Po przeczytaniu wywiadu z zatrzymanym przez Policję Jankiem Radziwonem dopadła mnie refleksja, w którym to roku jesteśmy? Czy faktycznie jest rok 2020, czy może jednak wróciliśmy do lat osiemdziesiątych XX wieku.
Ja zostałem zatrzymany 8 marca 1982 roku przez Milicję Obywatelską, miałem wtedy 13 lat. Jest kilka różnic w tych dwóch odległych od siebie o 38 lat zdarzeniach, jednak jest jeszcze więcej podobieństw i to jest bardzo smutne.
Poniedziałek 8 marca 1982 roku Stan Wojenny trwa, dzisiaj obchody Międzynarodowego Dnia Kobiet. Ja razem z mamą korzystam z uroków przedłużonego lekko weekendu u dziadków w Szamocinie obecnie powiat Chodzież, województwo Wielkopolskie. W miasteczku od samego rana wielkie poruszenie, nieznani sprawcy wymalowali białą farbą spory napis Solidarność na jednym z budynków na rynku. Tak przynajmniej opowiadała sąsiadka, pobiegłem na rynek to zaledwie kilkadziesiąt metrów, niestety zamiast napisu był już tylko krzywo namalowany prostokąt białej farby. Godzinę później poszedłem na podwórko do szopy po węgiel. Zauważyłem, że po podwórku kręci się dwóch mężczyzn. Nagle jeden z nich podszedł do mnie i zapytał co ja tutaj robię. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że jestem u dziadków i niosę kistę (skrzynkę) węgla do domu. Facet warknął -dokumenty, na swoje nieszczęście miałem przy sobie legitymację szkolną. Obejrzał i stwierdził podejrzliwym głosem, z Poznania, jedziemy. Wziął mnie mocno pod rękę i razem ze swoim kolegą wyprowadził z podwórka. Na ulicy przed domem stał beżowy Fiat 125p, zostałem wsadzony na tylne siedzenie razem z moim opiekunem, kolega zajął miejsce za kierownicą, od razu ruszyliśmy na komendę.
Pierwsze różnice i podobieństwa. Nie demonstracja a napis, ale obecnie to też równoważne przestępstwo. Nikt mnie nie rzucał na ziemię. Nie zostałem jak Janek skuty kajdankami – nie da się już ustalić czy to z braku kajdanek w biednych latach Stanu Wojennego, czy może różnica wieku, jednak byłem cztery lata młodszy i choć wysoki to zdecydowanie drobny w porównaniu do rówieśników. I najważniejsze MO było zdecydowane i samodzielne w działaniach przeciwko elementom antysocjalistycznym, żadnych telefonów, ustaleń z centralą, od razu jak porucznik Borewicz ruszyli na komendę, choć bez pisku opon.
Droga na komendę trwała kilka minut, Szamocin to małe miasteczko. Znów szybko i zdecydowanie, pytania: imię, nazwisko, data urodzenia, adres. Zegarek, pasek od spodni, scyzoryk, sznurowadła lądują w starym pudełku po butach bez wieczka. Wtedy nie wiedziałem, że to był depozyt. Zabierają mi jeszcze starą marynarkę dziadka, w którą byłem ubrany idąc po węgiel. Poczekacie w izbie zatrzymań – powiedział groźnym głosem pan Milicjant. Pomieszczenie jest malutkie, betonowa ławeczka z drewnianymi szczebelkami, szerokości może półtora metra, brudne szare ściany i okazała krata z prętami grubości kciuka dorosłego mężczyzny, w beżowym kolorze mocno odłażącej olejnej farby, taka małomiasteczkowa bieda. Krata zamyka się z trzaskiem, potem jeszcze huk zasuwy i zostaję sam. I czekam, czekam, czekam. Zastanawiam się co będzie dalej, ale chyba jestem zbyt młody by zacząć się bać.
Idziecie na przesłuchanie do sierżanta, oznajmia młody otwierający kratę. Idziemy do głównego pomieszczenia komendy, gdzie zabierano mi rzeczy. Patrzę na zegar na ścianie, w izbie siedziałem półtorej godziny. Mam usiąść na stołku przed biurkiem sierżanta. Sierżant ma około 40 lat, jest mojego wzrostu i ma strasznie tłuste nie myte od dawna włosy. Na biurku z boku stoi maszyna do pisania. Sierżant nie odzywa się do mnie, otwiera szufladę wyciąga kolejno gumową pałkę, pistolet służbowy, po chwili kilka kartek papieru w kratkę i długopis. Poprawia pałkę i pistolet, patrzy groźnie. Przy okazji widzę, że pistolet nie ma magazynka. Hej, skąd trzynastolatek wie że brakuje magazynka. Komuniści wpadli we własne sidła, w tamtych czasach popularne były nie tylko książeczki z serii „Żółtego Tygrysa”, ale dla bardziej technicznych seria TBU (Typy Broni i Uzbrojenia), gdzie pistolet P-64 Czak był bardzo dokładnie opisany.
Znowu pytania: imię, nazwisko, data urodzenia, adres. Sierżant nie używa maszyny do pisania, pewnie nie umie na niej pisać. Pisze ręcznie dużymi literami bardzo wolno. Dalej pytania co robię w miasteczku, kiedy z kim i jak tu przyjechałem, dlaczego nie jestem w szkole na lekcjach. Grzecznie jak to trzynastoletni chłopiec z inteligenckiej rodziny odpowiadam. Wszystko zostaje zapisane, zaczynam się nudzić. Sierżant myśli, widać to po skupieniu na twarzy. Należeliście do Solidarności pyta wreszcie? Nie, ja przecież chodzę do podstawówki. Następne pytanie, a rodzice w Solidarności byli? Czerwona lampka się zapala, mama była i sporo się udzielała. Pomagałem mamie przy pakowaniu powielaczy w Komisji Zakładowej UAM 14 grudnia 82, koledzy mamy mówili jakby co, nic nie wiesz. No to odpalam – nie wiem. Znowu pat, sierżant myśli. W końcu pyta, kogo znacie u nas w Szamocinie oprócz dziadków? Znam wiele osób, odpowiadam zgodnie z prawdą. Kogo konkretnie dopytuje sierżant? Czuję, że jest dobrze, zaczynam długo opowiadać o sąsiadach dziadków. Panu Robku który był z Niemcami pod Stalingradem i stracił palce u stóp i wszyscy go nie lubią. Panu Syluchu który hoduje gołębie i ma psa Bariego, o psie opowiadam najdłużej. Po dwóch godzinach sierżant ma dość, ale się nie poddaje. Znów o coś pyta, nie pamiętam o co. Wtedy wchodzi młody. Panie sierżancie to nie on, zbadałem farbę na marynarce, jest tylko brązowa i zielona, nie pasuje. Sierżant, gaśnie zapada się w sobie, jest smutny, każe mi podpisać protokół z przesłuchania. Czytam, dużo tego nie ma, nawet nie cała kartka. Moje dane, dane dziadków, zatrzymany nie wie czy rodzice należeli do Solidarności, lista znanych mi osób, zapomniał napisać o psie. Jeszcze coś w stylu „zobowiązuję się nie informować o przebiegu przesłuchania”. A co tam, podpisuję chcę do domu. Sierżant oddaje mi legitymację szkolną.
Przychodzi młody z pudełkiem po butach, odbieram swoje rzeczy. Sierżant się ulatnia. Młody mówi, odwiozę cię do domu. Idziemy do samochodu, po chwili jestem z powrotem. Cała przygoda trwała cztery i pół godziny. Mama czerwona od łez, nie wie gdzie się zgubiłem, obiegła całe miasteczko szukając mnie. O komendzie MO niestety nie pomyślała.
Kolejne różnice i podobieństwa. Zmiękczali mnie w izbie zatrzymań zaledwie półtorej godziny, pewnie chcieli zdążyć na obiad. Żadnego regulaminu nie było. Było duszno, papierosy śmierdziały, sierżant na przesłuchaniu cały czas palił, ale wtedy wszyscy palili, mi to wtedy nie przeszkadzało. Nie dostałam formalnie zarzutów, tylko kolor farby sprawdzali. Adwokata nie miałem, ale o niego nie prosiłem, bo nie widziałem po co adwokat. Nie zabrali mi telefonu, komórek wtedy nie było, nigdzie nie dzwoniłem. Jak mnie wypuszczali to było już prawie kulturalnie. Janka wypuścili, mnie dodatkowo odwieźli samochodem. Tata mandatu nie dostał, pewnie dlatego, że został w domu w Poznaniu, a my nie mieliśmy samochodu. Pizzy nie było, ale wtedy w ogóle pizzy u nas nie było. Ja nic do picia i jedzenia nie dostałem, jednak jedna rzecz nas zdecydowanie łączy – serek topiony w sreberku był powszechnie dostępny i bardzo tani. Pomijając fakt, że ani Janek ani ja niczego złego nie zrobiliśmy.
Czego żałuję. Nie napisałem „Solidarność” w 1982 roku na murze w Szamocinie. Ale sto razy bardziej żałuję, że nie potrafiliśmy przekonać wystarczającej grupy krewnych, znajomych, rodaków do akceptacji zasad demokracji, zasad życia w przyjaznym wspierającym się społeczeństwie. Dlatego Janek jest teraz prześladowany. Janku Radziwoniu trzymaj się, ty i podobni do Ciebie jesteście dla nas starszych nadzieją, wygracie. Razem wygramy.
Pozdrawiam z 20(19).20(82) roku
Szymon
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS