*Tekst powstał w ramach wspólnego cyklu Deutsche Welle i Newsweek Polska. #CzasSolidarności. Więcej o cyklu dowiesz się na końcu artykułu.
Armin Laschet*: Tak, wciąż bardzo dobrze pamiętam ten czas. Jeśli jest się zaangażowanym politycznie i młodym, bardzo uważnie obserwuje się wydarzenia polityczne. A wszystko, co miało związek z Układem Warszawskim, ze Związkiem Radzieckim, ze światem, jaki znaliśmy wtedy, wydawało się czymś przesądzonym i ostatecznym. „Ten mur będzie stał zawsze” – myślałem wtedy. I że nie dożyję momentu jego obalenia. A tu nagle słychać o protestach robotników w Stoczni im. Lenina w Gdańsku, które początkowo dotyczyły warunków pracy, ale w końcu także wolności. I to mi wtedy bardzo, bardzo zaimponowało.
Do tego stopnia, że powiesił Pan w swoim pokoju plakat Solidarności…
– …i wisiał tam przez wiele lat.
Czy było wtedy jeszcze coś, co czyniło Polskę dla Pana czymś wyjątkowym?
– Zawsze byłem zafascynowany tą szczególną rolą Polski w Układzie Warszawskim. Polska ma silny Kościół katolicki, który potrafił skonsolidować opór wobec systemu sowieckiego. Tutaj religijność szła w parze z narodową niepodległością. Jeszcze przed Solidarnością i sierpniem 1980 roku w napięciu przeżywałem wybór Polaka na papieża. Od tego momentu wzrosło zainteresowanie Polską. Skąd on pochodzi? Jaka jest historia kraju, z którego pochodzi? I doświadczył dwóch dyktatur: komunizmu, ale także, jako młody człowiek pod Krakowem, narodowego socjalizmu. I to znowu miało wiele wspólnego z Niemcami. Ta część polskiej historii jest oczywiście dość wstydliwa dla Niemca.
W jakim stopniu Solidarność zainspirowała Pana politycznie?
– Słowo „Solidarität” (solidarność) istniało również w języku niemieckim i przez to było zrozumiałe dla wielu ludzi. To zaangażowanie na rzecz wolności bardzo poruszyło mnie wtedy jako młodego człowieka i zachęciło do tego, co robiłem później. Na przykład założyłem czasopismo „Libertas” – wolność. Solidarność dawała nadzieję i wizję, że pewnego dnia cały ten europejski kontynent będzie mógł żyć w wolności, nawet jeśli jeszcze wtedy w to nie wierzyliśmy. Solidarność i Polacy, którzy odważnie wychodzili na ulice, byli znakiem nadziei.
Czytaj więcej: Jak Czechosłowacja zazdrościła Polsce Solidarności
Ale ten znak nadziei został zniszczony 13 grudnia 1980 r. wraz z ogłoszeniem stanu wojennego przez generała Jaruzelskiego…
– Tak, to była chwila wielkiego rozczarowania. W tamtym czasie próbowano to w różny sposób tłumaczyć. Zapamiętałem, że Jaruzelski był w dzieciństwie ministrantem i również w jakiś sposób doświadczył bliskości Kościoła katolickiego. Potem usprawiedliwiał siebie w taki sposób, że zapobiegł sowieckiej inwazji. Rządzący lubią tak mówić, kiedy czują, że ich władza jest zagrożona. Pamiętam tę walkę między Wałęsą i Jaruzelskim, wtedy czułem dosłownie wewnętrzne napięcie. Ale przeważało rozczarowanie, bo miało się nadzieję na więcej. To była nadzieja, że to, co stało się możliwe w 1989 roku, mogło się wydarzyć wcześniej, już w 1981 roku.
W tym czasie byłem w Monachium i mieszkałem w klasztorze w centrum miasta. Było tam kilku polskich profesorów, którzy byli na emigracji i starali się utrzymywać stamtąd swoje rodziny. Pod tym względem byłem również świadkiem porażki ruchu Solidarności.
Pojawienie się Solidarności wywołało w ówczesnej polityce zachodnioniemieckiej ambiwalentne reakcje. W tym czasie Republiką Federalną rządził socjaldemokratyczny kanclerz Helmut Schmidt. Solidarność uważał raczej za zagrożenie. Skąd się to brało?
– Przez te wszystkie lata zawsze wracało pytanie: jak niemiecka polityka odnosi się do ruchów demokratycznych gdzieś na świecie? A socjaldemokraci wymyślili nową Ostpolitik Willy’ego Brandta, z jego gestem w Warszawie, z traktatami polsko-niemieckimi, i zawsze realizowali koncepcję „zmiany poprzez zbliżenie”, najlepiej unikając jakichś prowokacji.
Być może właśnie dlatego nie mieli takiego zapału do ruchów wolnościowych, bo myśleli, że mogą one kolidować z interesami dyplomatycznymi. I nie było wiadomo, czym skończą się te ruchy. Jako 19-latek nie miałem takich problemów. Łatwiej było mi wtedy powiedzieć, że sympatyzuję z takim ruchem. Być może nie zdawałem sobie sprawy z możliwych konsekwencji. Podobnie jest dzisiaj, gdy młodzi ludzie okazują solidarność z demonstrantami z Hongkongu. Jako polityk masz dużo, dużo więcej na głowie i myślisz inaczej o tym, co może się zdarzyć. Jako młody człowiek stajesz po stronie odważnych. Tak też było wtedy ze mną. Być może życzyłbym sobie, aby ówczesny rząd Schmidta okazał więcej sympatii dla Solidarności. Ale w końcu jednak wszystko się udało.
W 1982 roku i później, w odróżnieniu od rządu, społeczeństwo zachodnioniemieckie wyraźnie okazywało – nomen omen – solidarność z polskim społeczeństwem. Zorganizowano na przykład wielką kampanię na rzecz wysyłania paczek do Polski.
– Tak, całe społeczeństwo zachodnioniemieckie bardzo mocno solidaryzowało się z Polską, być może najmocniej na przestrzeni całego XX wieku.
Zobacz też: Jej władze drżały, kiedy w Polsce rodziła się Solidarność. Jak wyglądało życie w NRD?
W tym roku Niemcy obchodzą 30 lat ponownego zjednoczenia. Jaką rolę odegrała w tym Solidarność?
– Uważam, że droga do niemieckiej jedności to łańcuch wydarzeń. Solidarność jest bardzo ważnym elementem tego łańcucha. Ale zaczęło się od wyboru polskiego papieża, który zachęcał do „zmiany oblicza ziemi” podczas swojej pierwszej wizyty w Polsce w Zielone Świątki 1979 roku. Wielu osobom dodało to odwagi, wkrótce narodziła się Solidarność. Nie wiem, czy Solidarność i Lech Wałęsa, na to musiałby odpowiedzieć on sam, byliby do pomyślenia bez polskiego papieża. Czy mieliby tyle odwagi? Ale w każdym razie był to drugi ważny element, który przyczynił się do zmian.
Oczywiście, wybór Gorbaczowa był kolejną odpowiedzią, która nie zwiastowała zastosowania przemocy jak w 1981 roku, ale zmianę całego systemu. I Solidarność stała się wzorem dla ruchów wolnościowych. Jestem pewien, że także dla wielu osób w byłej NRD. Wszędzie pojawiały się takie ruchy, ale ten polski był z pewnością jednym z najsilniejszych. Być może jest to ironia historii lub zbieg okoliczności, że pamiętnego 9 listopada 1989 Helmut Kohl był z wizytą w Polsce. Nie mógł być w lepszym miejscu.
W jakim stopniu Solidarność inspiruje Pana jeszcze dziś?
– To motywujące, gdy słyszy się historie ludzi, którzy w pozornie beznadziejnej sytuacji chcą jednak coś zmienić i zaczynają działać. Dotyczy to Solidarności, dotyczy to tych, którzy wyszli na ulice Niemiec Wschodnich w tym czasie. System funkcjonował, władza państwowa miała w ręku wszystkie środki, a jednak ostatecznie ludzie, modląc się o pokój i w pokojowy sposób, przyczynili się do zmian.
A kiedy sam jesteś politykiem, czasem myślisz, że problemy, które musimy dziś rozwiązać, muszą być możliwe do rozwiązania, jeśli inni w trudniejszych sytuacjach wykazali się o wiele większą odwagą, odwagą cywilną i zaangażowaniem. I wygrali.
Kandyduje Pan na przewodniczącego CDU, jest też Pan wymieniany jako potencjalny kandydat na kanclerza. Oznaczałoby to, że byłby Pan również odpowiedzialny za politykę zagraniczną Niemiec. Jak wyobraża Pan sobie przyszłość stosunków polsko-niemieckich?
– Niedawny szczyt UE w Brukseli był odpowiedzią Europy na pandemię. I udało się zjednoczyć 27 państw po odejściu Brytyjczyków. Uchwalono pakiet finansowy, który obowiązywać ma przez wiele lat. W ślad za tym musi teraz iść nowa solidarność Europy Wschodniej i Zachodniej, Północnej i Południowej. I tak jak ważne dla zjednoczenia Europy są stosunki francusko-niemieckie, tak ważne jest również ponowne włączenie krajów Europy Środkowej i Wschodniej, a w szczególności Polski, do tego europejskiego procesu. Często się o tym zapomina. Kiedy wiele osób mówi „UE” lub „Europa”, myślą tylko o starej Europie Zachodniej. Amerykański prezydent mówił kiedyś o „starej” i „nowej” Europie i w ten sposób chciał podzielić Europę. Musimy przeciwdziałać temu podziałowi.
I to, że polskie społeczeństwo jest społeczeństwem europejskim, okazało się także podczas wyborów prezydenckich. Ich wynik był bardzo wyrównany. Widać było też jak wiele osób z pasją prowadziło kampanię na rzecz Europy i integracji europejskiej Polski. Myślę, że my jako Niemcy powinniśmy zrozumieć te sygnały i współpracować z tymi wszystkimi, którzy są zainteresowani dobrymi relacjami.
Czytaj także: Joachim Gauck, były prezydent Niemiec: Językiem wolności jest polski
*Armin Laschet (ur. 1961 w Akwizgranie) – niemiecki polityk, od 2017 roku premier landu Północna Nadrenia-Westfalia, wcześniej działacz katolicki, poseł do Bundestagu i Parlamentu Europejskiego. Od 2012 wiceprzewodniczący CDU, obecnie jeden z trzech głównych kandydatów na przewodniczącego CDU.
***
Tekst powstał w ramach wspólnego cyklu Deutsche Welle i Newsweek Polska #CzasSolidarności. Kliknij tu i przeczytaj wszystkie teksty, które powstają w ramach naszej współpracy. Zobacz też wideo w którym o cyklu opowiadają szefowie obu redakcji.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS