– Jak ktoś umarł, to komentarz właściciela był tylko taki: „O k…., znowu cztery tysiące w dupie” – opowiada “Wyborczej” Aleksandra Nawrocka, była pracowniczka prywatnego domu opieki prowadzonego przez Tomasza K. Budynek wynajął latem tego roku od byłego senatora Jana Rulewskiego.
– Latem 2020 roku, w sierpniu, wynająłem ten piętrowy dom jednorodzinny na cele sprawowania opieki nad osobami mocno starszymi. Wynająłem na podstawie umowy, między mną a panem Tomaszem K. i jego podopiecznymi, osobami w podeszłym wieku, oraz spółdzielnią pracy socjalnej, która miała się opiekować tymi osobami. To wynajęcie było w trybie nagłym, rzekomo w poprzednim miejscu lokal nie spełniał odpowiednich warunków do zamieszkiwania przez tak schorowane osoby. Tak wynikało z opowieści K. – mówi Rulewski.
I praktyczne już od sierpnia trwał dramat seniorów w “Złotej Przystani”. Skończył się w poniedziałek (14 grudnia) wieczorem – dziesięć godzin po publikacji tekstu na portalu bydgoszcz.wyborcza.pl. Pod budynek przy ul. Kokosowej 1 podjechały karetki. W asyście policji wyprowadzono i wyniesiono seniorów z prywatnego domu opieki Tomasza K. Zostali przewiezieni do Domu Pomocy Społecznej “Jesień życia” przy ul. Mińskiej. Tam będą mieli dobrą opiekę.
Horror w “Złotej Przystani”
Jaki koszmar przeżyli w “Złotej Przystani” – mogliśmy zrelacjonować dzięki opowieściom byłych pracowniczek domu przy Kokosowej 1.
– Większość pensjonariuszy była leżąca – mówi pani Ewelina, która pracowała od sierpnia. – A my nie byliśmy w stanie ich umyć! Jak ma to zrobić jedna osoba, jak ma przenieść i wykąpać taką osobę, ważącą 80-100 kg, bezwładną, niewspółpracującą, czasem wyrywającą się, bojącą kąpieli? Na parterze nie było prysznica. Sadzałyśmy seniorkę na krześle i oblewaliśmy wodą z wiadra. Taki to był standard.
– Jeden z seniorów niedawno wrócił ze szpitala psychiatrycznego w Aleksandrowie, był agresywny, ale przede wszystkim nie chciał jeść i pić – opowiada dalej. – Wielokrotnie to zgłaszałam, ale K. się w ogóle nie przejmował. Jak z tym człowiekiem było już bardzo źle, wzywałam pogotowie, brali go do szpitala, ale wiadomo jak teraz jest. Dawali mu kroplówkę i odsyłali z powrotem. Zmarł, zagłodził się. Staraliśmy się. Naprawdę opiekunowie się bardzo starają. Ale jak się jest trzeci dzień z rzędu, po 12 godzin, samemu, to naprawdę jest się na granicy wydolności. Opiekunów, którzy robili przy dziadkach wszystko, z myciem, pampersowaniem, nacieraniem, zmienianiem opatrunków, cewników, karmieniem, ścieleniem łóżek, praniem itd., było zatrudnionych tylko czterech. A praca na okrągło, 24 godziny, niedziele, święta, ciągle. Kolega poszedł na kwarantannę, bo COVID – to przez cały ten czas w zasadzie nikt nie był kąpany, przez trzy tygodnie. Tak się nauczyłam znosić smród, że nic już mnie nie rusza.
– Nie ma czasu na żadne zajęcia dla tych ludzi. Sadza się ich na krzesłach, kto może siedzieć, i włącza telewizję lub radio. Siedzą i patrzą przed siebie. Ich mózgi degenerują się w strasznym tempie – mówi Aleksandra Nawrocka, była opiekunka. W „Złotej Przystani”, która pracowała od października.
– Czy staruszkowie byli wiązani? – zastanawia się Nawrocka. – Na pewno tak. Widziałam rano ślady na przegubach, wiem, gdzie trzymane są takie specjalne pasy. Dostawali też środki nasenne, uspokajające bez zalecenia lekarza. Lekarz w ogóle się zresztą nie pojawiał, chyba że go specjalnie wzywałyśmy do kogoś. Pielęgniarka też za rzadko. Ile razy my, bez żadnych do tego uprawnień, zakładałyśmy cewniki, opatrywałyśmy skomplikowane, otwarte rany! A ile było proszenia, żeby na czas leki wykupić…
Pod koniec listopada na parterze budynku popsuł się piec. Początkowo pensjonariusze byli grubo ubierani, okrywani stertami koców, ale w końcu, gdy już nie dało się wytrzymać z zimna, został powiadomiony właściciel domu. – Gdy pan Rulewski przyjechał i zobaczył, co się tu dzieje, to się za głowę złapał – opowiada Nawrocka. – Akurat miałam zmianę, rozmawialiśmy. Strasznie się zdenerwował, powiedział, że tego tak nie zostawi.
9 grudnia zgłosił sprawę w urzędzie wojewódzkim. Następnego dnia w “Złotej Przystani” pojawiła się kontrola z UW. – Jak urzędniczka zobaczyła lodówkę, w której były tylko resztki serka topionego, to nie wiedziała, co powiedzieć – mówi Nawrocka.
Prokuratura wkracza od razu
Już kilka godzin po tekście “Wyborczej” prokurator zapowiedział kolejną kontrolę policji. – Tu nie ma na co czekać – mówi “Wyborczej” prokurator Włodzimierz Marszałkowski, szef prokuratury Bydgoszcz-Południe.
Postępowanie w sprawie skandalicznego funkcjonowania placówki prowadzi komisariat policji na osiedlu Błonie. – Zawiadomienie złożył ratownik medyczny, który odbierał z placówki osobę z podejrzeniem choroby COVID-19 – wyjaśnia Marszałkowski. – Chodziło m.in. o leki, które leżały wszędzie bez kontroli.
Zabezpieczyli je już pracownicy Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej, którzy wkroczyli do “Złotej Przystani” razem z policją. – Nie wiedzieliśmy, że tam jest aż tak źle, z powodu koronawirusa nasze działania wymagają zabezpieczenia sanitarno-epidemiologicznego, to znacząco utrudnia pracę – przyznają funkcjonariusze.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS