W tym roku sezon wakacyjny rozpoczął się później niż zwykle. Zmianę planów urlopowych Polaków wymusiła epidemia koronawirusa. Teraz rodacy coraz śmielej decydują się na wyjazdy. Poszukujący słońca i wypoczynku chętnie wybierają podróże nad polskie morze. A tam zderzają się z “zachodnimi” cenami.
Pan Paweł, który spędza długi, czerwcowy weekend z rodziną w Niechorzu, wysłał nam rachunek swojego zamówienia ze smażalni ryb. Za dwa filety dorsza, zestaw surówek i dwie porcje frytek nasz czytelnik zapłacił ponad 98 zł. Najwięcej kosztowała sama ryba: odpowiednio 30 i 42 zł (zamówienie dotyczyło dwóch odmian dorsza i oczywiście różnych wag).
Oznacza to, że za kilogram dorsza tradycyjnego trzeba zapłacić w smażalni nad polskim morzem dokładnie 119 zł. Zaś za kilogram dorsza “Parma” – 129 zł.
– Zdaję sobie sprawę z tego, że restauracja chce zarabiać, a ceny nad morzem nie należą do niskich. Jednak 100 zł za kawałek rybki to przesada. Można tylko pokręcić głową – napisał pan Paweł, który skontaktował się z nami przez platformę #dziejesie.
Niewykluczone, że będziemy musieli przywyknąć do drożyzny. Gastronomia i turystyka to branże, które mocno odczuły gospodarcze skutki epidemii. Po dwóch miesiącach przestoju właściciele restauracji chcą odrobić straty. Kwestią osobną są galopujące ceny.
ZOBACZ: 35 m kw. na drzewie i bez pozwolenia. Byliśmy w środku. “Efekt WOW”
W marcu statystycy GUS-u podali rekordowo wysokie odczyty inflacji. W kwietniu co prawda przyhamowała do poziomu poniżej 4 proc., ale i tak jest prawie najwyższa w Unii Europejskiej. Zwłaszcza że jeśli bierzemy pod uwagę tylko żywność, to jej cena wzrosła o 7,4 proc.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS