A A+ A++

Ze szczególną ciekawością zagłębiłem się w lekturę rozdziału O podłączaniu się do gniazdka, co nie powinno zaskakiwać nikogo, kto pamięta, iż nadtytuł moich rozważań* brzmi: Zanim wyłączą prąd. Tym bardziej że takie motto wcale nie dowodzi przesadnych obaw, bo choć deklaracje władz bywają szczytne, to praktyka często prowadzi do czegoś zupełnie innego. Wystarczy wiedzieć, że plutokrata Gates chce np. na szaro-buro przypudrować nam cały nieboskłon, a steki oraz burgery zastąpić produktem z soi z glifosatem, tyle że opatrzonym etykietą wołowina ekologiczna.

 Lektura rozdziału o wytwarzaniu taniej i ogólnie dostępnej energii elektrycznej bez śladu węglowego stanowi koktajl prawdziwych rozpoznań, interesujących danych, ale także perswazji skierowanych do hipotetycznej adresatki, tej Onej (She-Man), osóbki raczej młodej, w rodzaju pierwszej naiwnej, czyli niedoświadczonej, podatnej na sugestie medialno-popkulturowych autorytetów pozornych i przede wszystkim pozbawionej umiejętności krytycznej oceny podsuwanych treści. Mnogość takich czytelników książki Billa technofila nawet w Polsce musi być pokaźna, bo przecież po coś u progu nowego stulecia utworzono gimnazja, teraz szczęśliwie już zlikwidowane.

Dla ocieplenia wizerunku finansowego oligarchy narrację okraszono wtrętami osobistymi – że np. autor, wraz z synem Rorym, zwiedza elektrownię geotermalną na Islandii – jednak mimo dość zręcznie prowadzonego wywodu, nie udało się całkiem przesłonić zawodnego chwilami wnioskowania, żywionych przeświadczeń, a zwłaszcza nader ambitnych uzurpacji zwykłego przecież, choć ponadprzeciętnie bogatego mieszkańca Mediny, nieopodal Seattle, USA.

Ludzie zawsze sprzeciwiają się nerdom
Piszę zwykły obywatel, bo podobno najcenniejszym wyróżnikiem cywilizacji euroatlantyckiej, zwanej przez fachowców łacińską, pozostaje demokratyczna organizacja państw i społeczeństw, podczas gdy dziedzic wpływowej rodziny z Seattle żadnego demokratycznego mandatu nigdy nie uzyskał. I sądząc z tego, jak charakteryzowali go wspólnicy, współpracownicy, kooperanci, o firmach konkurujących z Microsoftem nawet nie wspominając, na poparcie wśród ludzi, którzy go znali i mieli z nim do czynienia, raczej by liczyć nie mógł.

Tym bardziej może dziwić jakieś niezrozumiałe przeświadczenie Billa G., że jego pomysły na zorganizowanie życia setkom milionów ludzi w Stanach Zjednoczonych, ba! miliardom na kuli ziemskiej nie tylko są najlepsze, ale i wręcz obligatoryjne. Tak, Gates niejednokrotnie, nawet w tym krótkim rozdziałku swej „zbawczej księgi” daje wprost do zrozumienia, że to, co ON uznał za słuszne i zbawienne, nie tylko warto rozważyć, ale należy po prostu wdrażać. I że właśnie to się robi!  

„Musimy usunąć przeszkody, które powstrzymują nas przed pełnym wykorzystaniem źródeł odnawialnych. Dla przykładu – zwykło się myśleć, że amerykańska sieć energetyczna to jedna połączona struktura, ale w rzeczywistości jest inaczej. Nie ma jednej sieci elektroenergetycznej, jest ich wiele i stanowią nieuporządkowany zlepek, który właściwie uniemożliwia przesyłanie prądu poza region, w którym został wyprodukowany. (…) Moglibyśmy rozwiązać ten problem, przecinając kraj tysiącami mil specjalnych długodystansowych linii energetycznych, które transmitowałyby prąd wysokiego napięcia. Taka technologia już istnieje, co więcej – Stany Zjednoczone już posiadają takie instalacje (największa z nich łączy stan Waszyngton z Kalifornią). Ale istnieją niestety znaczne przeszkody polityczne na drodze do modernizacji naszej sieci energetycznej” (Bill Gates, Jak ocalić świat… s.104).

Co za rozmach, co za wyobraźnia! Elektryfikacja plus władza… Właśnie, dla kogo ta władza? Gates bowiem ubolewa nad mnogością przeszkód, których źródłem są indywidualni właściciele gruntów, lokalne firmy usługowe, krajowe instytucje, z którymi trzeba by się dogadywać, także w sprawie samego wytyczenia trasy oraz zdobycia potrzebnych praw do takiego przebiegu, bo – jak ubolewa mąż Melindy – „ludzie zazwyczaj się sprzeciwiają, kiedy ma się zamiar poprowadzić ogromną linię energetyczną przez park w ich okolicy”.

Reset oligarchów finansowo-szczepionkowych
Bill utyskuje na ludzi, którzy nie chcą uznać przewodnictwa nerdów, za jakiego sam się uważa. Biedak nie wie, że ten dystans i nieufność ludzi wobec nerdów (choć inaczej kiedyś zwanych) ocaliły, jak dotąd, nasz świat. Co będzie dalej? Wydaje się, że obecnie tajemniczy konglomerat nerdów organizacyjno-finansowych oraz laboratoryjno-szczepionkowych bierze znów górę, więc świat, jaki znamy, pozostaje w realnym niebezpieczeństwie. Pewien Schwab mówi coś o resecie. 

Gates utyskuje, ale nie traci nadziei: „Gdyby jednak udało się dokonać zmian, byłaby to niezwykła transformacja. Finansuję projekt, w ramach którego stworzony został model komputerowy wszystkich sieci energetycznych w Stanach Zjednoczonych. Korzystając z tego modelu, eksperci badali, czego potrzebowałyby wszystkie zachodnie stany USA, aby osiągnąć cel stawiany sobie przez Kalifornię – 60 procent energii ze źródeł odnawialnych do 2030 roku – a czego potrzebowałyby wschodnie stany, żeby osiągnąć cel ustanowiony przez Nowy Jork: 70 procent udziału czystej energii w koszyku do tego samego roku. Badacze odkryli, że nie ma żadnej możliwości, aby te przedsięwzięcia się udały, jeśli owe stany nie rozbudują sieci energetycznej” (op. cit. s.105).

Czy mylę się, sądząc, że to czysty lobbing na rzecz rozbudowy scentralizowanego systemu produkcji, przesyłu i rozdziału energii elektrycznej, owszem, może racjonalny dla kraju o skali europejskiej, ale pytanie, czy równie sensowny w przypadku kraju o terytorium porównywalnym z kontynentem? Czy naprawdę lepiej, żeby światło gasło i windy stawały w całych Stanach Zjednoczonych? Lobbing na rzecz wyspekulowanej, teoretycznej, wirtualnie wymodelowanej struktury… Inaczej mówiąc, promowanie par force symulacji realnego świata, dla zoptymalizowania której faktycznie istniejący ludzie są zwykle – była o tym mowa wyżej – tylko utrudnieniem i zawadą.  

W dodatku, mówimy o symulacji, tego co realne, sfinansowanej przez interesariusza. Teraz w epoce nauki zgrantowanej, czyli finansowanej przez tzw. granty, nie miałbym za grosz zaufania do wyników badań przeprowadzonych za pieniądze osób, widzących w danej dziedzinie jakiś swój interes. Nawet jeśli rekomenduje się ich w mediach jako miliarderów-filantropów. A może zwłaszcza wtedy. I jeszcze jedno: czy kupowania sobie przychylności grona decyzyjnego, urzędnika, eksperta czy instytucji nie nazywamy przypadkiem korupcją?

Latyfundysta i energia jądrowa
Warto zauważyć, że apologię kontynentalnych sieci energetycznych głosi latyfundysta, który wykupił wspólnie z żoną ogromne areały ziemi nadającej się do upraw i hodowli (242 tys. akrów), ziemi o statusie możliwym do przekształcenia (25, 8 tys. akrów), a także nieco ponad 1 tys. akrów terenów rekreacyjnych. Gatesowie są dziś w USA największymi posiadaczami areałów uprawnych, które układają się równoleżnikowo w dwóch pasach: północnym (od stanu Waszyngton po Ohio i Północną Karolinę) oraz południowym (od Kalifornii aż po Florydę). Stosunkowo niewielkie nabytki w obu Wirginiach na północy oraz nieco większe w Teksasie i Oklahomie na południu mogą sprawić, że Gatesowie energetyczne linie przesyłowe łączące oba wybrzeża USA będą w stanie puścić poprzez własne tereny. Pozostaje mieć nadzieję, że demokratycznie usposobieni Amerykanie zdołają zapobiec temu, żeby Bill Gates stał się tamtejszym carem elektryczności i/lub właścicielem patentu na niesmaczne, jak sam przyznaje, a ze względu na metody przemysłowej uprawy soi, o czym już nie wspomina, również niezdrowe befsztyki sojowe.

Najzabawniejsze (w pewien sposób) wydaje się to, że scentralizowana sieć elektroenergetyczna jest potrzebna głównie ze względu na OZE, które są niewydajne, produkują energię w sposób nieciągły (dzień-noc, wiatr-cisza), pulsacyjny (zima-lato: raz za dużo, raz za mało), i co najgorsze, drogo. Porcja energii z paliw kopalnych nadal nie ma konkurencji ekonomicznej. Gates w sposób instruktywny i przejrzysty pokazując niewystarczalność energii ze Słońca i wiatru, dochodzi do wniosku, że najlepszym, najtańszym i najbezpieczniejszym źródłem niezawodnej, taniej i regularnie produkowanej energii bez śladu węglowego pozostaje… rozszczepianie jądra atomu. „Żadne z innych źródeł czystej energii nawet nie zbliża się do tego, co już dziś zapewnia energia jądrowa.” (op. cit. s.108).

Ten jęk, jaki państwo słyszycie, wydają radykalni wyznawcy ekologii. Gates chwali Francję, która aż 70 proc. swego prądu wytwarza w elektrowniach jądrowych, podczas gdy Stany Zjednoczone tylko około 20 proc. Jego zdaniem, trudno dziś sobie wyobrazić opłacalną finansowo dekarbonizację produkcji energii bez wykorzystania energii atomowej. Na teraz tylko tej rozszczepialnej, w przyszłości może i termojądrowej, takiej jaka powstaje na powierzchni Słońca. Cóż dziwnego w tym, że ktoś planujący stworzenie pożytecznych narzędzi zdolnych do przemysłowej produkcji helu z atomów wodoru, tak jak ma to miejsce podczas procesów zachodzących w plazmie słonecznej, tę odległą gwiazdę, bujającą się gdzieś w centrum naszego układu, chciałby trochę przypudrować… 
 

Strach się bać
Gates, któremu eksperci wyliczyli, że energia atomowa zabiła o wiele mniej ludzi niż samochody, opowiada się za doskonaleniem energetyki jądrowej. „Naukowcy i inżynierowie zaproponowali różne rozwiązania. Jestem bardzo optymistycznie nastawiony do tych stworzonych przez TerraPower – firmę, którą założyłem w 2008 roku, tworząc platformę do spotkań najwybitniejszych umysłów fizyki jądrowej i modelowania komputerowego w celu zaprojektowania reaktora jądrowego nowej generacji” (op. cit. 110). Ten reaktor z firmy Billa pożywi się czym bądź, w tym odpadami z innych elektrowni atomowych, jest bezpieczny, zautomatyzowany, a sam produkuje mniej odpadów. Same zalety. Jak tu nie podziwiać?

I tylko jedna wada, o której sam Gates pisze tak: „Przed nami jeszcze wiele lat, zanim nowa elektrownia będzie mogła powstać. Na razie konstrukcja stworzona przez TerraPower istnieje jedynie w superkomputerach. Współpracujemy z rządem Stanów Zjednoczonych przy budowie pierwszego prototypu” (op. cit. s. 112). Strach się bać: jak nic zgasi Słońce, schłodzi Ziemię. Jeśli mu na to pozwolić…

Waldemar Żyszkiewicz

(31 marca 2021)

* w Obywatelskiej. Gazecie im. Kornela Morawieckiego

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMaciej Skorża mocno o Puchaczu: To nie powinno mieć miejsca! Trudna rozmowa
Następny artykułWojszyckie Alejki jeszcze większe. Robyg po raz kolejny we Wrocławiu