A A+ A++

Poniższy tekst jest fragmentem książki „Ostatnie lata polskich Kresów” (Wyd. Fronda)

W 1879 roku pojawił się w Galicji Stanisław Szczepanowski, z wykształcenia chemik, do niedawna pracujący jako urzędnik w brytyjskim Ministerstwie ds. Indii. Szczepanowski – autor głośnej książki Nędza Galicji – był opętany ideą gospodarczego rozwoju zacofanej prowincji Austro-Węgier, a szansę dla regionu widział również w przemyśle naftowym. Jego ambicją było „prześcignięcie kur kołomyjskich”, gdyż w tych latach wartość eksportu drobiu z Galicji była dwukrotnie wyższa niż eksport wosku ziemnego i ropy naftowej.

Szczepanowskiemu nie chodziło jednak wyłącznie o biznes – miał ambicje, by powstała warstwa ludzi przedsiębiorczych, którzy poprawiliby sytuację ekonomiczną Galicji, a tym samym stworzyli podstawę materialną dla polskich aspiracji narodowych.

Rozpoczął poszukiwania złóż ropy naftowej w Słobodzie Rungurskiej niedaleko Kołomyi, gdzie od dawna czerpano z ziemi olej skalny. Wydzierżawił wiele hektarów i w 1881 roku ropa trysnęła obficie z szybu „Wanda”. Złoże było tak bogate, że nie starczało beczek, a do końca roku wydobyto 30 tysięcy baryłek. Cztery lata później z kopalni pozyskiwano już 200 tysięcy baryłek rocznie, czyli prawie 17 tysięcy ton. Oznaczało to aż 60 proc. wydobycia galicyjskiej ropy.

Był to początek „epidemii nafciarskiej”, gdyż szybko pojawili się naśladowcy i „rzucono się na tereny ropne z chciwością”. W efekcie „niebawem zaroiło się od wież wiertniczych w różnych miejscowościach”.

W 1883 roku Szczepanowski uruchomił w Peczeniżynie nowoczesną rafinerię połączoną kilkunastokilometrowym rurociągiem ze Słobodą Rangurską. Był to trzeci pod względem wielkości zakład w Europie (po rafineriach w Budapeszcie i Rijece), a trzy lata później Słobodę i Kołomyję połączyła linia kolejowa służąca głównie do transportu ropy naftowej.

Były to czasy sprzyjające eksploracji nowych złóż. Bankierzy bez problemu przyznawali nafciarzom kredyty, podobno niemal na słowo honoru. Szczepanowski osobiście korzystał z kredytów wiedeńskiego domu bankowego Biedermannów, gdyż jeden z właścicieli był jego kolegą z czasów młodości.

Biznesmen chciał jednak rozwijać polską przedsiębiorczość i nie ukrywał, że zamierza konkurować z obcym kapitałem. Poniósł jednak porażkę, gdyż spółka i umowa z Biedermannami okazały się bardzo niekorzystne. Nic nie pomogła młodzieńcza przyjaźń i niebawem stracił udziały w kopalniach w Słobodzie i rafinerii w Peczeniżynie, które zostały przejęte przez wiedeńskich bankierów.

Obecnie Słoboda Rungurska kojarzy się nie z naftą, lecz ze Stanisławem Vincenzem, eseistą i piewcą Huculszczyzny, autorem cyklu Na wysokiej połoninie. Vincenz miał tam do 1939 roku swój dom, a jego ojciec, Feliks, był współpracownikiem Szczepanowskiego i właścicielem jednej z miejscowych kopalń ropy naftowej.

Drugie otwarcie – Schodnica

Władysław Długosz, przedsiębiorca naftowy, twierdził, że początkowo produkcję ropy mierzyło się w garncach, od czasu Słobody – w baryłkach, natomiast gdy odkryto Schodnicę – wyłącznie na wagony.

Szczepanowski działał w Schodnicy od końca lat 80. XIX wieku. Współpracowali z nim Wacław Wolski i Kazimierz Odrzywolski, a cała trójka znakomicie się uzupełniała. Szczepanowski „walczył o zasady, kierunek rozwoju społeczeństwa”, Wolski był wybitnym wynalazcą oraz specjalistą od techniki wydobycia ropy i maszyn, natomiast Odrzywolski zajmował się planowaniem i prowadzeniem interesów. On też jako jedyny miał doświadczenie w przemyśle naftowym na terenach pozaeuropejskich, gdyż karierę rozpoczął w Ameryce Południowej od stanowiska wiertacza.

Odrzywolski założył fabrykę maszyn wiertniczych, która eksportowała urządzenia do Rosji i Rumunii, natomiast Wolski wynalazł świder ekscentryczny oraz taran hydrauliczny działający na zasadzie uderzeń ciśnienia wody (6–10 razy na sekundę) w narzędzie wiercące. Innym jego pomysłem było użycie gazu ziemnego do wypychania ropy w złożach, gdzie nie występował jej samoistny wypływ.

Wszyscy trzej reprezentowali rzadki typ przedsiębiorcy – dbali bowiem o swych pracowników i nieźle im płacili. Wznosili osiedla robotnicze, zakładali kasy chorych, a nawet, gdy zachodziła taka potrzeba, pracowali w kopalniach razem ze swymi podwładnymi. Dzięki nim Schodnica pozostająca w rękach polskiego kapitału korzystnie odróżniała się od Borysławia, gdzie dominowały obce nacje. Dodatkowym elementem scalającym spółkę ze Schodnicy był fakt, że przedsiębiorców łączyły więzi rodzinne.


„Ropa z szybów waliła dzień i noc – relacjonowała Beata Obertyńska domowe opowieści – a lśniące od brunatnego tłuszczu, obłe jak pędraki cysterny, sunęły bez przerwy ku głównym, kolejowym liniom. Rzadko kiedy w tak krótkim czasie – i to nie na giełdzie i nie przez spadek – dojdzie ktoś do takiego majątku jak mój Ojciec [Wolski – T.S.] i wuj”.

Ale Szczepanowski nie potrafił się skupić wyłącznie na biznesie. Pochłaniała go także działalność publicystyczna i polityczna, był posłem do Sejmu Krajowego i parlamentu austriackiego. Trzeba jednak przyznać, że wszedł w politykę, by bronić interesów galicyjskiego przemysłu naftowego – uważał bowiem, że od jego powodzenia zależy pomyślność kraju.

Tymczasem polskim biznesmenom zagrażała konkurencja sprowadzająca z Kaukazu naftę zabarwioną smołą jako ropę naftową, na którą zresztą nie obowiązywały cła ochronne. Taką nieczystą grę prowadzili m.in. Rothschildowie, właściciele rafinerii w Rijece, jednak rząd austriacki – zapewne pod wpływem lobby nieuczciwych przemysłowców – utrzymał, że nie istnieje sposób na odróżnienie rzekomej ropy naftowej od prawdziwej. W tej sytuacji Szczepanowski zainicjował uwieńczone powodzeniem badania nad metodą pozwalającą ustalenie fałszerstwa. Doprowadził też do obniżenia taryf kolejowych na ropę naftową i jej produkty.

Będąc bardziej wizjonerem niż menedżerem, popadł jednak w długi i musiał sprzedać swoje udziały w Schodnicy. Miał przy tym też ogromnego pecha, gdyż wkrótce po transakcji, która zresztą nie pokryła jego zobowiązań, z szybu „Jakób” obficie trysnęła ropa…

Czytaj także:
Premier ze Lwowa

Część aktywów naftowych Szczepanowskiego przejęli Wolski i Odrzywolski. A gdy biznesmen ponownie wpadł w poważne długi, solidarnie zaangażowali w ich spłatę własne majątki. Zrobili to z wdzięczności dla swojego mistrza i byłego wspólnika.

Borysław – polska Pensylwania

Kolejny gwałtowny skok w eksploatacji ropy naftowej nastąpił po odkryciu bogatych zasobów w Borysławiu. Wprawdzie dotychczas miejscowość bardziej była znana z kopalni wosku, jednak już w 1870 roku w okolicy stanęło ponad 4 tysiące szybów. Inna sprawa, że tak naprawdę były to studnie należące do drobnych przedsiębiorców – właścicieli niewielkich działek. Oceniano zresztą, że więcej oni tracą, niż zyskują, gdyż szkodzą „sobie wzajemnie, kupując przyległe wydatnym studniom parcele za bardzo wygórowaną cenę i podsuwając się tak blisko jeden do drugiego, że wzajemnie się obrabowują”. Dlatego „pełno tu tedy szachrajstwa i oszukaństwa, studnie podnoszą się i spadają w cenie jak papiery na giełdzie, a nierozważni spekulanci, oszołomieni nadzieją dorobienia się skarbów, topią częstokroć na polach borysławskich grosz, w pocie czoła przez lat wiele zapracowywany”. Faktycznie, chociaż w okolicach Borysławia były bogate złoża, złote studnie trafiały się nie częściej niż co dziesiątemu posiadaczowi działki.

Mimo to Borysław przyciągał ludzi – przedsiębiorcami byli tam głównie: Żydzi, Francuzi i Anglicy, ale na przełomie wieków XIX i XX zaczęli dołączać do nich także Polacy – na początku kariery Borysławia przeważali „Borsyslauer i drohobytscher Mensche”, zaś później „napłynęło więcej żywiołu polskiego, który jeśli nie w kapitale i zyskach z przemysłu naftowego i w jego przeważnie pozakrajowych siedzibach, to w każdym razie w miejscowej administracji tego przemysłu zdobył przewagę”.

Miasto stało się terenem bezwzględnej rywalizacji przedsiębiorców – miejscem, gdzie znikały hamulce moralne, gdzie nie cofano się przed oszustwem czy nawet zbrodnią. „Niektórzy z borysławsko-drohobyckich bogaczy woskowo-naftowych – wspominał przyszły lider galicyjskich socjalistów Daszyński – byli to łotry spod ciemnej gwiazdy mający niejedno życie na sumieniu i idący po trupach coraz »wyżej« – ku milionom”.

Niedawni potentaci bankrutowali na skutek nieszczęśliwego wypadku lub zmowy konkurentów. Nagle też powstawały ogromne fortuny. Niektórzy dorabiali się majątku, tracili go i ponownie osiągali powodzenie. Podobno gdy żona jednego z potentatów narzekała, iż ten śmierdzi naftą, odparł, że „gdyby on nie śmierdział, ona by nie pachniała”.

Dzieje Borysławia notowały przypadki zadziwiających karier w stylu od pucybuta do milionera. Na przykład jeden z późniejszych potentatów przybył do miasta furmanką, na której zmieścił cały swój dobytek. Karierę rozpoczął od kradzieży i morderstwa, po kolei usuwał najstarszych pracowników (zbyt dużo wiedzieli), szybko doszedł do poważnych pieniędzy i w bezwzględny sposób powiększał swój majątek. Życie zakończył jako bogaty przedsiębiorca – właściciel wielu szybów, destylarni ropy i kopalni wosku ziemnego.

Do legendy przeszła też historia błyskawicznie wzbogaconego ukraińskiego chłopa, który zapragnął się udać do Rzymu, by poznać samego otca światoho. Zaangażowany w tym celu adwokat okazał się jednak nieuczciwy – za solidną opłatą zainscenizował spotkanie z rzekomym papieżem… w pewnym austriackim mieście. Uszczęśliwiony chłop wrócił do domu z szatami podarowanymi przez „ojca świętego” i odtąd dumnie w nich paradował.

(…)

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPolicyjny pies wytropił mężczyznę, który ukrył się w myśliwskiej ambonie
Następny artykuł“Najstarszy” noworodek świata. Przez 27 lat była zamrożona w formie embrionu