymś się przecież mają różnicować. Łapiemy spadające talerze, ale kto inny buja stołem. W związku z takimi wrzutkami nie jesteśmy panami własnej agendy, czego dowiodła ostatnia „energetyczna kumulacja”. Białoruś ciach, Dania – ciach, Czesi – cziach, Niemcy – Nord Stream 2 – bum, Amerykańczycy – przyklepanie całości. Znowu jesteśmy sami i wyglądamy tylko tego, co nadejdzie. I to z nie najlepszym skutkiem. Jesteśmy podatni a właściwie bezbronni wobec zewnętrznych impulsów. Bierni, a co najgorsze – akcyjni. Znowu się wybielimy naszą krzywdą, że naszych leją jakieś nieoczekiwane bandyty. Pogrzejemy się w ciepełku akcji medialnych na własny użytek. Pobujamy się od nagłego kryzysu do wsobnych kompensacji, że to źli Niemcy czy Ruscy, niewdzięczni Czesi, zdradzieccy Amerykanie. I jak się tak wajcha bujnie w obie strony to zatrzyma się za każdym razem w neutralnym punkcie naszej stabilizacji mentalnej. Nic się nie stało, Polacy. Dybali, ale daliśmy radę. To na użytek wewnętrzny, bo tak naprawdę to rzeczywistość przesunie dalej, o kolejny krok, granice utraty naszej suwerenności.
Ale czy mamy jakieś systemowe wnioski z takich przygód? Nie żeby zaraz własna agenda, tu zawyżam poziom, ale chociażby jakaś strategia, żeby się takie sytuacje nie powtarzały. A powtarzają się, zaś niebezpieczeństwo oddalamy pozornie, bo przeczekujemy – tak jak kwestię Turowa, grając na czas, że to się jakoś ułoży. I kiedy, przeciągana, wybucha nam w rękach taka sytuacja, to już jako afera. I biegamy chaotycznie po korytarzach władzy, zaś usłużne pismaki pichcą tekściki i programy uzasadniające naszą krzywdę i podłość sąsiadów.
Skazujemy się na ciągłe powtarzanie tych samych błędów. Mamy otoczenie coraz mniej nam przyjazne. Się dajemy izolować. Straciliśmy swego największego protektora i teraz na pochyłe drzewo skaczą wszelkie kozy interesów. Nie budowaliśmy swojej siły, ale mamy jeszcze ciekawe assety, po które można się do nas wybrać. I tak jest od początku III RP, państwa z dykty, którą zamiast postawu sukna, do tej pory wyrywały sobie po kawałku głównie wewnętrzne siły polityczne, lub ekspozytury interesów zewnętrznych.
Dla mnie probierzem naszej państwowości będzie reakcja CAŁEJ polskiej klasy politycznej w obszarze, którym odbędzie się bój nad roszczeniami żydowskimi do mienia pospadkowego. Napiszę o tym później, ale dla mnie to będzie papierek lakmusowy czy jesteśmy jeszcze… państwem. Czy każdy z zewnątrz może decydować o naszym prawodawstwie, kwestionować naszą autonomię w różnych obszarach, a my będziemy udawali, że to tylko deszcz pada.
Będę patrzył dokładnie, spisane będą w tej sprawie czyny i rozmowy – KO i, o dziwo, Konfederacjo – patrzę na Was. Zobaczymy czy jeszcze istniejemy. Czy też metodą gotowania żaby, krok po kroku, dając sobie odciąć plasterki polskiego salami, obudzimy się w kompletnie zwasalizowanej rzeczywistości. Ale wciąż z głową w chmurach, że „Polak to lepszy gość”.
Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Czytaj też:
KODO, czyli Kowidowa Ochrona Danych OsobowychCzytaj też:
Nowy Ład Podatkowy
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS