Dwa tygodnie przed wyborami Trump zaszokował Waszyngton dekretem obliczonym na zburzenie funkcjonującego od 140 lat systemu administracji publicznej. Biały Dom twierdził, że ułatwiając sobie zwalnianie pracowników agencji rządowych jak prawnicy, naukowcy czy inni eksperci, prezydent chciał oczyścić aparat państwa z ludzi niekompetentnych. Bliższa prawdy była interpretacja, że zamierza karać urzędników za personalnie pojmowaną nielojalność.
Potrzymajcie mi piwo
Z punktu widzenia Bidena decyzja stanowiła bezpośrednie zagrożenie dla płynnej transformacji władzy. Odchodzący przywódca stworzył instrument, który pozwala zostawić następcy dymiące zgliszcza zamiast sprawnie funkcjonującego mechanizmu. Działania podjęte po zwycięstwie demokraty, potwierdziły te obawy. Owszem prezydenci USA przez ostatnie 2,5 miesiąca urzędowania wykorzystywali akty normatywne do korzystania z prawa łaski, nominowania sędziów, rewanżowania się politycznym przyjaciołom, nawet podejmowania akcji zbrojnych. Ale wszystko w granicach pewnych niepisanych norm przyzwoitości.
Dla Trumpa granice nie istnieją. Zdążył już podeptać tradycję, która nakazuje uznać oczywiste zwycięstwo rywala, złożyć mu gratulacje i wyasygnować ustawowo należne pieniądze na przygotowania do przejęcia steru. Ekipa Bidena nie dostała chronionego przed podsłuchem i hakerami biura, poświadczeń bezpieczeństwa, wglądu w rządowe dokumenty.
Październikowy dekret umożliwia zdziesiątkowanie personelu Centrum Zwalczania i Prewencji Chorób (CDC), Agencji Ochrony Środowiska (EPA), Biura Bezpieczeństwa Socjalnego (SSA) oraz innych struktur. 9 listopada prezydent wyrzucił sekretarza obrony Marka Espera z zemsty za odmowę wyprowadzenia wojska przeciw stołecznym demonstrantom. Wymienia zawodowców na swoich zauszników, których trudno będzie potem usunąć.
– Wypowiedział nam wojnę – mówi proszący o anonimowość bliski doradca elekta. – Szykuje zmianę władzy z piekła rodem. Od roku 1801, kiedy Thomas Jefferson przejął schedę po swoim wrogu Johnie Adamsie, pokojowa wymiana kadr stanowi kamień węgielny amerykańskiej demokracji. Nie tylko rytuał, ale także proces niezwykle istotny dla bezpieczeństwa narodowego.
– Wymaga godności, honoru, patriotyzmu, szacunku zarówno wobec instytucji prezydentury jak i człowieka, który z woli wyborców obejmuje stanowisko – tłumaczy profesorka U.S. Naval War College i autorka książki „An Open World: How America Can Win The Contest for Twenty-First Century Order”, Rebecca Lissner. – Właśnie on odróżnia zachodnie demokracje od państw autokratycznych.
Spytana o skalę zagrożenia, odpowiada: – Trump ma praktycznie nieograniczone możliwości zaszkodzenia spadkobiercy, od drobnych złośliwości po sabotaż strategiczny. Może podjąć decyzje, których odwołanie byłoby niemożliwe lub niezwykle kosztowne. Wycofać Stany Zjednoczone z NATO, zaatakować Iran bądź Chiny. W system nie wbudowano hamulców utrudniających mu rozpętanie wojny.
– Za każdym razem, kiedy świat stwierdza, że prezydent na pewno nie posunie się dalej, ten odpowiada: Tylko potrzymajcie mi piwo – dodaje współzałożyciel komitetu akcji politycznej The Lincoln Project. Według politologa, Norma Ornsteina z American Enterprise Institute, Trump zrobi wszystko czego wprost nie zakazują przepisy, by utrudnić zadanie Bidenowi.
Chcą zrobić zamach stanu
– Największy problem to brak poświadczeń bezpieczeństwa i odmowa przekazywania elektowi raportów wywiadu o sytuacji w zapalnych punktach świata – konstatuje Terry Moe, profesor Stanford a zarazem członek zarządu ponadpartyjnego zespołu ekspertów White House Transition Project (WHTP), doradzającego nowo wybranym głowom państwa. – Trump nie jest normalnym prezydentem, zatem trudno oczekiwać tradycyjnego przekazywania władzy.
Na razie elekt bagatelizuje kłody rzucane mu pod nogi przez lokatora Białego Domu. – Fakt, że nie uznali wyniku wyborów nie ma wpływu na prace sztabu i 20 stycznia będziemy w pełni gotowi do przejęcia obowiązków – orzekł na konferencji prasowej 10 listopada. Zagadnięty, co zrobi, jeśli republikanie nie zaakceptują jego zwycięstwa, odparł: – Zaakceptują, zaakceptują.
Bidenowcy spodziewali się obstrukcji. Długo przed głosowaniem Trump rzucał bezpodstawne oskarżenia, że będzie nieuczciwe, a wyniki zostaną sfałszowane. Podczas telewizyjnej debaty 29 września, na pytanie o zmianę władzy odpowiedział: – Joe ciągle gada o jakiejś transformacji, której w ogóle nie będzie, kiedy zwyciężę. Napadli na mnie i chcą zrobić zamach stanu.
Przy czym w grudniu 2016 roku podkreślał, że przejmowanie spadku po Obamie idzie „bardzo, bardzo gładko”. Wszystkie departamenty i agencje zgodnie z przepisami, które opracował Ted Kaufman – ówczesny szef kancelarii wiceprezydenta Bidena, utworzyły biura łączności z elektem i przygotowały kompleksowe raporty o najważniejszych zagadnieniach strategicznych czy programowych. 81-letni Kaufman jest obecnie wiceszefem ekipy transformacyjnej.
Zdarzały się potknięcia, bo nawet Trump nie oczekiwał zwycięstwa. Nazajutrz po ogłoszeniu wyniku wyborów, zwolnił kierującego wcześniej przygotowaniami do transformacji eksgubernatora New Jersey, Chrisa Christiego. Kongres oparł adekwatne ustawodawstwo na złotym standardzie ustanowionym w 2008 roku przez ludzi George’a W. Busha. Szef jego kancelarii, Josh Bolton, polecił wszystkim agendom rządu przygotować się do zmian pół roku przed głosowaniem.
Całe lato odbywały się spotkania z przedstawicielami sztabów zarówno Johna McCaine’a jak i Baracka Obamy. Prawo wprost nakazuje, by administracja udostępniła ekipie elekta pomieszczenia, wydała zgodę na dostęp do tajnych materiałów i wypłaciła pieniądze. – Trudno o bardziej owocną współpracę – podkreśla kierujący 12 lat temu procesem Christopher Lu, późniejszy sekretarz pracy i spraw socjalnych. – Prezydent Obama wielokrotnie chwalił poprzednika za ułatwienia i przygotował takie same Trumpowi.
Już cztery dni po po obliczeniu wyniku, nowojorczyk mianował pierwszych członków przyszłego gabinetu. Szefem personelu Białego Domu został były przewodniczący Krajowego Komitetu Republikanów (RNC) Reince Priebus, głównym strategiem – redaktor ultraprawicowego portalu informacyjnego Breitbart, Stephen Bannon a doradcą ds. bezpieczeństwa – generał Michael Flynn.
Czytaj więcej: Trumpizm zostaje. Prezydent Biden nie zdoła naprawić szkód, które wyrządził Ameryce Donald Trump
4,2 miliona podwładnych
Amerykański system polityczny różni się od europejskich demokracji parlamentarnych. Prezydent jest głową państwa, szefem rządu, głównodowodzącym sił zbrojnych decydującym o użyciu broni jądrowej oraz przywódcą partii. Przewodniczący komitetów krajowych zajmują się tylko sprawami organizacyjnymi jak zbieranie pieniędzy czy planowanie konwencji. Jeśli dane ugrupowanie przegrywa wybory prezydenckie, kierują nim najwyżsi rangą ustawodawcy.
Lider musi mianować za zgodą Senatu 15 ministrów (sekretarzy departamentów), ale prócz tego wolno mu powołać ilu chce doradców i dowolnie określić ich kompetencje. Dlatego politykę w kwestiach przypisanych określonemu resortowi ustala często, zamiast ministra, jego odpowiednik z Białego Domu. Uprawnień doradców nie regulują ustawy, a nominacji nie musi zatwierdzić izba wyższa. O politycznych wpływach dworzan decyduje dostęp do prezydenckiego ucha.
Szef personelu to najważniejszy członek wewnętrznego kręgu władzy. Nadzoruje pozostałych, ustala rozkład zajęć prezydenta, reprezentuje go w rozmowach z Kongresem, decyduje o tym, kto zostanie dopuszczony przed oblicze przywódcy i które raporty trafią na biurko w Gabinecie Owalnym. Bywa nazywany „wielkim odźwiernym”. A jeśli prezydent nie lubi zaprzątać sobie głowy administrowaniem, szef personelu pełni mniej więcej taką funkcję jak premier w Europie.
Christi wyleciał, bo okazał się zbyt łaskaw dla kandydatów umiarkowanych, przedkładając profesjonalizm nad ideologię. Poza tym nie lubił go zięć elekta Jared Kushner, który w zakulisowych intrygach odgrywał większą rolę niż sam Donald junior. 11 listopada kierowanie transformacją przejął Mike Pence, lecz nie mógł wziąć się do roboty przez blisko tydzień, bo zmiana wymagała załatwienia mnóstwa formalności.
Każda nowa ekipa ma 10 tygodni na wytypowanie, zlustrowanie oraz zatrudnienie ponad 4 tysięcy ludzi. I chodzi tylko o najważniejsze nominacje polityczne. Cała administracja federalna to 4,2 miliona pracowników. Kolejne opóźnienie nastąpiło, ponieważ Trump żądał, by jego dzieci uzyskały klauzulę najwyższego wtajemniczenia czyli dostęp do wszystkich tajnych informacji przeznaczonych dla głowy państwa i szefów kluczowych resortów.
– Nie zdarza się by prezes wielkiej korporacji czy rektor uniwersytetu, zwalniał jednego dnia wszystkich menedżerów – wyjaśnia Lu. – A jednak to właśnie robi każdy nowy prezydent. Okres transformacji to dla wrogów USA znakomita okazja, by nam zaszkodzić. Dyrektor WHTP oraz profesor politologii na University of North Carolina, Terry Sullivan uspokaja, że Biden niedawno rządził do spółki z Obamą, a wcześniej 36 lat zasiadał w Senacie, więc zdoła się obejść bez pomocy Trumpa.
Rozmówca „Newsweeka” nie przywiązuje też wielkiej wagi do niewypłaconych pieniędzy: – Gwarantuję, że w przypadku zablokowania funduszy aż do 20 stycznia, demokratyczni sponsorzy sypną kasą z miłą chęcią. Owszem, rządowe dotacje są wysokie, budynek i komputery pierwszej klasy, ale każdy, kto brał udział w tej zabawie powie ci, że prywatni darczyńcy sami się napraszają z czekami.
Wszyscy kryminaliści prezydenta
Niektórzy przypuszczają, że Trump w ogóle wycofa się z rządzenia poza wetowaniem ewentualnych ustaw Kongresu. – 11 grudnia administracja wyczerpie budżet, i jeżeli prezydent nie podpisze prowizorium, po prostu stanie – zwraca uwagę prof. Gayle Alberda z Fairfield University. – Skutki okazałyby się tym bardziej katastrofalne, że pandemia zbiera coraz większe żniwo. Być może Trump zechce dowieść, jak jest ważny i potrzebny, zaszyje się w pałacu na Florydzie, i trzeba go będzie błagać o podpisywanie ustaw. Taka destruktywna bezczynność przysporzyłaby Bidenowi nie mniejszych kłopotów niż otwarty sabotaż.
Elekt wyznaczył już obserwatorów, których jedyne zadanie polega na rejestrowaniu poczynań prezydenta. – Wszyscy tak robią – przekonuje członek ekipy transformacyjnej. – Istnieją niepisane normy wstrzymujące żegnającego się przywódcę przed nadmierną aktywnością, ale obecny może przecież ostatniego dnia zbombardować irańskie reaktory jądrowe.
Niewątpliwie do maksimum wykorzysta prawo łaski. Nowojorskie prokuratury stanowa i miejska badają machlojki Trump Organization (TO), która notorycznie zaniżała wartość aktywów przy płaceniu podatków i zawyżała, występując o pożyczki inwestycyjne. W oszustwa zamieszane są również pierwsze dzieci Ameryki: Ivanka, Donald Junior i Eric plus zięć Kushner.
Inne organy ścigania prowadzą śledztwa w sprawach korzyści odnoszonych przez TO, dzięki funkcji właściciela, łamanie zakazów importowych, fałszywe oświadczenia majątkowe, podejrzane kredyty, pranie pieniędzy rosyjskich oligarchów poprzez sprzedawanie im nieruchomości za gotówkę, zatrudnianie nielegalnych imigrantów. Steve Bannon czeka na proces o sprzeniewierzenie miliona dolarów z funduszy, za które miał powstać sławetny mur graniczny.
Były szef kampanii wyborczej Trumpa, Paul Manafort, został skazany na 7,5 roku za oszustwa podatkowe i bankowe, ale w maju przeniesiono go do aresztu domowego z powodu zagrożenia COVID-19. Pod przysięgą kłamał generał Flynn. Pytany, o czym rozmawiał przed inauguracją z ambasadorem Rosji, według aktu oskarżenia „świadomie wprowadzał w błąd funkcjonariuszy”. Mógł dostać 5 lat, jednak śledczym nie chodziło o wymierzenie kary.
Perspektywa więzienia miała skłonić podejrzanego do zeznań, stawką było ustalenie kto naprawdę podjął decyzję o nawiązaniu kontaktów z Moskwą i próbach kompromitowania Hillary Clinton przy pomocy tamtejszych służb specjalnych. Flynn szedł w zaparte, nie obciążył Trumpa ani jego rodziny.
Wiosną prokurator generalny William Barr zmusił podwładnych do umorzenia śledztwa, jednak sądy nie uwzględniły decyzji i postępowanie wciąż się toczy.
Spin doktor Roger Stone pośredniczył w rozmowach między sztabem wyborczym a portalem WikiLeaks, który ujawnił e-maile kompromitujące Clinton. Za siedem przestępstw w tym zastraszanie świadków i utrudnianie pracy organom ścigania oskarżyciele żądali 7 do 9 lat. Trump zatweetował, że „nie wolno pozwolić na tak potworną krzywdę”. Barr kazał złagodzić wniosek, czterej prokuratorzy odmówili dalszego reprezentowania Departamentu Sprawiedliwości, jeden rzucił pracę.
Zobacz też: O dwóch takich. Niezwykle trudne będzie sprzątanie po rządach Trumpa i Kaczyńskiego
Ułaskawię się sam
Stone usłyszał wyrok 40 miesięcy, zaś prezydent ułaskawił go już 10 lipca. Współpracowników, którzy zgodzili się sypać, nazywa publicznie kapusiami, szczurami, zdrajcami. Dlatego na dobrą wolę Trumpa nie może liczyć jego były adwokat – Michael Cohen, który płacił za milczenie kochankom szefa: aktorce porno Stormy Daniels (Stephanie Clifford) i modelce „Playboya” Karen McDougal.
Przyznał się do 8 zarzutów obejmujących malwersacje fiskalne i bankowe, a najważniejsze to „dokonanie w porozumieniu z kandydatem płatności mających wpłynąć na wynik głosowania” bez zgłoszenia ich Federalnej Komisji Wyborczej jako kampanijnych datków. Innymi słowy obciążył Trumpa i 6 maja rozpoczął trzyletnią odsiadkę. Trwa śledztwo przeciw kolejnemu prezydenckiemu adwokatowi Rudy’emu Giulianiemu. Lva Parnasa oraz Igora Frumana, którzy pomagali mu szukać ukraińskich haków na Bidena, aresztowano za wspieranie Trumpa przy użyciu funduszy obcych rządów.
Mało kto wątpi, że prezydent wyciągnie zza krat wszystkich współpracowników, którzy go nie zdradzili oraz dalszych znajomych, jeśli przyniesie mu to bezpośrednie korzyści. Pytanie brzmi, czy może ułaskawić sam siebie. Na Twitterze wciąż wisi wpis Trumpa: „Jak uważa wielu ekspertów, mam absolutne prawo SIĘ UŁASKAWIĆ, ale nie muszę, bo nie zrobiłem nic złego.”
Trudno orzec czy to prawda, bo żadnemu z wcześniejszych przywódców USA podobna myśl nie przyszła do głowy, zatem brakuje precedensów i orzecznictwa. Konstytucja w paragrafie 1. sekcji 2. artykułu stanowi: „Prezydent ma prawo zawieszania lub darowania kary za przestępstwa przeciw Stanom Zjednoczonym, z wyjątkiem podlegających impeachmentowi.” A ponieważ głowę państwa wolno osądzić jedynie w ramach procedury impeachmentu, na chłopski rozum sama ułaskawić się nie może.
Podczas afery Watergate adwokaci Richarda Nixona twierdzili, że jest inaczej, lecz 5 sierpnia 1974 roku Departament Sprawiedliwości odrzucił ich argumentację. Przypomniał obowiązującą od czasów rzymskich zasadę: nemo iudex in causa sua (tłum. nikt nie może być sędzią we własnej sprawie), i takie samo stanowisko zajął dwie dekady temu, kiedy w stan oskarżenia parlamentarnego postawiono Billa Clintona.
Oczywiście Nixona ułaskawił jego ekspodwładny Gerald Ford, który wskutek swej wspaniałomyślności przegrał dwa lata później wybory. Poza tym głowa państwa może rozgrzeszać tylko winnych przestępstw federalnych. Zaś Trumpowi depczą po piętach prokuratorzy lokalni. Innymi słowy szantażowanie prezydenta Ukrainy czy zmowa z Rosjanami ujdą mu na sucho, za przekręty finansowe odpowie przed sądem.
A propos tegoż, teoretycznie może uzupełnić wszystkie 65 wakatów w sądownictwie federalnym, bo senacka większość przepchnęłaby nominacje hurtowo. – Zmian nie dałoby się odwrócić przez dekady – alarmuje Dennis Parker z National Center for Law and Economic Justice. – Nie chodzi tylko o ideologiczne wykoślawianie trzeciej gałęzi władzy. Bez rzetelnej, dogłębnej lustracji sito procedury przepuściłoby kandydatów nieposiadających kwalifikacji zawodowych i etycznych.
Korupcja nie ma dna
Trump ma prawo zarządzić masowe obławy na imigrantów i deportacje. We wspomnianym dekrecie o administracji publicznej zawarł normy utrudniające przywrócenie poprzedniego stanu rzeczy. Tymczasem EPA już wprowadziła przepisy, które nie pozwalają brać pod uwagę przy ustalaniu norm zanieczyszczeń sporej części badań naukowych. Departament Spraw Krajowych sfinalizował udostępnianie parku narodowego Arctic Wildlife Refuge firmom naftowym a puszczy Tongass National Forest – drwalom.
Gorzej, jeśli zgodnie z przewidywaniami, ludzie prezydenta zniszczą dokumenty czy inne dowody łamania bądź obchodzenia przepisów. Wiadomo, że sekretarz skarbu Wilbur Ross’s fałszował spis powszechny, sekretarz szkolnictwa Betsy DeVos’s odbierała pieniądze szkołom publicznym i rozdawała religijnym, sekretarz budownictwa Ben Carson przyznawał kontrakty bez przetargów. – Korupcja nie ma dna – uważa Ornstein. – Można wskazać milion przykładów. Owszem przepisy zabraniają niszczyć dokumentację, ale co z tego, jak jej nie będzie.
– Każdy oficjalny papier ma kopię, a ta kolejną – uspokaja Lu. – Nawet, kiedy wyczyści się twardy dysk, gdzieś istnieje zapas na wszelki wypadek, bo im samym był potrzebny, żeby nie stracić kontroli nad biegiem spraw, w razie awarii. Liczymy na pomoc zawodowych urzędników, którzy nie pochodzą z nadania politycznego, lecz wypełniają swoje obowiązki, nie patrząc, jaka partia sprawuje akurat władzę.
Optymizm budzi doświadczenie Bidena, który zjadł zęby na kierowaniu biurokratycznymi strukturami, nie wspominając o nadzorowaniu międzynarodowej strategii USA z ramienia komisji spraw zagranicznych Senatu. Nikt nie wie lepiej, którą dźwignię należy w danym momencie nacisnąć czy jaką gałką pokręcić.
– Nie jest facetem, który przyjeżdża do Waszyngtonu z zabitego dechami Arkansas niczym Clinton albo nawet Teksasu – rodzinnego stanu Busha juniora – zauważa Lissner. – Na pewno przemyślał już cały skład przyszłego gabinetu. Poza tym otoczył się starymi wygami znanymi mu osobiście od dekad, więc moim zdaniem nie ma powodów do paniki. Najbardziej smuci mnie wyrzucenie w błoto wcześniejszych przygotowań. Administracja szykowała się do zmiany na górze, wyznaczyła łączników we wszystkich resortach. Odmówiła współpracy tylko dlatego, że bossa wkurzył wynik wyborów.
– Przypuszczam, że Trump ostatecznie pogodzi się z rzeczywistością – dodaje Moe. – Na swój perwersyjny sposób dba o opinię przyszłych badaczy i autorów podręczników. Na pewno nie chce przejść do historii jako najgorszy prezydent Stanów Zjednoczonych. Przecież pytał czy jest możliwość, żeby go wyrzeźbić na zboczu góry Rushmore obok Waszyngtona, Jeffersona, Roosevelta i Lincolna. Wiara, że ma szanse zobaczyć własny pomnik, wstrzyma Trumpa przed zrobieniem czegoś naprawdę szkodliwego albo groźnego, typu rozpętanie wojny.
Lissner jest pesymistką: – Przez minione pięć lat powinniśmy się nauczyć, że ten człowiek nie umie grać zgodnie z zasadami, zwłaszcza etycznymi, nieujętymi w prawie, za złamanie którego wsadzają do więzienia. Musimy przygotować się na bardzo trudną i niebezpieczną transformację rządu. Być może najtrudniejszą w dziejach kraju.
Tłumaczenie: Piotr Milewski
Czytaj więcej: Polska prawica jest w żałobie po Donaldzie Trumpie
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS