Nie ma po tym meczu wielkich przegranych ani zwycięzców, którym już wręczylibyśmy bilety na Euro. Są poszlaki, pewne przesłanki przybliżające selekcjonera do podjęcia całkiem ważnych decyzji. Ale to też nie tak, że w spotkaniu z Ukrainą szukaliśmy nowych liderów kadry. Tych znamy – zostali na ławce rezerwowych lub trybunach, odpoczywając przed ważniejszymi spotkaniami w Lidze Narodów. To był mecz szans. Dla zmienników, debiutantów i piłkarzy na zakręcie.
Jerzy Brzęczek na ostatni do czerwca sparing reprezentacji ułożył eksperymentalny, ale całkiem logiczny skład – Arkadiuszowi Milikowi i Piotrowi Zielińskiemu brakowało minut? Dostali je. Wciąż niesprawdzony w tej kadrze był Maciej Rybus? Zagrał niemal cały mecz. Szukaliśmy trzeciego stopera na wypadek kontuzji Kamila Glika lub Jana Bednarka? W duecie zagrali więc Sebastian Walukiewicz i Paweł Bochniewicz. Tomasz Kędziora powinien mieć jeszcze jednego zmiennika, gdyby Bartosz Bereszyński pozostał na lewej obronie? Dlatego powołanie na spotkanie z Ukrainą otrzymał Robert Gumny. Trzeba odmładzać kadrę i szukać alternatyw na skrzydłach? Szansę last minute dostał zatem Przemysław Płacheta.
Z tym, że wystawienie wszystkich tych zawodników na raz, nie pozwala jednoznacznie ocenić ich przydatności dla reprezentacji. Trudno się też dziwić, że cały zespół pozbawiony liderów funkcjonował dość przeciętnie. Nikogo nie pociągnął. Kto chciał zabłysnąć, musiał wziąć sprawy w swoje ręce. To Ukraińcy grali lepiej, sprawniej operowali piłką i przede wszystkim w pierwszej połowie przeprowadzali ciekawsze akcje. Popełnili jednak fatalne błędy, a sami nie wykorzystali naszych. Piłkarze Brzęczka – przeciwnie – kolejny raz całkiem solidnie zagrali w defensywie i ukarali Ukraińców za ich wpadki. Dlatego wygrali 2:0.
Oni mogli zagrać lepiej
Czyste konto zawdzięczamy przede wszystkim nieskuteczności rywali. O ile Walukiewicz w poprzednich występach w reprezentacji imponował spokojem i dobrym wyprowadzeniem piłki, o tyle przeciwko Ukrainie przytrafiły mu się dwa niedokładne podania, po których o mały włos nie straciliśmy bramek. Po pierwszej stracie Ukraińcy ruszyli z kontrą, a Bochniewicz sfaulował Andrija Jarmołenkę. Piłkarz West Hamu United z rzutu karnego uderzył jednak w słupek i środkowi obrońcy odetchnęli z ulgą – obaj mieliby tę bramkę na sumieniu. Z biegiem czasu Walukiewicz wyglądał w tym duecie nieco pewniej, aż pod koniec meczu popełnił kolejny błąd, po którym Wiktor Cygankow uderzył tuż obok słupka. Bez bardziej doświadczonego piłkarza u boku zagrał gorzej niż w meczach z Finlandią i Włochami – wtedy był właściwie bezbłędny. Ale Bochniewicz wcale nie wypadł na jego tle wyjątkowo korzystnie. Też ma na koncie prosty błąd i żadnej oczywistej interwencji na swoją obronę. Obaj mogli wypaść zdecydowanie lepiej. I pewnie wypadliby, gdyby wystąpili pojedynczo, z Glikiem lub Bednarkiem u boku.
Debiutujący w reprezentacji Robert Gumny od powołania na Euro jest daleko – równie daleko jak był przed tym meczem. Paradoksalnie piłkarz Augsburga nie musi oglądać się na prawych obrońców, bo tu wszystko jest jasne: Tomasz Kędziora i Bartosz Bereszyński na dobre pół roku przed Euro są nie do wygryzienia. Po co więc w ogóle sprawdzać Gumnego? Na wypadek, gdyby Bereszyński był na mistrzostwach naszym lewym obrońcą – jak zazwyczaj w eliminacjach. Wprawdzie dzisiaj wydaje się, że mamy na tę pozycję znacznie bardziej oczywistych kandydatów – jak Maciej Rybus i Arkadiusz Reca – a do tego jeszcze zaplecze, czyli Michała Karbownika i Tymoteusza Puchacza. Ale jednocześnie każdego z nich dość łatwo podważyć: Rybus w kluczowych momentach ma pecha, Reca siadał już na ławce kosztem Bereszyńskiego, Karbownik w klubie gra na innej pozycji, Puchacz powołania jeszcze nie dostał. Jeśli lewi obrońcy zaczną zawodzić, a Brzęczek znów zechce ratować się Bereszyńskim, to Gumny będzie miał szansę pojechać na mistrzostwa. Wizja to jednak odległa. Co do samego meczu – Gumny zagrał jak zazwyczaj sam Kędziora – solidnie i bez błędów z tyłu, ale niespecjalnie efektownie z przodu. Na pewno przez niego głowa selekcjonera nie rozboli – będzie trzeba, to wyśle mu powołanie, a jak takiej konieczności nie będzie, bez żalu zostawi go poza kadrą.
Co do lewej obrony – jeśli przy grającym po tej stronie Bereszyńskim tęskniliśmy za lewonożnym Rybusem i wyobrażaliśmy sobie jego odważne szarże na połowie rywala, kończone dziesiątkami dośrodkowań, to możemy o tym zapomnieć. Nasza reprezentacja przeciwko solidnym rywalom tak nie gra. Brzęczek powtarza: obrońca ma bronić, a co zrobi z przodu to dodatek. Rybus w meczu z Ukrainą właściwie nie atakował, rzadko przekraczał linię środkową, skupiając się przede wszystkim na obronie. Błędów się ustrzegł, choć chwilami brakowało mu pomocy ze strony Piotra Zielińskiego. Gdy rywale wprowadzali do ataku prawego obrońcę, zostawał sam przeciwko dwóm zawodnikom i miewał problemy. W pierwszej połowie to przede wszystkim jego stroną piłkarze Andrija Szewczenki przeprowadzali groźne akcje. Po wejściu Kamila Jóźwiaka byliśmy już lepiej zabezpieczeni.
Wiemy, że Jerzy Brzęczek nie zamierza rezygnować z Milika ani z Grosickiego, dlatego że nie grają w klubach. Chce im to rekompensować meczami reprezentacji, mając nadzieję, że w styczniu zmienią drużyny, zaczną regularnie występować i na Euro pojadą nie dość, że w formie, to jeszcze wdzięczni za otrzymaną w bardzo trudnym momencie szansę. A my patrzymy na to, jak na eksperyment. Pozbawiony rytmu meczowego Milik nie dał przeciwko Ukrainie jasnego sygnału, że to rzeczywiście może się powieść. Ale też nie zgodzę się, że zagrał dużo gorzej od Krzysztofa Piątka, który takich problemów w klubie nie ma. Gol? Piątek miał szczęście, że po błędzie Andrija Łunina stał najbliżej Zielińskiego i dostał od niego piłkę. Uderzył świetnie, ale Milika byłoby stać na podobne kopnięcie, choćby nie grał przez najbliższe dwa lata. Przez resztę meczu obaj cierpieli podobnie: szans jak na lekarstwo, większość spotkania ustawieni plecami do bramki. I to 60 metrów od niej, z głową zadartą, by patrzeć, gdzie spadnie wybijana z naszej połowy piłka. I tak, jak nasi środkowi obrońcy inaczej zagraliby u boku Glika, tak i napastnicy bez Lewandowskiego grają jednak w inną grę.
Kto zyskał w oczach selekcjonera?
Na pewno Płacheta, który został dowołany w miejsce nieobecnych – Damiana Kądziora i Jakuba Kamińskiego. Czując, że szansa spadła mu z nieba, wyszedł na boisko z postanowieniem, że w każdej akcji pokaże selekcjonerowi coś ekstra. Był więc aktywny, odważnie dryblował, oddał pierwszy celny strzał na bramkę, przed przerwą wywalczył oba rzuty rożne, a w drugiej połowie asystował przy golu Jakuba Modera. Owszem, grał nieco pod siebie, ale ten mecz tego wymagał. Zespół nikogo nie pociągnął, bo o jakimkolwiek zgraniu, automatyzmach nie było mowy. Tylko Milik z Piątkiem nie współpracowali ze sobą pierwszy raz. Reszta kompletnie się nie znała. Płacheta ogólne wrażenie zrobił wystarczająco dobre, by dostać kolejną szansę w meczu o punkty.
Swoją drogą, rywalizacja wśród skrzydłowych jest w tym momencie jedną z najciekawszych: Kamil Grosicki nie gra w West Bromwich Albion, ale poprzednie zgrupowanie kończyliśmy z przekonaniem, że kadrze wciąż jest niezbędny. Skrzydłowym numer dwa wydaje się Kamil Jóźwiak, który zepchnął w hierarchii Sebastiana Szymańskiego – zwycięzcę eliminacji Euro. A chętnych na czwarte, i najpewniej ostatnie miejsce wśród skrzydłowych, jeśli na turniej pojedzie 23 zawodników, jest wielu: Damian Kądzior próbujący uporać się z problemami w Eibar, Jakub Kamiński błyszczący w Lechu, ale pozbawiony debiutu przez uraz mięśniowy, Przemysław Frankowski nieco zapomniany przez kibiców, ale nie przez Jerzego Brzęczka, i Płacheta właśnie. Żaden z nich nie jest bez szans.
Dobrze spisali się też wprowadzeni w drugiej połowie Kamil Jóźwiak i Jakub Moder. Piłkarz Lecha zdobył pierwszą bramkę w reprezentacji już 28 sekund po wejściu na boisko, a jego były kolega z klubu kilka razy odważnie ruszył z piłką do przodu, wypracował rzuty wolne, a za jeden z fauli Igor Karatin zobaczył żółtą kartkę. Pomagał Rybusowi w defensywie. Obaj – w odpowiednio siódmym i czwartym występie w kadrze – tylko umocnili swoją pozycję.
Zyskał też Łukasz Skorupski, choć walka o pozycję trzeciego bramkarza pasjonuje najmniej. Jeśli zdrowie dopisze to w bramce na Euro na pewno stanie Wojciech Szczęsny lub Łukasz Fabiański, a trzeci bramkarz nie zagra ani minuty. Skorupski z Ukrainą spisał się bardzo dobrze, miał kilka efektownych interwencji, zachował czyste konto. Ale czy znacząco przybliżyło go to do wyjazdu na mistrzostwa? Między nim, Bartłomiejem Drągowskim i Rafałem Gikiewiczem (powołanym przez Brzęczka w czerwcu 2019 i wciąż dopominającym się o szansę) różnice są na tyle nieznaczne, że decydujący może okazać się wiek. I skoro Drągowski pogra w kadrze najdłużej, to wzięcie go na turniej będzie inwestycją na kolejne lata.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS