A A+ A++

W Polsce do piątku zliczono ponad 84 tysiące przypadków COVID-19. Zmarło prawie 2400 osób. Krzywa zachorowań nie chce się spłaszczyć, w piątek odnotowano 1587 nowych aktywnych przypadków. A to wszystko w środku jesiennych upałów, które nie potrwają wiecznie. Zbliża się słota, chłód, zima – sezon gryp, przeziębień i naturalnego osłabienia odporności organizmu, gdy wirus będzie miał doskonałe pole do ekspansji. Eksperci od chorób zakaźnych ostrzegają, że w tym tempie wkrótce zabraknie łóżek w szpitalach jednoimiennych.

Czytaj też: PiS tak okopywał się przy prawej ścianie, że stał się zakładnikiem radykałów

Co w tym czasie robią rządzący? Czy dyskutują nad różnymi modelami powstrzymywania transmisji wirusa? Czy pracują z lekarzami, administracją szpitali i samorządami nad tym, by system opieki zdrowotnej przygotowany był do kolejnej fazy epidemii? Nawet jeśli takie pracę trwają, to gros energii rządowego obozu pochłania coś zupełnie innego: spory w rządzącej koalicji. Od piątku liderzy obozu władzy przesiadują dniami i nocami na Nowogrodzkiej, negocjując kształt przyszłej współpracy w trójkącie Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro, Mateusz Morawiecki. Na dziennikarskiej giełdzie krążą nowe nazwiska w rządzie (Kaczyński wejdzie, czy nie wejdzie?), ministerstwa do likwidacji i przemeblowania w gabinecie.

W sytuacji, gdy system zdrowia publicznego już jest pod niespotykaną presją, a za kilka tygodni może czekać go najbardziej wymagający test w historii, polityczni liderzy naprawdę powinni zajmować się czymś innym, niż układanie koalicyjnych klocków. Choć być może nie powinniśmy się dziwić. Przez ostatnie pół roku obóz władzy organizował polityczny spór wokół kolejnych zastępczych tematów, odwracających uwagę opinii publicznej od najważniejszego wyzwania 2020 roku: pandemii oraz jej społecznych i gospodarczych skutków.

Kaczyński wywraca stolik

Choć trzeba PiS oddać, że sam początek walki z pandemią wyglądał inaczej. Minister Szumowski słusznie podjął szybką decyzję o lockdownie. Rząd, inaczej niż w ciągu ostatnich pięciu lat, zaczął współpracować z opozycją przy uchwalaniu tarcz antykryzysowych, które jakoś złagodziły efekty pierwszego szoku gospodarczego, wynikającego z „zamrożenia” większości społecznej aktywności.

Czytaj też: Tomasz Lis o zmianach w rządzie: Cyrk Kaczyńskiego

Ten okres względnie racjonalnej polityki nie trwał jednak długo. Stolik wywrócił Jarosław Kaczyński, forsując pomysł organizowanych z marszu wyborów pocztowych. Wrzutka Kaczyńskiego wykopała rów między rządem i opozycją, zniszczyła kapitał zaufania, jaki zbudował się w pierwszych dniach pandemii. Trudno bowiem merytorycznie pracować z rządem, który dąży do bezprawnych wyborów, za wszelką cenę usiłując umieścić swojego kandydata w Pałacu Prezydenckim.

Premier Morawiecki i wicepremier ds. aktywów państwowych, Jacek Sasin uruchomili konieczną do organizacji wyborów biurokratyczną machinę. Mimo braku podstawy prawnej (ustawa ciągle dyskutowana była w Senacie) wydano 70 milionów złotych na druk kart wyborczych, które ostatecznie poszły na przemiał. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie uznał niedawno, że wydając polecenie przygotowania wyborów Poczcie Polskiej, premier „rażąco naruszył prawo”.

Zobacz także: Flis: Ziobro i Gowin poszli na układ z monarchą absolutnym

Przez kilka tygodni cała rozpolitykowana Polska nie dyskutowała o niczym innym, niż wybory pocztowe. Czy naprawdę do nich doprowadzą, czy jednak im się nie uda? Czy jeśli się im uda, to bojkotować? Co jeśli Duda w ten sposób wygra? W tym czasie, na dalszych stronach gazet, docierały do nas informację z frontu walki pandemią, dowodzące kolejnych zaniedbań rządu. Nie udało się wprowadzić systemu masowego testowania. Lekarzom brakowało podstawowych środków ochronnych. Podległe Sasinowi kopalnie stały się jednym z głównych ognisk zakażeń. Ministerstwo Zdrowia dokonywało budzących znaki zapytania transakcji.

Rząd w trybie kampanijnym

Jak pewnie państwo pamiętają, parcie prezesa Kaczyńskiego do „wyborów pocztowych” o mało co nie doprowadziło do zerwania rządzącej koalicji. Wtedy za sprawą sprzeciwu Jarosława Gowina. W końcu jednak dwóch Jarosławów dogadało się, a wybory zostały przesunięte na lato.

Zamknięcie sporu o wybory pocztowe nie przestawiło jednak rządu w tryb walki z epidemią, tylko w tryb kampanijny. Cały gabinet premiera Morawieckiego, łącznie z nim samym, ruszył w kampanijną trasę, by wspierać urzędującego prezydenta. Premier, agitując za Dudą, miał objechać 100 powiatów, wręczając lokalnym władzom czeki z obietnicami środków z Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych. Rząd organizował profrekwencyjną akcję „Bitwa o wozy”, obiecując nowe wozy strażackie nie najbardziej potrzebującym ich małym gminom, ale tym, gdzie będzie największa frekwencja – z badań jasno wynikało, że im większa frekwencja w gminach do 20 tysięcy mieszkańców, tym więcej głosów na Andrzeja Dudę.

Zamiast o kwestiach znajdujących się w kompetencjach prezydenta, czy pandemii, w kampanii rozmawialiśmy głównie o „ideologii LGBT”. Prezydent Duda postanowił bowiem sięgnąć po patent sprawdzony w wyborach europejskich i parlamentarnych z 2019 roku i zaczął straszyć „gorszą od komunizmu” ideologią, która zagraża polskim dzieciom. Podpisał Kartę Praw Rodziny, gdzie znalazły się bardzo radykalne propozycje: np. zakaz „propagowania ideologii LGBT w instytucjach publicznych”.

Na finiszu kampanii rząd, ustami premiera Morawieckiego, faktycznie „odwołał epidemię”, przekonując, że sytuacja jest opanowana i nie ma już się czego obawiać. „Śmiało idźcie do urn wyborczych 12 lipca. Młodsi, starsi, w sile wieku. To jest bezpieczniejsze, niż jak codziennie wychodzicie do sklepu […] Apeluję zwłaszcza do osób, które nie poszły, bo się obawiały czegoś” – wzywał przed drugą turą wyborów. Jak można przypuszczać, głównie z tego powodu, że zdecydowanie popierający Andrzeja Dudę starsi wyborcy w pierwszej turze dość słabo się zmobilizowali.

Jesień na razie bez otrzeźwienia

Apel premiera podziałał, Andrzej Duda zapewnił sobie drugą kadencję. Trochę gorzej wyszło z deklaracjami w sprawie „opanowanej epidemii”. Mogłoby się wydawać, że zwycięstwo Dudy w wyborach oraz kontrola rządzącej partii nad Sejmem, trzy lata spokoju, jakimi cieszy się przed następnymi wyborami Zjednoczona Prawica, pozwoli wreszcie rządzącym skupić się na walce z pandemią. Jesień w kwestii epidemii nie przyniosła jednak rządowi otrzeźwienia.

Chwilę po wyborach prezydenckich odszedł Łukasz Szumowski – po miesiącach oskarżeń o dziwne powiązania biznesowe i budzące wątpliwości zakupy ministerstwa zdrowia. Następnie rządząca koalicja rzuciła się sobie do gardeł. Poszło nie tylko o podział łupów w ministerstwach i spółkach skarbu państwa, ale także ustawę gwarantującą bezkarność za przestępstwa urzędnicze popełnione w warunkach walki z pandemią. Wielu komentatorów wskazuje, że ustawa tak naprawdę ma chronić premierów Morawieckiego i Sasina.

Wszystko wskazuje, że PiS, Solidarna Polska i Porozumienie w końcu jakoś się dogadają. Można mieć jednak spore wątpliwości, czy to skieruje uwagę rządu na pandemię. Od lata słyszymy o przygotowywanej przez PiS jesiennej ofensywie programowej. Mówi się o podziale Mazowsza na dwa województwa, a nawet przywróceniu gierkowskiego podziału administracyjnego, repolonizacji mediów. Trybunał Konstytucyjny ma się wkrótce wypowiedzieć na temat dopuszczalności aborcji z powodu nieodwracalnych uszkodzeń płodu. Wszystkie te tematy mają tę zaletę, iż gwałtownie polaryzując społeczeństwo, odwracają uwagę opinii publicznej od klęsk rządu na froncie walki z COVID-19. W podobny sposób społeczeństwo da się zwodzić jednak tylko do czasu. Prędzej czy później następuje zderzenie z rzeczywistością. Niestety, w przypadku epidemii będzie ono bolesne nie tylko dla rządzących, ale dla całego społeczeństwa.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZ Pastraną w Las Vegas
Następny artykułWybory, które się nie odbyły. Media: poczta chce zwrotu 68 mln zł