Jarosław Jaworski: Ja zacząłem pracę w służbie bezpieczeństwa – w wydziale, który w ogóle nie podlegał weryfikacji. Była to służba w pionie całkowicie tajnym. Tę służbę kontynuowałam potem w wolnej Polsce. Młodzieńcza ułańska fantazja, żeby podjąć pracę tam, gdzie obowiązywały zasady konspiracji, mnie do tego pociągnęła. Pracy prewencyjnej, czyli np. zabezpieczania demonstracji, nie wykonywałem nigdy. Zajmowałem się za to zwalczaniem zorganizowanej przestępczości.
Szkolił pan młodych policjantów?
– Rzeczywiście byłem instruktorem w swojej profesji, ale w innych pionach szkolili moi koledzy. Na proteście pod komendą miejską policji w środę byłem wyrazicielem naszej wspólnej opinii.
Jakiej?
– Jak rozmawiamy z kolegami, zauważamy, że już jakiś czas temu zaczęło się dziać coś złego. Już kiedy odchodzili z pracy, widzieli, że wymagania przy przyjęciu do policji są obniżane, tryb szkolenia jest przyspieszony, policjanci za szybko są usamodzielniani. Wcześniej, kiedy funkcjonariusz przychodził do któregoś z wydziałów – prewencji, kryminalnego itd. – miał swojego opiekuna, który go prowadził. Nie chodzi tylko o wiedzę i uczenie regułek, ale też o wyrobienie pewnych zachowań i zbudowanie mentalności.
Mundur policyjny to pancerz, przez który nie może się przedostać żadna kalumnia rzucona w jego stronę, i odwrotnie – przez ten pancerz nie mogą przedostać się emocje, które mimo woli rodzą się w funkcjonariuszu.
On też ma swoją osobowość i swoje ego, ale to ego musi być w służbie schowane tak głęboko, żeby nie mogło być urażone. Jeśli takiego pancerza nie ma, dochodzi do sytuacji, w których policjanci sięgają po środki przymusu bezpośredniego, stosując je niewspółmiernie do sytuacji.
Cały czas mam przed oczami sytuację z protestu w Warszawie, kiedy policjant uderzył osobę raz czy dwa pałką teleskopową i odwrócił się plecami. Na nagraniu nie ma dźwięku, ale po zachowaniu funkcjonariusza widać, że odwraca się ponownie sprowokowany jakąś obelgą i znowu doskakuje do demonstranta. Po jego mowie ciała wyraźnie widać złość, nienawiść, brak panowania nad emocjami. Mnie jako policjanta to razi. Zatrzymywałem ludzi bezpośrednio i nigdy nie uderzyłem żadnego zatrzymanego w momencie, kiedy już był skuty.
Czyli uważa pan, że zachowanie policji, które widzimy na protestach kobiet, to nie wynik rozkazów z góry, a braku profesjonalizmu?
– Sprawa ma dwie płaszczyzny. U góry są przełożeni. W 2015 r. był taki moment, że ludzie na różnych szczeblach – komendanci, naczelnicy, kierownicy sekcji, dowódcy oddziałów – zostali zmuszeni do odejścia ze względu na staż pracy. To byli ludzie z ogromnym doświadczeniem i fachowością. W ich miejsce partia rządząca wprowadziła swoich ludzi. Ja akurat odszedłem na emeryturę wcześniej, więc to mnie nie dotknęło, ale dzięki temu patrzę na to obiektywnie. Niejednokrotnie na te stanowiska zostały wybrane osoby mierne, bierne i wierne władzy.
I oni wydają teraz rozkazy?
– Tak, ale trudno mi sobie wyobrazić, że policjanci dostają wprost rozkazy, żeby walić po kobietach pałami. Raczej mowa jest o tym, żeby bardziej radykalizować działania. Ale jest jeszcze druga płaszczyzna. W kordonie na proteście stoi policjant, który też jest przecież człowiekiem. Zależy mi, żeby funkcjonariusze pamiętali, że cały czas są ludźmi. Mogliby swoje obowiązki wykonywać zgodnie z procedurami. Adeptom się mówi, w jakie części ciała należy uderzać pałką, żeby nie spowodować nieodwracalnych uszkodzeń ciała i jak używać miotacza gazu. Uczy się też, jak skuwać osobę zatrzymaną. Sam przechodziłem takie szkolenia. Zatrzymywałem różnych bandytów. Z tyłu skuwa się tylko naprawdę niebezpiecznych przestępców.
Uważa pan, że środki przymusu bezpośredniego, które obserwujemy na ostatnich protestach, stosuje się na wyrost?
– Oczywiście. Przecież to są zwykli obywatele. Policjant może nie podzielać poglądów demonstrujących, ale to nie ma znaczenia. Zdarza się, że osoby podchodzą blisko do funkcjonariuszy, krzyczą im coś w twarz, czasami personalizują swoje wypowiedzi. Gdyby ktoś zrobił to mi jako osobie prywatnej, pewnie dałbym mu w twarz. Ale te rzeczy trzeba odłożyć na bok. Tu się jest policjantem na służbie. Trzeba łapać do tego dystans.
Mówimy o środkach przymusu bezpośredniego. One oczywiście są na protestach, zwłaszcza w większych miastach, m.in. w Warszawie. Ale w Toruniu na razie najczęściej zdarza się legitymowanie protestujących. Czy i to działanie jest niepotrzebne?
– Byłem na protestach wiele razy. Mnie też niejednokrotnie legitymowano, potem sprawy umarzano. Podczas spisywania danych widziałem zagubienie młodych policjantów, kiedy pytałem, czemu to robią. To świadczy o tym, że wypełniają rozkazy wydawane z góry. Legitymowanie bez realnej podstawy faktycznej to jest też nękanie. Funkcjonariusze powinni mieć tego świadomość.
Takie nękanie też zalicza się jako przekroczenia uprawnień funkcjonariusza, które jest karalne?
– Jak najbardziej. Zastanawia mnie to, że sprawy takie jak moja czy koleżanek i kolegów, z którymi pikietowałem przy różnych okazjach i nas spisano, są umarzane. Niektóre już na etapie postępowań policyjnych, inne idą do sądu. Już nawet nie jako byłego policjanta, ale jako obywatela zastanawia mnie, dlaczego sądy nigdy nie dają w takiej sytuacji komentarza do zachowania tych policjantów. Jeżeli stwierdzają, że legitymowanie było nieuprawnione, czemu nie zwracają uwagi funkcjonariuszom, że postąpili niezgodnie z prawem. Na protestach nieraz widać, jak policjanci się wiją, próbując podać podstawę faktyczną. Mówią np. że legitymują, bo ktoś jest podobny do osoby poszukiwanej. Stosują różne wybiegi, żeby uzasadnić to swoje nieprawne działanie. Tu wchodzimy w trudną dyskusję – o tym, że nie ma odpowiednich ustaw, wszystko jest regulowane przez rozporządzenia i jest niekonstytucyjne. Ale legitymowanie jako obywatele jeszcze jakoś znosiliśmy. Mam wrażenie, że największy szum zrobił się w momencie, kiedy policja zaczęła działać brutalnie.
Policjant może odmówić wykonania rozkazu, jeśli jest niezgodny z prawem.
– Trudno mi się do tego odnieść, bo nigdy w swojej pracy nie miałem do tego powodu. Może miałem mądrych przełożonych, którzy nigdy nie kazali mi robić czegoś, co byłoby niezgodne z prawem. Można też zażądać rozkazu na piśmie, żeby mieć później podkładkę. Myślę, że policjanci, którzy dzisiaj decydują się na różne szarże, m.in. gazowanie czy pałowanie pokojowo demonstrujących, takich rozkazów na piśmie nie mają i takie decyzje podejmują na własną rękę. Mówię o tym z troską o tych młodych funkcjonariuszy. Nie wiedzą, co na siebie ściągają. Dziś mają pozakładane maski i czapki, więc myślą, że nie będzie wiadomo, kim są, ale to prędzej czy później można ustalić.
Na protestach widać, jak policjantom zależy na anonimowości, np. kiedy nie zgadzają się, żeby osoby miały świadków legitymowania. Pojawił się ostatnio nawet pomysł, żeby z mundurów usunąć nazwiska.
– Uważam, że funkcjonariusz, który pracuje w pionie ruchu drogowego, prewencji albo jest dzielnicowym, powinien taki imiennik posiadać. Mam wątpliwości co do imienników policjantów oddziałów zwartych, które są wykorzystywane w stosunku do grup, które nie demonstrują pokojowo, są niebezpieczne, jak np. kibole. Ja jako policjant optowałbym za tym, żeby na ich mundurach były numery, które Biuro Spraw Wewnętrznych może rozszyfrować.
Wracając do przekraczania uprawnień przez funkcjonariuszy – to jest przewinienie, które się nigdy nie przedawnia.
– Policjanci powinni mieć świadomość olbrzymiej odpowiedzialności, jaka ciąży na nich przy – zdawałoby się – takiej prozaicznej pracy jak zabezpieczanie demonstracji. Kiedyś niezależne sądy ich z tego indywidualnie rozliczą. Muszą mieć świadomość konsekwencji swoich działań i pamiętać, że są ludźmi takimi samymi jak protestujący. Przychodzą na demonstracje jako rzemieślnicy, którzy wykonują swoją robotę. Jeśli będą myśleć w ten sposób, żadna kobiet czy młodzieniec nie ucierpi, a i oni nie będą musieli martwić się o swoje emerytury.
(Jarosław Jaworski – emerytowany Komisarz Policji Centralnego Biura Śledczego KGP w Toruniu)
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS