Prof. Jacek Tomkiewicz, Akademia Leona Koźmińskiego: Raczej nie. Na dobrą sprawę to już nie ma czego specjalnie więcej zamykać. Restauracje, kina czy centra handlowe nie działają. Trudno sobie wyobrazić, że apteki czy sklepy spożywcze będą nieczynne. Przestaliśmy masowo podróżować. Teoretycznie dodatkowe obostrzenia mogłyby objąć godzinę policyjną czy zakaz wejścia do lasu, ale to byłoby chyba nie do końca poważne podejście. Nie wiadomo, jakie pozytywne efekty tego typu działania mogłyby przynieść w walce z epidemią.
W tym momencie dzieci uczą się zdalnie, podobnie jest na uczelniach. Wiele innych branż funkcjonuje w trybie zdalnym. Czy zamkniemy parki, lasy i place zabaw? Rozumiem, że wskaźniki zachorowalności są wysokie i one mogą niepokoić, ale ze zdroworozsądkowego punktu widzenia nie bardzo widzę, co jeszcze można byłoby zamknąć.
Da się opracować wspólne zasady bezpieczeństwa dla poszczególnych branż, które spełniałyby wyśrubowane normy sanitarne?
Raczej jesteśmy skazani na politykę rządu tak jak ona w tej chwili wygląda, bo już widzimy, że inaczej nie jesteśmy w stanie zapanować nad pandemią. Czyli że jako społeczeństwo musimy być przymuszani do pewnych zachowań. Utrzymanie restrykcji przez dłuższy czas wydaje się konieczne.
A czy spodziewa się pan wzrostu spraw sądowych z udziałem poszkodowanych branż, które będą podważać legalność działań ograniczających wolność gospodarczą?
Nie sądzę, zwłaszcza biorąc pod uwagę sprawność polskich sądów i fakt, że przez ostatnie kilka miesięcy sądy często nie pracowały, a spraw nie ubywało. Nie wierzę też, że przedsiębiorcy będą w stanie w dającym się przewidzieć rozsądnym terminie uzyskać dla siebie korzystny wyrok przyznający odszkodowanie. Stąd też wątpię, czy biznes pójdzie tą drogą.
Ma pan jakiś pomysł na to, jak połączyć wodę z ogniem, czyli w tym wypadku otwartą gospodarkę i dobro chorych oraz bezpieczeństwo zdrowotne obywateli?
Przede wszystkim muszę przyznać, że i tak jestem pozytywnie zaskoczony, jak szybko przeszliśmy do szeroko rozumianej transformacji cyfrowej w wielu dziedzinach życia. Gdyby ktoś powiedział rok temu, że w ciągu tak krótkiego czasu będziemy w stanie przestawić się np. na nauczanie zdalne, to od razu pojawiłyby się zastrzeżenia, że jest to absolutnie niemożliwe. Tymczasem czy polscy przedsiębiorcy, czy konsumenci okazali się w tej kwestii wyjątkowo elastyczni. Biznes jest otwarty na nowe technologie i możliwości prowadzenia interesów. Jestem więc optymistą.
Nasza gospodarka wyjdzie z tego kryzysu wzmocniona, z poczuciem, że poradziliśmy sobie w trudnych czasach. Dysponowaliśmy zasobami, które pozwoliły nam przetrwać najtrudniejsze miesiące. Dosyć mocno polepszyliśmy szeroko rozumiane oprzyrządowanie informatyczne, zarówno jeśli chodzi o sam sprzęt, jak i np. możliwość płatności elektronicznych. Sądzę, że odbicie w gospodarce będzie wyraźne. Od początku pandemii bezrobocie drastycznie nie wzrosło, między innymi dzięki „tarczom finansowym”, więc potencjał do zwiększania konsumpcji i produkcji wciąż się utrzymuje.
Przejdźmy do konkretów. Jak pan ocenia ostatni pakiet pomocowy rządu dla przedsiębiorców? Czy tego typu działania mogą faktycznie pomóc polskiemu biznesowi?
Tu pozostaje niedosyt. Nie możemy jednak zapominać, że byliśmy bardzo hojni, gdy idzie o pierwszą tarczę antykryzysową i wsparcie gospodarki. Spodziewany w czasach przedpandemicznych deficyt budżetowy, który miał być bliski zera, zwiększyliśmy przecież do ponad 10 proc. PKB. Dziś spodziewamy się recesji na poziomie 4-5 proc. PKB. Czyli wychodzi na to, że wydaliśmy dwa razy więcej środków publicznych sfinansowanych długiem niż wyniosła recesja.
Trzeba też uwzględnić fakt, że każdy kwartał roku dla danego obszaru gospodarki rządzi się swoimi prawami. Zupełnie inaczej to wyglądało na wiosnę czy w czasie wakacji, gdy trzeba było wspierać turystykę i gastronomię. W tym okresie organizowane są też wesela czy komunie. Inaczej sytuacja w poszczególnych sektorach będzie wyglądać w grudniu. Normalnie byłby to czas zakupów przedświątecznych i imprez firmowych czy Sylwestra. Nie dziwi mnie, że rząd jest teraz powściągliwy, bo już bardzo dużo wydał. I tego długu wyemitowaliśmy sporo.
Padają jednak sugestie z różnych sfer rządowych, że nie można wykluczyć wsparcia o podobnej skali jak na początku pandemii. Kogo należałoby wesprzeć i czy nas na to stać?
Pytanie, czy wspierać przedsiębiorców, czy może raczej gospodarstwa domowe, bezrobotnych, rodziców siedzących w domu z dziećmi, jest zasadne. Nawiasem mówiąc, po ostatnich „tarczach” w II kwartale zasoby przedsiębiorstw się zwiększyły – depozyty wzrosły. Oczywiście to jest generalny obraz sytuacji.
Nie zmienia to faktu, że sporo biznesów stoi na krawędzi bankructwa. Ale jest też sporo takich, które skorzystały z okazji i wzięły pieniądze, skoro zaoferowano je wszystkim podmiotom, choć i tak ci przedsiębiorcy poradziliby sobie bez publicznego wsparcia. Z punktu widzenia czysto finansowego, dopóki mamy swój bank centralny i przestaliśmy się przejmować zadłużeniem, to oczywiście możemy wygospodarować jeszcze nieco środków. Ale dostrzegam w rządzie refleksję, że nie możemy być szczodrzy w nieskończoność.
Jak powinna być ukierunkowana pomoc publiczna w krótszej i dłuższej perspektywie? O jakie grupy zadbać, jaką rolę powinny pełnić PFR czy BGK?
Problem jest fundamentalny. Przywołane PFR czy BGK to … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS