A A+ A++

Wysokie, lesiste wzgórze wyrastające wprost z płaskiej jak stół równiny, a na jego szczycie zamek. Nie, to nie scenografia do netfliksowej adaptacji „Wiedźmina”, chociaż twórcy serialu spokojnie mogliby tu zagościć. Zresztą leżący nieopodal Złotoryi Zamek Grodziec niejednokrotnie gościł już filmowców. Nic dziwnego, bo to miejsce niezwykle malownicze. Plątanina schodów, przejść i ganków łączy dwie strzeliste wieże i potężny, kwadratowy donżon, sprawiając, że w zamczysku łatwo się zgubić. Całość, wzniesiona z kamienia i kryta czerwoną dachówką, sprawia wrażenie, jakby dopiero co wyprowadził się stąd średniowieczny książę. Zwłaszcza, że zamek może się poszczycić wspaniale zachowanym palatium, czyli siedzibą władcy.

Grodziec – dzieło Bodo Erbhardta

Zachowanym? No cóż, prawie. Świetne wrażenie, jakie na gościach robi Grodziec, zawdzięczamy bowiem jednemu z najsłynniejszych niemieckich konserwatorów zabytków, Bodo Erbhardtowi, znanemu też jako „restaurator niemieckich zamków”. Jego dewiza? Przywrócić budowlę do stanu z czasów jej największej świetności, inaczej bowiem popadnie w zupełną ruinę. Jednocześnie Erbhardt swoje prace prowadził na podstawie rzetelnych badań historycznych i architektonicznych, a nie, jak wielu jego poprzedników – bujnej fantazji. Pod jego okiem na początku XX wieku odrestaurowano rezydencję pana zamku (tzw. palatium), na nowo zbudowano też znaczną część murów wyposażonych w blankowane ganki, po których dziś mogą poruszać się odwiedzający zamek goście.

Działania Erbhardta można krytykować, ale dzięki nim Grodziec nie podzielił losu wielu innych zamków i nie popadł w ruinę. Stał się też atrakcyjny dla turystów, którzy nie muszą polegać na wyobraźni, by w poszczerbionych, nagich murach dostrzec dawną świetność. Mogą za to wdrapać się na jedną z odnowionych wież i podziwiać wspaniałe widoki. Grodziec leży bowiem na pograniczu Pogórza Kaczawskiego, zwanego pod znacznie bardziej malowniczą nazwą Krainy Wygasłych Wulkanów. Doskonale widać stąd Ostrzycę Proboszczowicką, pozostałość wulkanicznego komina, nie bez powodu zwaną śląską Fudżijamą. Zresztą sam zamek, o czym wypada wspomnieć, też wzniesiono na wulkanicznym stożku.

Zamek Grodziec Fot.: Wikimedia commons

Ale Grodziec to nie tylko architektoniczna ciekawostka i piękne widoki. To także świadek burzliwej historii Dolnego Śląska. W końcu to w tym regionie krzyżowały się polityczne interesy i kulturowe wpływy polskich, czeskich oraz niemieckich władców. Tu, w łacińskiej kronice opactwa cystersów w Henrykowie, zapisano najstarsze zdanie w języku polskim. Tu toczyły się krwawe kampanie – od wojen husyckich, przez wojnę trzydziestoletnią, aż po wojny napoleońskie. To tu wreszcie znajdował się jeden z ostatnich bastionów III Rzeszy, do końca broniony przed Armią Czerwoną.

Odbicie tych wydarzeń znajdziemy w dziejach zamku. Przez wieki jego właścicielami byli śląscy Piastowie, jedni potężni, inni władający zaledwie kilkoma grodami. Nie oszczędziły go wojenne zawieruchy, które odcisnęły piętno na historii całego regionu – w XV wieku zdobyli go i splądrowali husyci, w XVII został częściowo zniszczony podczas wojny trzydziestoletniej. Jego ostatnim właścicielem, aż do 1945 roku, był Herbert von Dirksen – ważny niemiecki dyplomata i zaufany współpracownik Adolfa Hitlera. Do leżącej nieopodal zamku wioski pod koniec wojny Niemcy przewieźli ze Lwowa zbiory Ossolineum, wśród nich bezcenne rękopisy Słowackiego i „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza.

Dolina Pałaców i Ogrodów

Takie natężenie historycznych wydarzeń, ale także bogactwo regionu, przez który biegły ważne szlaki handlowe, i w którym wydobywano złoto, srebro oraz miedź sprawiają, że Dolny Śląsk wprost kipi od zabytków. Nigdzie w Polsce nie znajdziemy takiego zagęszczenia zamków i pałaców jak tutaj. Zdecydowanie najwięcej jest ich oczywiście w otaczającej Jelenią Górę słynnej Dolinie Pałaców i Ogrodów, gdzie na niewielkim obszarze stłoczono ponad 20 zamków i arystokratycznych rezydencji. Wiele z nich jest powszechnie znanych. Starego Miasta i Hali Stulecia we Wrocławiu, czy zamku Książ nie trzeba nikomu przedstawiać. Ale nie brakuje i takich, o których mało kto słyszał. A szkoda, bo to miejsca unikatowe.

Kościół św Mikołaja w Siedlęcinie Fot.: Wikimedia commons

Przykładem takiego miejsca może być wieża książęca w Siedlęcinie. Położona w malowniczej dolinie Bobru, na pograniczu parku krajobrazowego z zewnątrz robi niepozorne wrażenie. W środku kryje za to unikatowe na światową skalę średniowieczne malowidła. Ale po kolei. Wieżę wzniesiono najpewniej z rozkazu księcia jaworsko-świdnickiego Henryka I na początku XIV wieku. Była potężnie ufortyfikowana, ale miała też być przyjemnym mieszkaniem (budowle tego typu nazywano donżonami). Fundator musiał mieć wysmakowany gust i (co dla Piastów śląskich charakterystyczne, w końcu to oni organizowali pierwsze na ziemiach polskich turnieje rycerskie) sprawnie poruszać się w zachodnioeuropejskiej kulturze. Inaczej trudno byłoby wytłumaczyć, dlaczego na ścianach wieży kazał wymalować sceny z arturiańskiej legendy o Sir Lancelocie z Jeziora, rycerskiego kanonu tamtych czasów. Zobaczymy na nich wzlot i upadek Lancelota, spowodowany miłością do Ginewry. To nie tylko najstarsze w Polsce malowidła świeckie, ale także jedyne na świecie malarskie przedstawienie tego rycerza króla Artura zachowane w miejscu wykonania. I tak już niemal 700 lat.

O niemal wiek starszy, a z zewnątrz równie niepozorny jak siedlęcińska wieża, jest maleńki romański kościół św. Jana i Katarzyny w Świerzawie. Bardzo łatwo go minąć, znajduje się bowiem na uboczu tego niewielkiego miasteczka. Ale kto tak zrobi, popełni błąd. W tym stojącym na dawnym cmentarzu kościółku można bowiem oglądać malowidła niemal tak stare jak w Siedlęcinie. Najstarsze zdobią prezbiterium i mają XIV-wieczny rodowód. To roślinne ornamenty otaczające zwierzęta – ryby, bociany, a nawet żyrafy. Z kolei w nawie zobaczymy XIV-wieczny cykl przedstawiający żywot patronki kościoła, a oparty o słynną Złotą Legendę Jakuba de Voragine. Bardzo ciekawe są też renesansowe nagrobki lokalnej szlachty – odzianych w paradne zbroje rycerzy i bogate suknie dam. Ich zredagowane po niemiecku inskrypcje przypominają o skomplikowanej historii tych terenów.

Kościoły Pokoju

Dolny Śląsk to jednak nie tylko zamki i nie tylko średniowiecze. I, oczywiście, nie tylko katolicyzm. To za to wspomniana już burzliwa historia, której efektem są budynki tak niezwykłe, że trafiły listę światowego dziedzictwa UNESCO. Chodzi oczywiście o Kościoły Pokoju w Świdnicy i Jaworze (trzeci, w Głogowie, spłonął jeszcze w XVIII wieku). Nazwa nie jest przypadkowa, bowiem budowę zezwolił luteranom katolicki cesarz Ferdynand III Habsburg na mocy kończącego wojnę trzydziestoletnią pokoju westfalskiego. Władca nie pałał do tego pomysłu wielkim entuzjazmem, dlatego swoją zgodę obarczył licznymi warunkami. Kościoły miały być niepozorne i, co najważniejsze, zbudowane z nietrwałych materiałów. Drewna, gliny, słomy i piasku. W efekcie powstały konstrukcje unikatowe na światową skalę.

Kościół Pokoju w Świdnicy Fot.: Wikimedia commons

Habsburgowi częściowo udało się osiągnąć cel. Z zewnątrz kościoły nie wyróżniają się niczym szczególnym. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo niezwykła jest ich konstrukcja – budowlę podtrzymują krzyżujące się belki, a przestrzenie między nimi wypełnia malowana na biało glina. Co innego wnętrza – te zachwycają bogatymi, barokowymi zdobieniami. W Jaworze nawę otaczają cztery piętra empor – przeznaczonych dla wiernych malowanych balkonów. Sklepienia pokrywają fantazyjne roślinne ornamenty. Z kolei w Świdnicy zachwyca bogatsze niż w Jaworze wyposażenie wnętrza kościoła – to przede wszystkim ołtarz, ambona, ale także XVII-wieczne, wciąż sprawne, organy.

Z wizytą u cystersów

Miłośnicy baroku, architektury sakralnej, ale także rzeczy naprawdę wielkich powinni z kolei zajrzeć do Lubiąża. Mnisi, najpierw benedyktyńscy, a potem cysterscy, mieszkali tu od połowy XII wieku. W połowie XVII stulecia, korzystając z dobrej koniunktury, opaci zaczęli rozbudowę kompleksu, która doprowadziła do powstania prawdziwego kolosa. W jego opisie pomocne będą liczby. Fasada kompleksu, najdłuższa barokowa fasada Europy, mierzy 243 metry. Pałac opacki liczy 300 sal, a największa z nich, zwana Książęcą, ma 400 metrów kwadratowych i ponad 13 wysokości. Te liczby można mnożyć niemal w nieskończoność, w końcu mamy do czynienia z drugą największą budowlą sakralną na Starym Kontynencie.

Klasztor Cystersów w Lubiążu Fot.: Fundacja Lubia?z˙ / Materiały prasowe

Jak łatwo się domyślić przyciągający uwagę i turystów rozmach opactwa stał się także jego przekleństwem. Kompleks, odebrany cystersom na początku XIX wieku, przez wiele lat służył jako szpital, na koniec leczono tu psychiatrycznie żołnierzy Armii Czerwonej. Później niszczał, zbyt duży nawet na to, by zabezpieczyć go przed popadnięciem w kompletną ruinę. Obecnie trwają prace nad przywróceniem opactwu dawnej świetności. Wspaniale odnowiono najważniejsze sale – wspomnianą już Książęcą, a także dwa klasztorne refektarze. Ale do Lubiąża warto zajrzeć choćby dla samej fasady, która, choć nadgryziona zębem czasu, robi ogromne wrażenie. Tym bardziej, że mało kto o niej słyszał, tak jak o wielu niezwykłych dolnośląskich zabytkach.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZmarł Józef Para – dawny dyrektor Teatru Polskiego
Następny artykułPowiat świdnicki: Klub Radnych PSL chciał pomóc rolnikom. Apel został odrzucony.