A A+ A++

Tak opowiada ratownik z pogotowia w Gdańsku, który w majowy weekend 1994 r. został wezwany do tragicznego wypadku drogowego w Kokoszkach.

Strażacy z lokalnego OSP, postawne chłopiska z okolicy, byli na miejscu po dwudziestu minutach. – Ale co my mogliśmy? Tyle co było w apteczce podręcznej – mówi jeden z nich, nawet po latach nie kryjąc łez.

Wieczorem tego samego dnia ze wsi Zawory do Gdańska wyruszył autobus PKS – popularny autosan H9-21, którego znamy wszyscy, bo tłukły się takie po Polsce raz po raz reanimowane w warsztatach mechanicznych aż do końca lat 90. (gdzieniegdzie dłużej). Jak i na wszystkich innych trasach, PKS przeładowany był do niemożliwości – choć kierowca wpuścić mógł zaledwie 51 osób, do samochodu weszło ponad 70. Co zrobić – kurs to był tego dnia ostatni, samochodów było mało, napchany po okna.

Kilkaset metrów przed jednym z przystanków w autobusie pękła opona. Samochód gwałtownie skręcił i uderzył w drzewo. Pień wszedł w karoserię jak w masło – na głębokość 4 metrów. Kokoszki z 32 ofiarami stały się największą katastrofą autobusu w ówczesnej Europie.

O tragediach takich jak ta w Kokoszkach opowiada najnowsza seria Discovery „Największe polskie katastrofy”. – To wyjątkowa seria. Każde z wydarzeń udokumentowaliśmy i przeanalizowaliśmy krok po kroku. Dotarliśmy do nieznanych wcześniej informacji, świadków i ekspertów. Niepublikowane wcześniej rozmowy z ratownikami, lekarzami, a także ocalałymi to wielka wartość tego dokumentu – zapewnia Przemysław Kwiatkowski, dyrektor w TVN Grupa Discovery.

Dr n. med. Jacek Goździkiewicz, kierownik SOR w szpitalu Copernicus im. MIK, który zajmował się tego felernego wieczoru pacjentami przywiezionymi z Kokoszek, tak relacjonuje: – Każdy gdański szpital uczestniczył w tej akcji. Nie było innego wyjścia. Do naszego trafiło szesnaście osób, najciężej rannych, bo w zasadzie każda wymagała operacji. Trzema zespołami operowaliśmy całą noc. Większość pielęgniarek, które mieszkały obok, była na miejscu, lekarze dojeżdżali, zmieniali tych, którzy po kilkunastu godzinach byli zmęczeni – wspomina.

Od Heweliusza po halę w Katowicach

Co jeszcze znajdzie się w serii? Każdy z sześciu odcinków pierwszego sezonu poświęcony jest innej katastrofie z historii najnowszej. Całość otwiera tragiczna historia promu „Heweliusz”, który 13 stycznia 1993 roku zatonął po wyjściu z portu Świnoujście (zginęło 60 osób). Stacja opowiada też m.in. kulisy zawalenia się hali podczas katowickich targów w 2006 roku, pożaru rafinerii w Czechowicach Dziedzicach oraz słynnego wypadku samolotu PLL LOT, który rozbił się w 1987 roku w Lesie Kabackim.

Wielką zaletą serii jest, że każda z katastrof odtwarzana jest minuta po minucie. Twórcy zadali sobie trud odnalezienia niepublikowanych wcześniej materiałów (wstrząsające zdjęcia kręcone przez operatorów Telewizji Polskiej oraz uchwycone na kliszach fotografów z Polskiej Agencji Prasowej), dotarcia do świadków i ocalałych oraz biegłych sądowych, którzy analizowali potem przebieg każdego z nieszczęśliwych wypadków. – To dla nas powrót do korzeni stacji Discovery Channel. Kanał powstał z myślą o zaspokajaniu ludzkiej ciekawości i szukaniu odpowiedzi na to, co niewyjaśnione. W naszej ramówce będzie coraz więcej takich pozycji – zapewnia NWH Kwiatkowski.

Takie opowieści jak córek jednego z marynarzy Heweliusza („Klęczałyśmy w domu i się modliłyśmy o to, żeby tata przeżył i wrócił do domu”) mrożą krew w żyłach, ale przypominają, że od wielkich tragedii w polskiej historii nie minęło więcej niż kilkanaście, kilkadziesiąt lat.

Mayday

Dodatkową wartością historyczną serii jest wgląd w niebywałą zapaść państwa polskiego na przełomie wieków. Awaria furty rufowej na promie? Płyniemy, bo czas goni. Przepełniony autobus sunący po dziurawej drodze na zużytych od przejechanych kilometrów oponach? Innego nie będzie, a ten jest dzisiaj ostatni. Wielka hala wystawowa, którą zaprojektowano z błędami konstrukcyjnymi i jej nie odśnieżano? Proszę bardzo.

Ta niebywała zapaść była równoważona przez heroizm i ofiarność ludzi. – O świcie obudził mnie trzykrotny sygnał Mayday. Heweliusz podał współrzędne i za jakieś piętnaście minut już byliśmy wszyscy wezwani bojowo do jednostki w trybie alarmowym – wspomina w dokumencie komandor podporucznik Wojciech Pawluk, który miał ratować Heweliusza. Niestety, decyzją dowództwa został wtedy uziemiony, a marynarzy z tratwy podebrała załoga niemieckiego śmigłowca. Ogólnie z 55 osób na promie udało się uratować zaledwie dziewięć.

„Największe polskie katastrofy” to najnowsza seria filmów dokumentalnych Discovery Channel Fot.: Materiał prasowy

Czy tragedii Heweliusza, Szczekocina i pozostałych dało się uniknąć? Twórcy dokumentów nie spieszą z ocenami. – Byliśmy w niewłaściwym czasie i niewłaściwym miejscu – mówi Jerzy Petruk, członek Heweliusza. – Przy pęknięciu opony kierowcy trudno wyprowadzić pojazd. To jest chwila. Uciekają sekundy i trzeba szybko podjąć decyzję – opowiada dokumentalistom jeden z kierowców. A głos z offu dodaje, że wiele osób – w tym prowadzący PKS spod Kokoszek – do końca życia nie pogodziło się z tragedią, w której przyszło im uczestniczyć.

Czytaj też: Ostatnia misja USS Indianapolis. Zanim nadeszła pomoc, większość marynarzy pożarły rekiny

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułŻołnierz w koronkach
Następny artykułSpychalski na celowniku