autor: Jakub Mirowski
Miłośnik gier dla jednego gracza – niby przez lepszy klimat, ale tak naprawdę jest słaby w multi.
EVE Online istnieje w zbiorowej świadomości graczy od dobrych kilkunastu lat, a ci, którzy przyjrzeli się tej szorstkiej i niewybaczającej błędów produkcji, zapewne zastanawiają się, jak osiągnęła i utrzymała swój kultowy status.
Ten tekst to oczywiście wyłącznie nadgryzienie tematu, któremu inni poświęcili książki, jednak nie powstałby bez pomocy graczy w EVE Online, którzy zechcieli nam opowiedzieć o tym niezwykłym dziele.
Eldeni, Maciell, Swiezaq, Relanium, Old Piosall, jeden szpieg i jeden anonim – serdecznie dziękujemy Wam za poświęcenie czasu kompletnym laikom i wyjaśnienie, co czyni ten tytuł tak wyjątkowym.
Zaczyna się niewinnie – pojedynczym artykułem, opowiadającym o kolejnej spektakularnej bitwie z udziałem setek graczy albo o szokującym oszustwie, przynoszącym zdrajcom równowartość dziesiątek tysięcy dolarów. Wkrótce ukazuje się inny – o dramatycznym politycznym kryzysie albo przygotowywanej przez lata zemście, znowu w kontekście tej samej gry. W treści – historia rodem z dreszczowca, w komentarzach – dyskusje analizujące obecną sytuację w wirtualnym świecie. Tym razem ciekawość zwycięża, więc czytasz parę poradników dla początkujących, oglądasz kilka fragmentów rozgrywki, próbujesz w ogóle zrozumieć, od czego zacząć, ale w głowie już kiełkuje Ci jedno pytanie: dlaczego po siedemnastu latach ludzie nadal grają w EVE Online?
Nie chodzi tylko o wiek, choć faktem jest, że dzieło CCP Games za pół roku będzie świętować pełnoletniość. Nie przyczepimy się też do oprawy wizualnej, która – choć może nie jest tak wyszukana jak w Star Citizen czy Elite Dangerous – trzyma pewien poziom. Największą zagadką dla naszego grona redakcyjnego w przypadku EVE Online pozostaje to, jak tytuł tak nieprzystępny dla początkujących, tak bardzo wymagający zaangażowania, tak bezwzględny po siedemnastu latach od premiery bije rekordy branży w liczbie osób biorących udział w pojedynczych potyczkach. Męczyło nas to na tyle, że w końcu zdecydowaliśmy się porozmawiać z tymi, którzy w tej grze z niejednej asteroidy rudę kopali, i raz na zawsze wyjaśnić, skąd wziął się fenomen EVE Online. Odpowiedź: za wszystkim stoi społeczność.
Podbój kosmosu w arkuszach Excela
Wiem, zabrzmiało to jak pusty PR-owy frazes. W końcu, ile razy słyszeliście marketingowców rozpływających się nad rolą graczy w swoich produkcjach? Ale w przypadku EVE Online ma to całkowicie inny wydźwięk. Tutaj inicjatywa społeczności tworzy drugie, trzecie, dziesiąte dno, wychodzi poza ramy gry, prowadzi do aktów altruizmu i niezwykłej podłości. Jednocześnie wszystko – od złożoności tej produkcji, przez wyjątkowo wysoki próg wejścia, po aktywną komunikację ze strony deweloperów – jest obliczone na to, by zmaksymalizować zaangażowanie i przyciągnąć bardzo konkretny typ graczy. Przede wszystkim cierpliwych.
– Tak naprawdę w EVE nieraz nie trzeba grać, żeby grać – tłumaczy Eldeni, szef korporacji Czarna-Kompania. – Sam niejednokrotnie poświęcałem godziny tabelkom, sprawdzając różne rzeczy: koszty produkcji, statystyki statków, koncepcje floty, spis korpowiczów, przegląd amunicji do kupienia, finanse korporacji, stan paliwa. Im wyżej w hierarchii, tym więcej obowiązków.
Z tego powodu EVE Online bywa nazywane „Excelem w kosmosie”. W październiku tego roku twórcy dodali zresztą opcję usuwającą widok statku oraz otoczenia na rzecz samego tekstu.
Sami widzicie, że – skądinąd bardzo ładna – oprawa wizualna to niekiedy tylko tło.
I bynajmniej nie jest tak, że rutyna dopada tylko tych na najwyższych szczeblach wirtualnej kariery. Początkujący gracze po rozeznaniu się w tajnikach rozgrywki (co samo w sobie potrafi trwać i kilkanaście godzin) często zostają zwerbowani przez korporacje, które oferują im statki, programy szkoleniowe oraz ochronę, ale w zamian wymagają na przykład wykonywania prac, którymi nowicjusz nie zawsze jest zainteresowany.
– Dla młodych graczy, którzy nie mają tutaj znajomych mogących im pomóc na starcie, próg wejścia może okazać się naprawdę wysoki – mówi Swiezaq, który sam podchodził do EVE Online parę razy.
EVE Online jest w pewnym sensie podzielone na kilka światów, różniących się od siebie poziomem zabezpieczeń. Hi-Sec to najbezpieczniejsze miejsce w grze: Concord, tutejsza policja, reaguje na przejawy agresji i ściga tych, którzy atakują innych graczy… co wcale nie oznacza, że ktokolwiek jest tutaj nietykalny. Low-sec jest znany jako ziemia niczyja pomiędzy światem „cywilizowanym” a systemami zamieszkiwanymi przede wszystkim przez graczy z odpowiednim doświadczeniem i żyjącymi z PvP. Jeszcze niżej jest Null-sec – to kraina bezprawia, do której nie zapuszcza się Concord i gdzie każdy może zaatakować każdego. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że podróż tam to dla nowicjuszy samobójstwo. Ale to właśnie tutaj dzieje się ta „wielka polityka”, wciągająca potem nawet tych, którzy z EVE Online nie mają nic wspólnego.
Aha, jest także Wormhole Space, sieć niezbadanych systemów – często z własnymi efektami specjalnymi – które stanowią najbardziej ryzykowny wymiar EVE Online. Tu nigdy nie wiadomo, skąd nadejdzie atak (bo nie da się sprawdzić, kto jest w danym systemie), nawigacja okazuje się utrudniona, bo połączenia ulegają ciągłym zmianom, a na dodatek surowców nie ma nigdy w nadmiarze. Jeden z moich rozmówców porównał życie w Wormhole Space do bycia pionierem w Ameryce Północnej – ale tam przynajmniej nie wszyscy chcą Waszej krwi. To jednak także miejsce, w którym nie dostaje się żadnej taryfy ulgowej i jest się wolnym od wpływów wielkich federacji, bo tutejsze korporacje liczą sobie maksymalnie kilkadziesiąt osób. Dla tych, którym niestraszne jest wyzwanie i którzy lubią być sami sobie okrętem, sterem, żeglarzem i rybą – to wymarzone środowisko.
Większość rozmówców przyznaje, że dziś EVE i tak jest kilkakrotnie bardziej przystępną grą – a uczynili ją taką między innymi gracze, tworząc poradniki i opiekując się nowicjuszami.
Paradoksalnie ta niegościnność wychodzi EVE Online na dobre. Przede wszystkim następuje bezlitosny odsiew graczy bez odpowiedniego samozaparcia, bardziej rozrywkowych, niepodchodzących do tematu w stu procentach poważnie. Ci, którzy zostają, podejmują decyzję o zainwestowaniu w ten tytuł miesięcy, a najczęściej pewnie i lat. Większości tego czasu nie poświęca się przy tym na wielkie, efektowne bitwy, które śrubują potem statystyki wyświetleń na wszystkich growych portalach, tylko na skanowanie systemów, planowanie, analizowanie statystyk, dobieranie celów.
– Kilkanaście sekund adrenaliny często bywa tu poprzedzone godzinnymi przygotowaniami, poszukiwaniami, wyczekiwaniem – tłumaczy Relanium z korporacji The Buccaneers.
Niemała część moich rozmówców przyznaje, że w EVE Online gra przede wszystkim za pośrednictwem Discorda. To tam, a nie w samej grze, opracowują swoje plany, obmyślają strategie, analizują dalsze perspektywy swoich korporacji.
Ten przeciągający się etap przygotowywania kolejnych ruchów jest absolutnie niezbędny, bo stawki potrafią być naprawdę wysokie. Co prawda maszyn, na które ktoś byłby gotów wydać 30 tysięcy dolarów (za taką kwotę sprzedano w styczniu statek Gold Magnate – pieniądze zostały przeznaczone na pomoc dla dotkniętej ogromnymi pożarami Australii), nie widuje się tutaj zbyt często, ale tak czy inaczej każdy stracony pojazd da się przełożyć na konkretną sumę w prawdziwym świecie.
Maciell, kolejny gracz z kilkunastoletnim stażem, przyznaje, że musiał zrobić sobie półmiesięczną przerwę, gdy stracił maszynę wartą prawie tysiąc złotych.
Swiezaq powtarza mi jak mantrę: – Nie lataj statkiem, na który Cię nie stać!
Duże korporacje to dobre zabezpieczenie – bo ma się porządne „plecy”. Traci się za to sporo niezależności.
Wspomniana sprzedaż Gold Magnate to nie jedyny przykład szczodrości graczy w EVE Online. W tym roku zebrali oni ponad 130 tysięcy dolarów na walkę z pandemią koronawirusa, dodatkowo w czerwcu urządzili wielką bitwę, by uczcić urodziny nieuleczalnie chorego kolegi. Parę lat temu wspomogli także finansowo rodzinę zmarłego członka społeczności. Niestety, niekiedy ta szczodrość jest wykorzystywana przez oszustów. Tak jak w 2016 roku, gdy okazało się, że poruszająca historia Olivii, dziewczyny, która – gnębiona przez członków sojuszu Manifesto – targnęła się na swoje życie, w rzeczywistości była mistyfikacją. Jej autorem okazał się lider konkurencyjnej korporacji, który postanowił za jednym razem załatwić wrogą grupę i zarobić całkiem sporo wirtualnej waluty.
Od tego ryzyka utraty maszyny, na którą przeznaczyło się trochę czasu i pieniędzy, wielu się odbija – ale dla innych to właśnie ono czyni ten tytuł tak ekscytującym. Na jednym z for, które przeglądałem, ktoś zapytał: „Dlaczego ludzie grają w EVE Online, skoro przez 90% czasu to potworna nuda?”. W pamięci utkwiła mi odpowiedź: „Ponieważ przez te 10% to najwybitniejsza gra wszech czasów i nic nie jest w stanie dorównać wywoływanej przez nią ekscytacji”.
Eldeni uzupełnia: – Emocje są tutaj mocne i prawdziwe. Strata boli i trzeba ją odpracować, ale wygrana – to czysta euforia. Zaznacza jednak, że nie wszyscy dobrze znoszą porażki. Niektórzy potrafią przekroczyć granice, które rzadko przekracza się w innych produkcjach. I często ponoszą tego konsekwencje znacznie boleśniejsze niż utrata statku.
Po jednej z walk, jaką wygraliśmy, przeciwnikowi puściły nerwy i zaczął nas wyzywać. Potem przeszedł na nasze matki, a skończył na tym, że nasze dzieci powinny gnić w obozach hitlerowskich. Za takie obelgi postanowiliśmy odpłacić mu się zniszczeniem wszystkiego, co miał. Poświęciliśmy tydzień, żeby dosłownie wypalić go do zera.
Eldeni, Czarna-Kompania
Te skrajne emocje idą także w drugą stronę. Zaufanie do towarzyszy jest kluczowe, co sprzyja nawiązywaniu znacznie bliższych relacji. W wielu innych grach wspólna znajomość zaczyna się i kończy na krótkim „gg” lub – częściej – na bogatych w szczegóły opisach życia intymnego Waszej mamy. W EVE Online raczej prędzej niż później zaczynają się „korporacyjne” zjazdy i imprezy.
– Swoich towarzyszy zaczynasz traktować jak braci. Niezliczone potyczki, jakie z nimi przeszedłeś, łączą Cię z nimi jak z rodziną – wyznaje Eldeni. Sam poznał w grze swoją narzeczoną.
Maciell z kolei zdradza: – Byłem na weselach dwóch osób poznanych w tej grze.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS