– Dzień dobry, mam. Jaki rozmiar?
– Piątki.
Mierzę ją wzrokiem, dwójki by dały radę, chociaż nie wiem, czy wszerz, bo udo jak baleron, a stopy ciasno upchnięte w kościołowe obuwie. To są piątki? Nie wiedziałam.
– Największe jakie mam to czwórki.
– Dobrze, chyba się zmieszczę. Jakiś cielisty kolor, bo widzi pani, co na sobie mam. Do pani to doszłam z domu, ale się ludziom pokazywać – wstyd.
– Proszę: naturalne i beżowe. To które?
– Nie wiem. Może mi pani pokazać?
Otwieram opakowanie, wsuwam dłoń w materiał, lekko naciągam i czekam na werdykt. Najpierw jedne rajstopy, potem drugie. I cisza.
– Ja bym chciała je przymierzyć.
– Słucham? – mam nadzieję, że się przesłyszałam.
– Skąd mam wiedzieć, które mi będą pasowały? Mogę je zmierzyć u pani na zapleczu, nie potrzebuję przymierzalni.
– Proszę pani, nie mogę pani na to pozwolić. Ma pani raczej ten sam kolor skóry na rękach, co na nogach. Proszę naciągnąć materiał i się zdecydować.
– Jak tak, to ja podziękuję. Pójdę gdzie indziej.
Przypuszczam, że musiała w tych czarnych rajstopach przejść pół miasta, bo w niedzielę o tej porze wszystko jest zamknięte. Ciekawe, czy ktoś inny pozwolił jej przymierzyć?
* * * * *
Nie wiem, czemu te najzabawniejsze historie dotyczą prezerwatyw, domyślam się, że to się robi nudne, ale nic nie poradzę, że duch w narodzie nie ginie, za to chęć do pomnażania tego ducha drogą prokreacji już nie taka wielka.
Mam stałego klienta, który w okolicach piątku przychodzi celem sprawdzenia kuponów czwartkowego lotka i zakupu paczki prezerwatyw. To starszy pan, bardzo grzeczny, z wyglądu podobny do nikogo.
Dziś wszedł do kiosku dziarskim krokiem i podając mi kupon z lotka z uśmiechem powiedział:
– Poproszę dzisiaj dwie…
Nagle obrócił się za siebie, zaskoczony obecnością przyglądającej mu się dziewczynki, której najwyraźniej nie zauważył wchodząc, bo stała cichutko obok swojej mamy przeglądającej nowy numer “Grazi” (ludzie naprawdę mówią Grazia, jak potłuczone zdrobnienie od Grażyna, a nie z włoska, przez c). Spłoszony klient popatrzył na mnie i dokończył:
– … paczki landrynek miętowych.
Wyszedł zaopatrzony w landrynki i wygrane 10 zł. Nie wrócił nawet po dłuższej chwili. Ciekawe, jak minął mu wieczór? Na pewno orzeźwiająco.
* * * * *
Weszły we dwie, bardzo podobne: córka w wersji granatowa czerń z blond odrostami, matka – tleniony blond z ciemnym odrostem poprzetykanym siwymi włosami. Ubrane drogo, ale… dziwnie, bo ja wiem, nie znam się. Z ich rozmowy dowiedziałam się, że uciekł im autobus, a że zimno, deszczowo, więc weszły, żeby wydać 50 zł na gazetki. Tylko 50, jak zastrzegła matka. Podczas gdy córka wertowała zawartość regału ze zmarszczonym czołem, matka wyjąwszy puszkę Pepsi z lodówki podeszła do kasy i uśmiechnęła się przyjaźnie.
– Pani tu tak sama siedzi.
– Sama? Nie, co chwilę klienci przychodzą.
– Córka sobie nakupi u pani gazet za 50 zł.
– Aha – wyleciało mi z ust, no bo jakoś nic inteligentniejszego nie raczyło się pojawić w głowie.
– Bo widzi pani, córka dużo zarabia. Pani też by mogła, pani taka ładna.
Milczę, bo powolutku uruchamia mi się gdzieś z tyłu głowy czerwona lampka. Przeganiam ją machnięciem ręki, czyli poprawieniem włosów. A co! Komplement to komplement!
– Czasy mamy takie, że żadna praca nie hańbi, prawda?
Chciałabym kiwnąć głową, ale lampka skutecznie uniemożliwia jakikolwiek ruch, za to gdybym mogła, strzygłabym uszami jak koń.
– Córka się schyla. Wie, kiedy się schylić. Na początek… Tylu mężczyzn nie ma partnerki na wesele żeby pójść, pani wie, a tam, takiemu wypadnie z kieszeni, to się schyli. Czasem kilka razy wypadnie, w dobrym hotelu… To nie wstyd, ale praca, uczciwa. Ja bym mogła pani dać taki numer telefonu i…
– Nie, dziękuję – wypaliłam, zanim czerwona lampka eksplodowała błyskiem oczywistości.
Więcej się pani starsza nie odezwała. Jej schylająca się córka kupiła ”Uśmiech anioła” i ”Claudię”.
– Zamierzałam wydać 50 zł, ale widzę, że tu nie ma ciekawych gazet, bo ja mam dobry gust i bywam wybredna, co zrobić.
I poszły. A ten komplement nie wydawał mi się już taki atrakcyjny. W czerwonej lampce trzeba wymienić żarówkę.
* * * * *
Minął rok z kawałkiem, od kiedy zaczęłam dorabiać w kiosku. Ile się w tym czasie o życiu dowiedziałam, to moje.
Chociaż nie skorzystałam z oferty “pracy” moich schylających się klientek, żegnam się z kioskiem w ostatnim dniu października. Uprzejmie proszę wszystkich życzliwych o trzymanie kciuków za moje nowe przygody w innym miejscu.
Dziękuję za wszelkie rotfle, lajki, okejki i komentarze.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS