Obecne protesty są pierwszym, tak poważnym kryzysem partii Jarosława Kaczyńskiego od dawna. Przez 5 lat PiS ślizgał się na fali koniunktury na rynkach i do perfekcji opanowanej umiejętności polaryzowania narodu. Pierwsze zapewniało łechtanie elektoratu programami socjalnymi, drugie możliwość jednoczenia się przeciwko różnym wrogom. A to wrogiem byli lekarze, a to osoby homoseksualne a to jeszcze ktoś inny. Wszystkie te grupy były raczej niewielkie, i politycznie dalekie od Partii.
Jednak tym razem rządzący wdepnęli na minę. Aborcja dotyczy znacznie większej garstki ludzi niż “piątka dla zwierząt”, a przy tym – jak pokazały ostatnie lata – mocno jednoczy. To wszystko zbiegło się z trudnymi dla rządzących momentami: wirus szaleje, budżet jest na skraju przepaści z powodu wiosennego lockdownu, wakacyjnego bonu czy choćby bonusowej emerytury. Nie ma w nim już w nim pieniędzy żeby od tak sypnąć pieniędzmi, które uspokoją nastoje. Coraz głośniej jest o pomysłach ograniczenia sztandarowego 500+. W efekcie najnowsze sondaże wyraźnie pokazują tąpnięcie w poparciu.
Wiele jednak wskazuje na to, że wielotysięczne protesty w całym kraju nie przyniosą spodziewanego skutku. Cofnięcie wyroku TK byłoby problematyczne – rządzący musieliby pokazać słabość, a i od strony formalnej jest to karkołomne (choć nie niemożliwe). Na krótką metę PiS przedstawi protestujących jako wywrotowców przywiezionych autokarami z Berlina, albo złą rozwydrzoną młodzież z Warszawki, która odpowiada za pandemię koronawirusa w Polsce. Na dłuższą metę po prostu przeczeka, za 2-3 tygodnie zainteresowanie tematem spadnie i problem rozwiąże się sam.
Jedynym sposobem, aby protesty odniosły skutek, jest zagranie w taki sam sposób jaki od lat rozgrywa nas Jarosław Kaczyński – dążyć do podziału. Przede wszystkim nie poprzez wielkie, dwustutysięczne demonstracje w Warszawie. Wyborcy PiSu nie obchodzą obcy ludzie, w miejscu które widuje co najwyżej telewizji. On musi zobaczyć swojego sąsiada, panią ze sklepu w którym kupuje pieczywo. Musi zobaczyć protesty blisko siebie. Musi poczuć, że te protesty są realne.
Ale tym co naprawdę może doprowadzić do zmiany jest osłabienie wewnętrznego zaplecza. Partyjne tyły muszą zobaczyć, że ich wyborcy łączą ich bezpośrednio z tymi decyzjami, że wyborcy będą pamiętali o tym jak pani poseł albo pan poseł wybrał wierność szefowi partii zamiast wierności swoim wyborcom. Że ludzie w ich okręgach są niezadowoleni, i że będą o tym pamiętali przy wyborach.
Oczywiście personalne ataki na ludzi i dewastacja są absolutnie niedopuszczalne. To jest prosta droga to jeszcze większej radykalizacji, a ona tutaj przeszkodzi. Natomiast wszelkie akcje pod biurami posłów, lokalnymi siedzibami, czy siedzibami urzędów kierowanych przez ludzi związanych z partią, są tym, na czym powinni skupić się protestujący.
PiS już nie raz pokazał, że jest w stanie przeczekać nerwową atmosferę, i wahania nastrojów społecznych. Że niezadowolenie skupione na osobie silnego lidera, jeszcze bardziej spaja szeregi. Jeśli protestujący chcą zmian, muszą zmienić strategię swojego działania, albo po raz kolejny udowodnią swoją postawą, że gotowana żaba nigdy nie wyskoczy z garnka.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS