Lech Majewski: Przebywam w Katowicach w mieszkaniu po moich rodzicach na Koszutce. W dzień pracuję, popołudniami idę do parku i rozmyślam o tym, jak świat się zmieni po koronawirusie. Tak mocno dostaniemy w kość, że inaczej będziemy podchodzić do życia. Wszystkim nam dostanie się też po kieszeni. Sytuacja, w której się znaleźliśmy, to ogromne wyzwanie dla całego świata.
Epidemia zastała mnie w Katowicach, bo 23 marca w kinie Kosmos miała się odbyć premiera “Doliny Bogów” w mojej reżyserii. Przez koronawirusa premiery nie było. Odwołane zostało też moje tournée promujące film na Dalekim Wschodzie, w Tajwanie, Korei Południowej i Japonii, a także w USA. Odwołano też premiery innych filmów, więc gdy epidemia się skończy, minie pewnie sporo czasu, zanim ten “korek” uda się rozładować.
W branży filmowej wszystko stanęło?
– Nikt nic nie robi, bo pracę zamroziło szkaradne widmo koronawirusa. Filmowcy i aktorzy też przecież chorują. Tom Hanks przerwał kręcenie filmu w Australii. Został zakażony razem z żoną, odbył kwarantannę i wrócił do Los Angeles. Zamarł cały sektor filmowy, odwoływane są wszystkie festiwale filmowe w tym również w Cannes. Miałem być przewodniczącym jury podczas jednego z festiwali we Włoszech, lecz, oczywiście, festiwal się nie odbył.
Obecna epidemia będzie miała dalekosiężne konsekwencje w każdym sektorze. Turystyka przynosi 10 procent światowego dochodu. Sport i rozrywka – 15 procent. Unieruchomionych jest więc co najmniej 25 procent globalnych dochodów. Przedziwny to stan. Ludzie nie mogą podróżować, więc wszystko, nie tylko kręcenie filmów, przestało funkcjonować. Rachunek za ten zastój już do nas idzie. Świat nie zna takiej historii – takiego globalnego przerażenia w sumie niewielką ilością ofiar.
Lech Majewski z ekipą filmową na planie ‘Doliny Bogów’ Fot. materiał producenta
Dżuma w średniowieczu i w późniejszych wiekach zabierała miliony ludzkich istnień. Wielcy malarze jak Giorgione czy Tycjan zmarli właśnie na dżumę. I podobnie jak teraz zaraza do Europy przybyła z Chin – na pokładzie statków weneckich, którymi sprowadzano z Dalekiego Wschodu egzotyczne przyprawy. Niestety z przyprawami przypłynęły też roznosiciele Czarnej Śmierci – szczury. Wenecjanie wybudowali cztery kościoły w podzięce za to, że dżuma odeszła… Na szczęście w porównaniu z dżumą choroba wywołana przez koronawirusa nie jest tak śmiertelna, chociaż na obecnym etapie nikt nie wie, jakie będą jej skutki.
Czy obecna sytuacja inspiruje do tworzenia?
– Nie, mnie ta sytuacja raczej ogłupia. Nie wiadomo, co robić. Wpadamy w taką bezczasową dziurę, nie mamy pojęcia, ile epidemia potrwa, jak będzie wyglądała rzeczywistość potem. A świat – tak przynajmniej mi się wydaje – nie jest w stanie długo trwać w bezruchu.
Nad czym pan teraz pracuje?
– Kończę pracę nad książką “Ukryty język symboli”. To zbiór tematów i przemyśleń z wykładów historii sztuki, które miałem m.in. w Nowej Zelandii, Australii, USA, Wielkiej Brytanii i Włoszech. To
ostatnia pozycja piętnastotomowej edycji moich utworów zebranych, które opublikowały wydawnictwo Rebis i Narodowe Centrum Kultury. Składają się nań 3 tomy scenariuszy, 6 powieści, tom wierszy i 5 tomów esejów. Oprócz pisania montuję i udźwiękawiam również swój kolejny film – “Brigitte Bardot Cudowną”.
“Dolinę Bogów” kręcił pan od 2016 roku. Dlaczego tak długo?
– Z mojej perspektywy nie tak długo, ponieważ większość filmów tworzę po kilka lat. Na szczęście są one “poza czasem”, to znaczy nie wymagają natychmiastowości. Trudno jest zebrać fundusze na kino artystyczne. I raczej nie jest to 150 milionów dolarów, a tyle wypadało by mieć, biorąc pod uwagę, jakie w “Dolinie Bogów” zostały stworzone efekty specjalne. Do tego doszły koszty związane z obsadą – gwiazdy z Hollywood sporo kosztują.
Reżyser Lech Majewski GRZEGORZ CELEJEWSKI
Mniej pieniędzy oznacza też mniej rąk do pracy, co wydłuża proces powstawania filmu z dużą ilością cyfrowych efektów, które są bardzo drogie. Kręciliśmy etapami i cudem jest, że ukończyliśmy film. Cieszę się, że z niego nie zrezygnowałem i nie mam też poczucia, że coś utraciłem. Wręcz odwrotnie – jestem zdumiony, że tyle udało się nam zrealizować. Na pewno więcej, niż zakładaliśmy. Na długi czas kręcenia “Doliny Bogów” miały też wpływ inne czynniki, chociażby te związane z obłaskawianiem Indian Navajo. Zdjęcia powstawały przecież na ich terytorium.
Jak wyglądało to obłaskawianie Indian?
– Na spędzaniu z nimi czasu, poznawaniu ich, wejściu w ich kulturę. Musiałem też zostać zaakceptowany przez ich wodza. Zostałem doprowadzony przed jego oblicze, aby mnie “prześwietlił”. Musiałem stanąć przed nim, a on zamknął oczy i zaczął się kołysać. Nucił coś pod nosem i po pięciu minutach wyszedł bez słowa. Następnego dnia dowiedziałem się, że mam dobrą energię i wódz zapalił zielone światło dla mojego filmu. Pozwolił też swoim ludziom uczestniczyć w zdjęciach. To była bardzo wyjątkowa sytuacja!
Dlaczego?
– Ponieważ zwykle Navajo nie zgadzają się na to, by filmowcy robili zdjęcia na ich terenie. A nam się udało. I gdy pokazałem im ukończony film, usłyszałem od nich ciekawe słowa. Powiedzieli, że to pierwszy film opowiedziany z ich punktu widzenia. Inne filmy z ich udziałem są pokazywane z perspektywy białego człowieka. W moim jest przedstawiony swoisty rodzaj myślenia magicznego tożsamego dla ich mitologii – więc może dlatego tak pochlebnie się o nim wypowiadają.
Dolina Bogów to miejsce na mapie.
– To jest święte miejsce Indian. Trafiłem na nią wiele lat temu – przygotowywałem się w studiu Davida Lyncha do kręcenia filmu “Ewangelia według Harry’ego”, w którym nota bene debiutował Viggo Mortensen, przyszły Aragorn z “Władcy Pierścieni”. Część scen miała powstać na pustyni i jeden z moich amerykańskich asystentów odpowiedzialny za lokacje filmowe pokazał mi wszystkie najwspanialsze pustynie w Ameryce – zachodnie stany USA to niesamowity pejzaż! – w tym również Dolinę Bogów, która z miejsca wywarła na mnie ogromne wrażenie. To pustynia, która znajduje się dwa tysiące metrów nad poziomem morza. Erozja stworzyła na jej powierzchni niezwykłe kształty – rodzaj gigantycznych figur jeźdźców i popiersi indiańskich wodzów.
John Malkovich w filmie ‘Dolina Bogów’ w reż. Lecha Majewskiego Fot. materiał producenta
Przez lata wracałem myślami do tego niezwykłego miejsca. Jakiś czas później Robert Redford zaprosił mnie na festiwal Sundance z filmem “Młyn i krzyż”. Pojechałem tam z żoną wynajętym w Las Vegas samochodem – po drodze chciałem jej pokazać Dolinę Bogów. I kiedy tam ponownie dotarłem, to już wiedziałem, że muszę na niej nakręcić swój kolejny film! Tak zaczął się w mojej głowie rodzić pomysł na scenariusz “Doliny Bogów”, który powoli, ale skutecznie się zmaterializował.
Ale nie jest to film tylko o Indianach Navajo.
– To trzy historie z trzema bohaterami. Jeden jest pisarzem (Josh Hartnett), drugi najbogatszym człowiekiem na świecie (John Malkovich), trzeci to bohater zbiorowy – właśnie Indianie Navajo. Jednocześnie każdy z tych bohaterów przechodzi przez dramat osobisty, a ich losy się splatają. Pisarz pracuje jako copywriter u owego bogacza. Jego firma ma sprzedać światu fakt, że multimiliarder chce kupić ziemię należącą do Navajo, bowiem znajdują się w niej bogate pokłady uranu. Indianie nie chcą mu jej sprzedać, ponieważ wydobywanie złóż naruszyłoby świętość ich przodków. Taki jest początek historii.
Terytoria Indian różnych szczepów są cenne, bo jest na nich wiele surowców. Amerykańskie firmy robią więc zakusy, by pozbawiać Indian ich ziemi. Ci zaś bronią się jak mogą. Mają do swojej ziemi religijny stosunek. Uważają, że jest częścią ich ciała. Poza tym plemiona żyją w takiej nędzy, że zabranie im jeszcze ziemi byłoby karygodne. Żyją w lepiankach pobudowanych z gliny i gałęzi, a każdy mebel jest też pojemnikiem na wodę, bo nie mają bieżącej wody ani elektryczności. Za to z pewnością mają dużo bogatsze życie duchowe niż my.
‘Dolina Bogów’ była również kręcona w Muzeum Śląskim. Na zdjęciu Lech Majewski, aktorzy i ekipa filmowców DAWID CHALIMOIUK
Niektóre sceny w tym filmie nakręcono na Śląsku.
– Tak – jestem patriotą lokalnym i gdy tylko mogę, pokazuję w moich filmach Katowice i inne miejsca ze Śląska. Paradoks “Doliny Bogów” polega na tym, iż “bieda z nędzą” była kręcona w USA, a bogactwo w Polsce. Wykorzystaliśmy wnętrza różnych śląskich pałaców i połączyliśmy je w jeden wielki zamek – siedzibę multimiliardera, najbogatszego człowieka na świecie. Dodatkowo wybrane sceny były kręcone w Muzeum Śląskim.
Przy filmie pracowała też Ewa Minge.
– Widziałem kolekcję Ewy we Włoszech i uznałem, że jest bardzo ciekawa, oryginalna. Pomyślałem, że jej suknie świetnie nadałyby się do sceny balu na zamku miliardera. Zaprosiłem ją do współpracy, a Ewa się zgodziła. Pomogła też ubrać mężczyzn zapraszając do tego zadania firmy Paco Lorente i Kazar. Głównym kostiumografem filmu była Ewa Kochańska.
Co najmocniej utkwiło panu w pamięci z pracy na planie filmu?
– Na tej niesamowitej pustyni w Utah było naprawdę gorąco – 45 stopni w cieniu, do tego suche, twarde, jak nazywali je Indianie, powietrze. Mieliśmy w ekipie lekarzy, którzy nad nami czuwali i podawali nam taśmowo wręcz wodę do picia. I nikt się nie pocił, bo nie zdążył – niebywałe zjawisko. Woda parowała z naszych organizmów od razu po jej wypiciu.
Josh Hartnett w filmie ‘Dolina Bogów’ w reż. Lecha Majewskiego Fot. materiał producenta
Zagrali u pana znani z hollywoodzkich produkcji aktorzy. Czy angażowanie ich było trudne?
– Wręcz przeciwnie, podczas castingów miałem nadmiar aktorów chętnych do grania. Właściwie cała ekipa serialu “Gra o tron” chciała u mnie grać.
Czy coś z podejścia Indian do życia pozostało w panu?
– Tak. Podejście do sił ziemi – sił, które w niej drzemią, są wokół nas, a których nie widać. My już ich nie odczuwamy, bo jesteśmy pozamykani w sobie, odizolowani od świata przyrody. Wydaje się nam, że kończy się on na czubku naszych nosów…
W zwiastunie filmu jest taka piękna scena z ludźmi w fontannie di Trevi w Rzymie. A nie wolno do niej wchodzić!
– W ogóle nie wolno jej wykorzystywać w filmach! Nie wiem, dlaczego. Nawet w “Wielkim pięknie” nie była sfilmowana… Nam się to udało, ponieważ nasz włoski koproducent – książę Lorenzo Ferrari Ardicini – miał wystarczająco dobre znajomości w mieście. Oczywiście aktorzy nie mogli do niej wejść, więc byli nagrywani osobno, a potem wmontowywani cyfrowo. Dodatkowo musieliśmy komputerowo zamknąć fontannę we wnętrzu ogromnej sali balowej naszego bogacza, bo jedną z jego zachcianek było wybudowanie pełnowymiarowej kopii Di Trevi w swoim pałacu…
Lech Majewski i Joe Runningfox na planie ‘Doliny Bogów’ fot. materiały dystrybutora
Podobno ma pan kilka fan clubów w Japonii. Kontaktują się z panem?
– Owszem, wysyłają mi materiały w języku japońskim, więc nic z nich nie rozumiem. Zbierałem je do pewnego momentu, ale przestałem. Japończycy studiują moją twórczość, czerpią z niej przyjemność. Podobnie jest w Ameryce Południowej, szczególnie w Argentynie i Brazylii, także w USA. Z całego świata dostaję sporo listów, w których ludzie dziękują za to, co robię. Piszą, że moja sztuka pomaga im w życiu, otwiera ich na różne przemyślenia itp.
“Na Śląsku stworzyłem swój świat” – mówił pan w jednym z wywiadów. Jaki to świat, z czego jest stworzony?
– Głównie ze wspomnień i fragmentów naszego regionu, który jest tak charakterystyczny, unikalny, że nigdzie takiego nie ma. Kilka lat temu zostałem zaproszony na urodziny Teatru im. Witkacego do Zakopanego. Andrzej Dziuk, jego założyciel i dyrektor, chciał uszczęśliwić czymś swój zespół i zrobił im projekcję filmu “Angelus”. Przyszło mnóstwo ludzi. Jeden z górali zdradził mi, że on marzy o tym, by o Podhalu też kiedyś powstał taki film! Tylko Górny Śląsk i Podhale mają tak wyjątkową kulturę – stwierdził ów Góral – ludzie inaczej się ubierają, mieszkają w innych domach, mówią na inną melodię. Trudno się z nim nie zgodzić.
Mam wiele takich “osobistych” miejsc na Górnym Śląsku, które konstruują mój wewnętrzny pejzaż. To m.in. szkoła nr 36, gdzie spędziłem swoje dzieciństwo, liceum w Ochojcu – tzw. Oxford – do którego zostałem zesłany z innej szkoły, gdzie stwierdzono, że się nie nadaję na ucznia. Bardzo ważne było też dla mnie Bukowno – miejscowość, w której wyleczyłem się z astmy. Kiedyś było uzdrowiskiem, były tam czyste plaże, sosny, rzeka. Dziś jest to martwa strefa, bo puszczono w korycie rzeki ścieki z kopalni ołowiu. Niedawno nawet wróciłem do Bukowna by nagrać jedną ze scen do “Brigitte Bardot Cudownej”.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS