Jarosław Kaczyński od początku traktował stworzony przez siebie (z istotną pomocą Dudy i Ziobry) „trybunał” Przyłębskiej jako całkowicie dyspozycyjne polityczne narzędzie.
W październiku, w apogeum kryzysu spowodowanego „piątką dla zwierząt” i licytacją z Ziobrą na prawicową twardość, Kaczyński posłużył się tym narzędziem, żeby podeptać obowiązujący w Polsce od 1993 roku faktyczny kompromis aborcyjny. Chciał w ten sposób przelicytować Ziobrę w roli ideologicznego „twardziela”, a przy okazji opłacić wreszcie polityczne poparcie dla swojego obozu ze strony kulturowej prawicy i prawicowego Kościoła. Testował jednocześnie siłę społecznego i politycznego oporu.
Dopóki uznawał, że ten opór jest zbyt duży, zakazywał publikacji wyroku (co po raz kolejny pokazywało jego absolutną pogardę dla prawa oraz instytucji, nawet tych, które sam wykreował). Z kolei „trybunał” Przyłębskiej przez całe miesiące nie produkował „uzasadnienia” swojego wyroku, co miało być dla Kaczyńskiego i Morawieckiego alibi dla jego niedrukowania.
Dlaczego Kaczyński zdecydował się zakończyć tę farsę? Po pierwsze, dalsze niedrukowanie wyprodukowanego przez samego siebie „wyroku” Przyłębskiej oznaczałoby, że Kaczyński przegrał ze Strajkiem Kobiet. Na taki dowód słabości ani w oczach prawicy, ani w oczach Kościoła nie mógł sobie pozwolić. Po drugie, uznał, że społeczne protesty się wypaliły. Także w konsekwencji błędów popełnionych przez liderów i liderki protestu. Czyli odepchnięcia bardziej umiarkowanych sojuszników i radykalizacji języka kierownictwa protestów postępującej w miarę demobilizacji ich uczestników. Jednocześnie polityczna, partyjna, parlamentarna i pozaparlamentarna opozycja po wywołaniu przez Kaczyńskiego nowego paroksyzmu kulturowej wojny, podzieliła się jeszcze bardziej.
Dla Kaczyńskiego politycznym zyskiem z całego kryzysu był wzrost poparcia dla Szymona Hołowni – nieszkodzącemu PiS-owi, tylko żerującemu na pogrążonej w kryzysie Platformie. Najsilniejsza opozycyjna formacja, czyli PO, test wywołanego przez Kaczyńskiego kryzysu przeszła kiepsko. Platforma ma elektorat centrowy, umiarkowany, w ogromnej większości nawet konserwatywny, oczekujący zatem od swojej politycznej reprezentacji obrony aborcyjnego kompromisu z 1993 roku (w tym lub innym kształcie, poprzez wzywanie do niepublikowania wyroku, przygotowanie nowej kompromisowej ustawy, wezwanie do referendum albo uczynienie odbudowy kompromisu aborcyjnego centralnym punktem swojego przekazu politycznego).
Tymczasem Platforma Obywatelska dała się rozegrać i rozedrgać paroksyzmowi kulturowej wojny. Szeregowe posłanki i posłowie, a nawet ludzie będący liderami partii albo milczeli w ogóle, albo próbowali przypodobać się medialnej lewicy (o wiele bardziej radykalnej i głośniejszej niż lewica polityczna). Do wyjątków należał Grzegorz Schetyna, który najpierw mówił o konieczności obrony kompromisu (dopóki nie został skarcony w mediach i partii), a później o referendum, które mogłoby odbudować i legitymizować nową społeczną umowę wokół tematu aborcji. Jego wypowiedź została jednak uznana bardziej za zajęcie stanowiska we frakcyjnej wojnie o władzę w Platformie niż za głos Platformy.
Ponieważ PO milczało, albo udawało lewicę, znaczna część centrowych wyborców, przeciwnych działaniom Kaczyńskiego, ale niegotowych na zaakceptowanie postulatu pełnej liberalizacji aborcji, zaczęła popierać Hołownię. Ten przez cały okres kryzysu wywołanego przez Kaczyńskiego był bardzo aktywny komunikacyjnie i tak naprawdę podkreślał poparcie dla kompromisu aborcyjnego, nawet jeśli ubierał to stanowisko w rozmaite barwne i drapieżne sformułowania.
Za kolejne polityczne czynniki sprzyjające sfinalizowaniu swojej okołoaborcyjnej gry Kaczyński uznał powolne obumieranie zdezorganizowanej lewicy oraz bezradność i brak silnego przywództwa Ludowców, których ludzie PiS dalej rozszarpują i kuszą.
Czytaj więcej: Nawet radykałowie nie wiedzą, o co chodzi Kaczyńskiemu. Dlaczego temat Smoleńska stał się niewygodny dla PiS?
Wszystkie „zderzaki” Kaczyńskiego
Jarosław Kaczyński liczy się z protestami, uważa jednak, że warto tę cenę zapłacić dzisiaj, kiedy obowiązują jeszcze ograniczenia covidowe, a niezadowolenie z działań rządu – w tym z obostrzeń, z dezorganizacji szczepień, z ekonomicznych konsekwencji kolejnych lockdownów – jest już co prawda zauważalne, ale w przyszłości może być raczej większe. Zatem dalsze zwlekanie z rozstrzygnięciem okołoaborcyjnego kryzysu zwiększałby ryzyko przyłączenia się do protestów kobiet innych grup społecznych.
Jak zwykle podejmując takie ryzyko, Kaczyński przygotowuje innych polityków swego obozu do poświęcenia ich jako ofiary, gdyby protesty okazały się większe, niż to założył. Tym razem na „zderzaki” zostali przeznaczeni jednocześnie Morawiecki i Ziobro. Kaczyński bierze pod uwagę odsunięcie obu tych polityków. Miałoby to przedstawić ewidentny kryzys obozu władzy jako kryzys niespowodowany przez Kaczyńskiego, ale będący konsekwencją ciągnącego się konfliktu pomiędzy Ziobrą i Morawieckim, który Kaczyński osobiście rozstrzygnie i zakończy.
Usunięcie Morawieckiego będzie stosunkowo łatwe, gdyż wyciągnięty kiedyś przez Kaczyńskiego z kapelusza (a dokładniej: z otoczenia Tuska) „młody modernizator i znawca gospodarki Mateusz” ani nie nauczył się partyjnej polityki, ani nie pokazał silnego charakteru. Trudniej będzie zlikwidować Ziobrę lub choćby go powściągnąć. Kaczyński może dać Ziobrze głowę Morawieckiego na osłodę takiego „powściągnięcia” – rozciągając jego polityczną likwidację na parę etapów (odebranie mu prokuratury, odebranie mu ministerstwa, odebranie mu partii…).
Zmienników dla „zderzaka-Morawieckiego” w PiS-ie szykuje się kilku. Po pierwsze Mariusz Błaszczak, który symbolizuje totalną uległość wobec Kaczyńskiego, ale jednocześnie bierność (co z punktu widzenia prezesa PiS nie musi być wadą, ale kolejną zaletą). Po drugie Joachim Brudziński, symbolizujący brutalność i siłę, szczególnie w oczach partyjnego aparatu PiS. Nie tylko jego wypowiedzi wyróżniają się brutalnością, ale także policja w „jego” szczecińskim regionie jest najbardziej brutalna wobec protestujących kobiet. Do tego dochodzi wypromowany już przez media (pisowskie i oportunistyczne) Daniel Obajtek, a ostatnio wśród „młodych-zdolnych-pragmatycznych” pojawił się Michał Dworczyk (szybka kariera przy „uchu prezesa” i w strukturach państwa, a od niedawna włączenie na jego rzecz wszystkich PiS-owskich narzędzi lobbingowych w mediach i wśród opłacanych przez władzę „ekspertów” i „analityków” polskiej polityki, którzy przedstawiają go jako „pragmatyczne przeciwieństwo radykała Ziobry, na które warto grać, żeby doprowadzić do uspokojenia obozu władzy”).
Jarosław Kaczyński rozpoczął zatem nową fazę okołoaborcyjnego kryzysu, będąc przygotowanym na wymianę tego czy innego „zderzaka”. Jeśli jednak protesty nie będą zbyt duże, jeśli do Strajku Kobiet nie dołączą inne grupy społeczne, Kaczyński skonsumuje swoją nagrodę, płacąc stosunkowo niską cenę. A do kolejnej kampanii wyborczej przystąpi jako samozwańczy gwarant społecznego pokoju i strażnik nowego kompromisu aborcyjnego. Mający po jednej stronie opozycję, przedstawianą w propagandzie PiS jako „lewacy” (nawet jeśli będzie żądała jedynie powrotu do poziomu kompromisu z 1993 roku), a po drugiej stronie mając Kaję Godek, Ordo Iuris czy sieroty po Marku Jurku jako „fundamentalistów”. Kaczyński będzie przed nimi „bronił” ostatnich wyjątków w ustawodawstwie antyaborcyjnym – czyli ciąży z powodu gwałtu i ciąży zagrażającej w sposób jednoznaczny życiu kobiety. Chyba że po raz kolejny cynicznie uzna, że dalsze zaostrzenie ustawy aborcyjnej i dalsze zaostrzenie kulturowej wojny znowu mu się politycznie opłaci.
Czytaj także: W jej mieszkaniu zapadają kluczowe decyzje. Kaczyński spotyka się tu z ludźmi, z których zdaniem się liczy
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS