Sebastian, pracownik państwowego urzędu w stolicy, wstaje jak zwykle, czyli o 6:30. Myje zęby, czesze włosy, ubiera marynarkę. Żona już wyszła, nastoletnia córka zbiera się do szkoły. W swoim 42-letnim życiu osiągnął już stabilność. Nic nie powinno go zaskoczyć.
Tego dnia jak zwykle idzie na przystanek tramwajowy. Do przejechania ma cztery przystanki. Tramwaj podjeżdża, ale Sebastian nie wsiada.
Odpuszcza też kolejne dwa kursy. Kręci mu się w głowie, z trudem łapie oddech, ma ciemno przed oczami. Chce wsiąść do kolejnego, ale widzi, że za szybą siedzi chłopak z maseczką opuszczoną pod nosem. W następnym – zbyt duży ścisk. W końcu decyduje, że pójdzie na piechotę.
Przeczytaj także: „Dzieci nie chciały się bawić z Zosią, bo „pedałka”. Jak żyją rodziny homoseksualne?
Kiepski nastrój, niepewność. Pandemiczna jesień nas zaskoczyła
Dlaczego nie wsiadł? Nie potrafi wytłumaczyć. Odkąd zaczęła wzrastać liczba zakażeń, boi się tłumów. Tego, że ktoś na niego kichnie, albo stanie zbyt blisko. Ma też nowe hobby – walkę z koronasceptykami na ich grupkach w mediach społecznościowych. Nic nie irytuje go tak bardzo jak osoby, które ignorują zagrożenie, albo negują pandemię. Wszystkie te, które piszą, że ten covid to taka zwykła grypa i nie będą nosić „kagańców” na twarzach. W odpowiedziach wrzuca linki do wywiadów z lekarzami, świadectwa osób, które zachorowały na covid.
W pracy czuje dyskomfort, ale stara się jakoś funkcjonować. Kiedy to możliwe, unika spotkań, szczególnie tych w większym gronie. Obsesyjnie myje ręce, jeśli musi z kimś porozmawiać, trzyma dystans co najmniej dwóch kroków.
Po incydencie na przystanku tramwajowym do pracy chodzi pieszo. Wmawia sobie, że dzięki spacerom wzmacnia odporność, a i nie spotka nikogo nieodpowiedzialnego. Mógłby funkcjonować tak całą zimę, aż pewnej niedzieli spada na niego wiadomość o śmierci znajomego. Rak płuc, nic nie można było zrobić. Sebastian znów czuje się jak na przystanku tramwajowym kilka dni wcześniej. Nie może złapać oddechu, dusi się. Nie myśli trzeźwo. Jest pewny, że i on ma raka. A do tego na pewno też covid! W końcu ostatnio dużo kaszle i czuje, że coś ciąży mu na płucach. Atak paniki jest tak silny, że do listy możliwych chorób dodaje: atak serca? zawał?
Następnego dnia zamiast do pracy, idzie do lekarza. Ten kieruje go w trybie pilnym do psychiatry. Sebastian dostaje receptę na xanax i zwolnienie z pracy na miesiąc.
Czasem wydaje mu się, że jest wszystko w porządku. A potem znów: trudności z oddychaniem, silny lęk przed chorobą i śmiercią. Zrobił już prywatnie test na koronawirusa (wynik negatywny) i przebadał płuca (nie ma raka, ale palenie mógłby rzucić). Fizycznie nic mu nie dolega. Mimo to dni spędza w obawie, że coś może mu się stać. Nie chce być wtedy sam.
– Osoby, podatne na zaburzenia lękowe zaczęły w ostatnich miesiącach odczuwać silne obawy: przed zakażeniem, śmiercią – ich samych lub bliskich – mówi Dorota Minta, psycholożka, psychoterapeutka. Objawy mogą być na tyle uciążliwe, że utrudnia codzienne funkcjonowanie.
– Wielu z moich pacjentów, mówi o obawie przed nieprzewidywalnością. Nie radzą sobie z tym, że nie mogą zaplanować nawet najbliższej przyszłości. Martwią się, czy się utrzymają pracę? A jeśli ją stracą to czego opłacą rachunki? Czy będą jeszcze kiedyś żyć na takich poziomie, jak przed pandemią? – wymienia Dorota Minta. Bardzo chcieliby, żeby znów było „normalnie”, czyli bezpiecznie, przewidywalnie.
– A przed nami jeszcze długi czas niepewności i nie wiemy, jak sobie z nią poradzić, jak przetrwać kryzys. Nie dziwię się, że te osoby tak dramatycznie oceniają swoją sytuację – mówi Minta.
Z kolei według doktora Mateusza Zatorskiego, psychologa klinicznego i eksperta Uniwersytetu SWPS, tej jesieni będzie nam udzielać się poczucie braku stabilności.
– O ile wiosną mówiliśmy o ostrym stresie, to wraz z wakacyjnym rozluźnieniem przerwaliśmy proces wzmacniania psychicznej odporności – uważa Zatorski.
Oznacza to, że w ostatnich miesiącach uwierzyliśmy, że najgorsze jest już za nami. – Wiosną czuliśmy się zmobilizowani. Nastawiliśmy się na ostre, lecz krótkotrwałe ograniczenie dotychczasowych aktywności. Teraz zdajemy sobie sprawę, że czeka nas przewlekły stres wywołany niepewnością, m.in. o zatrudnienie, zdrowie, czy przyszłe plany. Na to nakłada się izolacja społeczna i znaczne ograniczenie kontaktów, które – jak wiele wskazuje – potrwają co najmniej do wiosny. Wiele osób nie było na to przygotowanych. Tym bardziej, że czujemy się coraz bardziej znużeni ograniczeniami. To może wywoływać w nas dyskomfort i gorszą kondycję psychiczną.
Ale też jest szansa, że kiedy nabierzemy „odporności”, o której mówi Zatorski, łatwiej będzie nam dostosować się do nowej sytuacji. – Ten proces wciąż trwa, więc nie wyciągałbym pochopnych wniosków. Oczywiście, jest ryzyko, że liczba osób z zaburzeniami psychicznymi wzrośnie. Ale być może zdamy sobie też sprawę, że naprawdę nie mamy innego wyjścia, jak tylko dostosować się do nowej rzeczywistości – mówi Mateusz Zatorski.
To po wstępnym zniechęceniu czy złym samopoczuciu może nas zmobilizować do działania, większej odwagi w szukaniu wyjść z sytuacji, w której się znaleźliśmy. Obecna sytuacja pandemii jest dla nas zupełnie nowa. Nic dziwnego, że u wiele osób skarży się na kiepską kondycję psychiczną.
Zatorski: – Pracowałem z wieloma pacjentami, którzy przechodzili przez poważne kryzysy na przykład związane z utratą sprawności fizycznej, czy traumy takiej jak żałoba po stracie dziecka, i udawało im się wrócić do zdrowia psychicznego. Dlatego wierzę, że po pierwszym szoku wiele osób odnajdzie w sobie siłę, żeby spojrzeć na to doświadczenie na nowo. Jako coś, co może być w dłuższej perspektywie szansą do zmiany.
Czy to już depresja?
„Nic mi się nie chce. Też tak macie? I nawet nie można wyjść z domu, do knajpy, na imprezę ze znajomymi. Czasem nie mam siły, żeby przebrać piżamę…” – napisała Klaudia na facebookowej grupie dla kobiet interesujących się ekologią. Pod jej wpisem pojawił się chór osób, które czują się podobnie.
Wiele z nich ma wyrzuty sumienia. Paradoksalnie, nic złego się nie wydarzyło. Utrzymały dotychczasową pracę, mają przywilej pracowania z domu. Nie tracą czasu na dojazdy, nie muszą denerwować się w komunikacji publicznej. Mimo to łapią „doła”. Szczególnie, kiedy śledzą, co się dzieje w kraju.
Maja z Warszawy. Ma 28 lat, pracuje w wydawnictwie, w którym zajmuje się promocją i marketingiem. Na co dzień – wulkan energii, głowa pełna pomysłów. Od kilku tygodni czuje, że coś jest nie tak. Najchętniej nie wychodziłaby spod kołdry. Poranne mycie zębów wydaje się niekiedy trudne jak przebiegnięcie maratonu.
Coraz bardziej obawia się, że jej współpracownicy dowiedzą się, w jakim jest stanie. A ona zamiast zabrać się za pracę (wrzucanie postów do mediów społecznościowych, kontakty z mediami, organizowanie spotkań autorskich online) potrafi przesiedzieć kilka godzin gapiąc się w komórkę. Dnie spędza głównie sama. Nie ma chłopaka, rodzina mieszka w miasteczku na Mazurach.
– Na początku praca zdalna mi służyła. Chodziłam pobiegać, umawiałam się ze znajomymi na kawę. A w ostatnich tygodniach czuję, jakby ktoś odłączył mnie od prądu. Wstaję przed 9, i to tylko dlatego że wiem, że będziemy zdzwaniać się z dziewczynami z pracy. Mam swoje mieszkanie, czasem się z kimś spotykam na spacer, stać mnie na zamawianie jedzenia na dowóz. Jestem uprzywilejowana. Jednocześnie nie widzę sensu, żeby się rano ubrać, więc cały dzień chodzę w piżamie. Zaczęłam łykać tabletki na poprawę nastroju, takie z apteki, bez recepty. Najgorsze są dla mnie te długie wieczory. Godzina 16 i już jest ciemno. Normalnie poszłabym z kimś na obiad. Czekałabym na święta, prezenty. Ale nie jest normalnie i czuję, że jeszcze długo nie będzie.
Dorota Minta: – Jesień okazała się dla nas znacznie trudniejsza niż wiosna. Kiedy wybuchła pandemia, dzień stawał się coraz dłuższy, przyroda budziła się do życia, to dawało nam energię napęd do działania, wzbudzało optymizm. Nie zdołaliśmy w pełni powrócić do dobrej kondycji po „pierwszej fali”. Przyszła kolejna – jesteśmy zmęczeni, a do tego są coraz krótsze dni i szaruga listopada. Może się wydawać, że nawet pogoda jest tu przeciwko nam – mówi psychoterapeutka i dodaje:
– Część z nas uległa złudzeniu i obietnicom polityków, że wszystko jest pod kontrolą, udało nam się wygrać z pandemią. Nie byliśmy przygotowani na to, że w tak szybko wszystko się posypie: wydolność służby zdrowia, sprawność państwa, a za chwilę gospodarka. Boimy się coraz bardziej, a to z pewnością osłabia naszą psychikę.
Jakub (37 lat, od roku mieszka w Warszawie) rozmawia bardzo uprzejmie. Ale ostrzega, że zdarzają mu się napady złości, których nigdy wcześniej nie miewał. Chodzi rozdrażniony, albo wręcz przeciwnie – wszystko mu jedno. Wtedy leży i czuje, że wisi nad nim wielka, czarna chmura. Jakby miała spaść.
– Zaczęło się miesiąc temu. Miałem objawy koronawirusa. Zrobiłem test. Tego samego dnia, kiedy odbierałem wynik, dostałem wypowiedzenie z pracy. Przyszło mailem.
Jakub pracował przez 15 lat na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Zajmował się sztukami audiowizualnymi. Wypowiedzenie zabolało go tym bardziej, że w jego opinii pandemia była tylko pretekstem dla zwolnienia części pracowników z powodów światopoglądowych.
– Czułem się fatalnie. Nie byłem gotowy na dwa takie ciosy, i to jednego dnia. Do tego na covid zachorowała też moja partnerka. Jej stan był na tyle poważny, że trafiła do szpitala. Bardzo się baliśmy. Śledziliśmy informacje o tym, że w szpitalach brakuje respiratorów, a obłożenie SOR-ów jest tak duże, że karetki z pacjentami czekają po kilkanaście godzin na parkingach przed szpitalem… A w tym wszystkim my, z zakażeniem koronawirusem, które potrafi być nieprzewidywalne. Nie wiedzieliśmy, czy jeśli nasze życie będzie zagrożone, ktokolwiek będzie w stanie nam pomóc.
Do tego lęk potęgowała obawa o rodziców: Jakuba i jego partnerki. Odwiedzili ich krótko przed tym, jak dowiedzieli się, że zakazili się koronawirusem.
– Oni są już po sześćdziesiątce, do tego mają kłopoty ze zdrowiem. Czułem ogromne wyrzuty sumienia i odpowiedzialność za ich zdrowie i życie. Nie wiem, jak poradziłbym sobie z poczuciem winy, gdyby umarli z powodu wirusa, którym zakazili się od nas…
Partnerka Jakuba szczęśliwie zdążyła wrócić ze szpitala, gdy wybuchły protesty w obronie praw kobiet. Za oknami słychać było syreny policyjnych samochodów. Do strachu o zdrowie i życie doszedł jeszcze jeden: o przyszłość kraju.
– Oglądaliśmy relacje w internecie. Zawsze byliśmy bardzo aktywni obywatelsko. A wtedy nie mogliśmy zrobić nic! Czuliśmy się odizolowani, odcięci. Przerażeni, co będzie dalej. I jak będzie wyglądać Polska, kiedy wyjdziemy już z izolacji…
Właśnie mija miesiąc, odkąd Jakub dowiedział się o zakażeniu i stracił pracę. Wciąż trwa okres wypowiedzenia, więc pieniądze nie są jeszcze problemem. Co dalej? Nie wie. Będzie szukał nowych zleceń, już w stolicy. Bywają dni, w których nic mu się nie chce, a Jakub musi zmuszać się do wstania z łóżka. Lekarz pierwszego kontaktu przepisał mu tabletki na poprawę nastroju. Doradził, by w razie pogłębiającego się kiepskiego samopoczucia wybrał się do psychologa prywatnie. Na NFZ nie ma co liczyć. Państwowy specjalista od zdrowia psychicznego przyjąłby go najwcześniej jesienią przyszłego roku.
– Czasem wydaje mi się, że dam sobie radę. Po czym nad moją głowę nadpływa chmura. Kłębią się z niej złe myśli i lęk. Wisi nade mną i grozi, że może spaść.
Jesień. Stany depresyjne
– Jeszcze przed pandemią z wieloma pacjentami zakończyliśmy z sukcesem ich terapię. Ale od marca, przytłoczeni sytuacją, zaczęli wracać – mówi Dorota Minta. – Zmagają się z depresją, utratą sensu życia, samotnością. Niepewność sytuacji wpycha ich z powrotem w kryzysy, o których myśleli, że już za nimi.
Jak na chociażby zaburzenia odżywiania, które często przybierają zaostrzona formę. Powróciły problemy z agresja i autoagresją. Ostre napięcia w rodzinach. Wielu pacjentów szuka sposobów na odzyskanie kontroli nad rzeczywistością – mówi Minta.
Doktor Mateusz Zatorski: – Kontekst pandemii w sposób naturalny utrudnia nam radzenie sobie z kryzysami, z którymi poradzilibyśmy sobie w „normalnych” warunkach.
Znacznie trudniej jest dokonać zmian. Jeśli ktoś nie lubił swojej pracy, to teraz może wydawać mu się, że jest na nią skazany.
Kinga z Wrocławia przez całe życie powtarzała sobie zdanie „jak nie ty, to kto?”. Nie bała się walczyć o swoje marzenia. Dlatego otworzyła trzy restauracje. Już z pierwszego lockdownu wyszła ze stratami. Natomiast ten, który rząd zarządził trzy tygodnie temu, doprowadził ją do bankructwa.
– Wszyscy chcą kasy – tu i teraz. A ja nie mam skąd wziąć – mówi. Na wymarzony biznes zaciągnęła kredyt, którego nie jest w stanie spłacać. Do tego ma zaległości w ZUS-ie, a także wobec kontrahentów i pracowników – w sumie kilkadziesiąt tysięcy złotych. – Przeprowadziłam się poza miasto, żeby obniżyć koszty utrzymania. Ale dalej nie wiem, skąd mam wziąć tyle kasy! Czuję, że psychicznie już sobie z tą sytuacją nie radzę. Naprawdę nie wiem co zrobić. Pierwszy raz w życiu czuję, że nie ma nadziei – mówi.
– Kluczem do zrozumienia, dlaczego niektóre osoby radzą sobie z tą sytuacją lepiej, jest pojęcie zasobów. Jeśli posiadamy liczne „aktywa” zarówno materialne, jak i niematerialne, które pomagają przetrwać kryzysy, to nawet w gorszych chwilach będziemy potrafili poradzić sobie ze smutkiem albo zwątpieniem – mówiła wiosną w rozmowie z „Newsweekiem” dr hab. Małgorzata Dragan z Uniwersytetu Warszawskiego.
Wiele osób cierpi lub będzie cierpiało w samotności. Nie potrafią prosić o pomoc, o wsparcie i radę. – Na dodatek praktycznie nie mają dostępu do publicznej opieki psychoterapeutycznej i psychiatrycznej. A przecież biorąc pod uwagę kryzys gospodarczy, cięcia pensji i etatów nie wszystkich będzie stać na wizyty prywatne – mówi Dorota Minta. – Zresztą nawet i one nie są wszędzie dostępne. Wiele osób tej jesieni w będzie zmagało się z kryzysem psychicznym i pozostanie bez profesjonalnej pomocy – uważa Dorota Minta.
Jak sobie radzić?
Na kiepskie samopoczucie nakłada się u wielu osób przedłużający się tryb pracy zdalnej. Dla tych, którzy byli przyzwyczajeni do typowo korporacyjnego trybu pracy w wyznaczonych godzinach jest to nie lada wyzwanie. – Wyświechtany work life balance naprawdę ma znaczenie. Im więcej godzin przed komputerem w czasie prywatnym, tym gorzej. To prosta droga do problemów emocjonalnych czy wypalenia zawodowego – mówi psychoterapeutka. Co zamiast tego? Nie ma złotych recept, ale rozwiązania łagodzące problemy są na wyciągnięcie ręki – radzi Dorota Minta i dodaje:
– Nie wstydźmy się prosić bliskich nam osób o zwyczajną rozmowę, uśmiech – nawet przez ekran. Pokrzepiajmy się dobrym słowem, zamiast fiksować się na negatywach. Do tego dokładamy zrównoważoną ale i smaczną dietę, ruch, nawet spacer na świeżym powietrzu, uczenie się nowych rzeczy i dobry sen. To najprostsza, ale i najskuteczniejsza recepta na zdrowie.
Doktor Zatorski: – To odpowiedni czas, by zajrzeć w głąb siebie i znaleźć siłę. Jedynym narzędziem do walki z niepewnością jest wzmocnienie pewności w nas samych – uważa psycholog.
Jego pacjenci mówią, że spadła im w ostatnim czasie energia, brak im także motywacji do działania. Lub że nie widzą przyszłości w takich barwach, w jakich by chcieli, w jakich przed pandemią mogli by ją widzieć.
– Pytam w takiej sytuacji o to, co pandemia zabrała? Czy możemy to jakoś przywrócić? Lub na jakie obszary życia możemy teraz skierować uwagę? Ale nie po to, żeby uciekać w prosty sposób od problemów ale, żeby odzyskać kontrolę i wykorzystać maksymalnie nasze kompetencje. Często nie mamy wpływu na przykład na to, czy na przykład utrzymamy zatrudnienie. Ale nie możemy nieustannie się tym zadręczać. Lockdown, pandemia, kiedyś z pewnością się skończą. Walka więc trwa też o to, aby nie pozostać po tym czasie wrakiem człowieka, kłębkiem nerwów? Nie tędy droga.
Zatorski odradza podejścia „na przeczekanie” lub „byle do wiosny”. To właśnie błąd, który wielu z nas popełniło wiosną. Liczyliśmy, że społeczne skutki epidemii wystarczy przeczekać. Teraz, zamknięci w domach na kolejne długie, zimowe miesiące, powinniśmy przyjąć inną strategię.
– „Byle” nam nie wystarczy. W psychologii mówi się o zjawisku nazywanym „wzrostem potraumatycznym”. Wychodzimy silniejsi po sytuacjach traumatycznych. Ale aby się tak stało musimy starać się aktywnie radzić sobie z problemami – mówi Zatorski.
Natomiast jeśli objawy takie jak towarzyszący przez większą cześć dnia lęk czy też przygnębienie, kłopoty ze snem, znaczne obniżenie poczucia własnej wartości, nerwowość czy apatia utrzymują się ponad dwa tygodnie warto zwrócić się do specjalisty zdrowia psychicznego. – Bezwzględnie i bezzwłocznie po taką pomoc trzeba się zgłosić jeżeli towarzyszą nam myśli o samookaleczaniu czy też powtarzające się o samobójstwie – dodaje Zatorski.
Świat już nigdy nie będzie taki, jak był. „Nie wierzę w powrót do starej normalności”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS