Lena Gontarek, Gazeta.pl: Jako pracowniczka humanitarna na pewno odczuwasz potrzebę solidarności z uchodźcami.
Agnieszka Nosowska, PCPM: Tak naprawdę to właśnie to uczucie popchnęło mnie do pracy z nimi. Zanim to się stało, pracowałam w budżetówce i zajmowałam się projektami. W 2015 roku, kiedy byliśmy świadkami ogromnego kryzysu uchodźczego, zaczęłam odczuwać ogromną potrzebę działania związanego właśnie z tematyką uchodźców, imigrantów. Ich historie bardzo mnie poruszały. Obudziła się we mnie złość, że nie mamy na to dobrej odpowiedzi, że temat wiąże się z wieloma uprzedzeniami, stereotypami, że budzi w Polsce wiele negatywnych emocji. Chciałam się włączyć w pomoc. I po jakimś czasie mi się to udało. Co więcej, teraz w dużej mierze wykonuję pracę w terenie. Staram się bywać regularnie wśród ludzi, którym pomagamy, żeby zobaczyć ich potrzeby, ich twarze, rezultaty naszej pracy. Żeby nie sprowadzić naszych działań do skali, ale być na poziomie konkretnych osób.
Skąd biorą się stereotypy, o których mówisz?
Myślę, że wiele z nich wynika z niewiedzy. Jesteśmy społeczeństwem bardzo jednolitym. Zasadniczo wszyscy jesteśmy Polakami katolickiego wychowania, pochodzimy z jednego kręgu kulturowego. Mało jest wśród nas osób, które są inne pod względem etnicznym czy religijnym. To jasne, że to, co jest nieznane, może budzić obawy.
Do niedawna nastawienie wielu polityków, czasem również mediów, wobec uchodźców było nieprzyjazne, a nawet wrogie. Jaki wpływ na stosunek ludzi do problemu ma ich głos?
To jak wygląda dyskurs publiczny, medialny, na pewno kształtuje zdanie ludzi temat uchodźców. Z kolei jednak narracja polityków i mediów często wynika z tego, jakie panują nastroje w społeczeństwie. To wzajemnie napędzające się siły. Martwi mnie co innego. Jeszcze kilka dni temu, zanim Turcja zaatakowała Syrię, temat uchodźców w polskich mediach właściwie nie istniał. A przecież cały czas działy się tam prawdziwe dramaty.
Co masz na myśli?
W wielu krajach Afryki, na Bliskim Wschodzie nadal trwają konflikty, które zmuszają ludzi do opuszczania swojego kraju. Tak jest również w Syrii. Tam głównym problemem jest to, jak długo już trwa ten konflikt. Syryjczycy są uchodźcami w Libanie, w Jordanii, w Turcji często od 7-8 lat. Sytuacja jest tym trudniejsza, że przestała już być postrzegana jako nagła. Według wszelkich zasad pomocy humanitarnej, powinno się jej udzielać przez pół roku do roku po zaistnieniu sytuacji kryzysowej. W Syrii jest ona nadal potrzebna, pomimo upływu kilku lat.
***
Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej uruchomiło zbiórkę pieniędzy dla 4-letniego niepełnosprawnego syryjskiego uchodźcy Mahera i jego rodziny. Ich historię możesz przeczytać w portalu Gazeta.pl. Chcemy pokryć koszt pieluch i mleka modyfikowanego dla chłopca na najbliższych kilka miesięcy (około 200 złotych miesięcznie), umożliwić im wynajem mieszkania, opłacenie rachunków (łącznie około 800 złotych miesięcznie), a także pomóc wyposażyć je w podstawowe sprzęty. Dzięki naszej wspólnej pomocy Maher i jego rodzina mogą bezpiecznie i komfortowo przetrwać najtrudniejszy dla uchodźców czas. Jak mówią rodzice chłopca, to ich największe marzenie. Jeśli chcesz pomóc je spełnić, przyłącz się do zbiórki. Znajdziesz ją pod tym linkiem.
***
Co to oznacza?
Że fundusze na tę pomoc są dużo mniejsze, a obciążenie na uchodźcach – większe. Przez to sami muszą szukać alternatywnych źródeł dochodu, czasem nie do końca etycznych. Mówię np. o pracy dzieci. To nie jest rzadki widok, że 10-letni chłopcy pracują przy rozładunku w sklepach. Problem pogłębia fakt, że sytuacja w krajach, które przyjęły uchodźców, też jest niełatwa. Liban jest np. w bardzo poważnym kryzysie gospodarczym. Z tego powodu bardzo trudno mówić o projektach integracji między Syryjczykami i Libańczykami, tym bardziej, że Syryjczycy docelowo powinni wrócić do Syrii.
Ostatnie wydarzenia pokazują nam wyraźnie, jak niestabilna jest sytuacja w Syrii.
To prawda. Obecnie większość terytorium Syrii jest pod kontrolą Baszara al-Assada, przeciwko któremu bunt był początkiem wojny, z wyjątkiem terenów kurdyjskich na północy i prowincji Idlib. Na większości terenów pod kontrolą rządu Assada jest względny spokój, choć zdarzają się niebezpieczne incydenty. Wydawało się też, że spokojnie jest na terenie kurdyjskim, ale obecnie jesteśmy świadkami tego, jak szybko zmienia się sytuacja. Działania militarne, jakie kilka dni temu podjęła w tym rejonie Turcja, niosą za sobą ogromne zagrożenie dla ludności cywilnej. Grozi to ogromną liczbą ofiar, kolejnymi ogromnymi falami uchodźców, którzy często już raz musieli uciekać ze swoich domów, a teraz znajdą się po raz kolejny w sytuacji zagrożenia życia.
A co z Idlibem? To tam ewakuowano wszystkie osoby mieszkające wcześniej w miastach, które były kolejno zajmowane przez reżim.
Tam również jest niestabilnie. To jest taka tykająca bomba – tam są wszyscy, którzy nie zgadzają się z reżimem Assada. To miejsce, w którym w przyszłości może dojść do niezwykle dramatycznych wydarzeń. Jeśli rząd Assada zdecyduje się na interwencję militarną w tym rejonie, to będzie humanitarna katastrofa.
Syryjscy uchodźcy w Libanie, którym pomaga Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej Fot. Maciej Krüger/PCPM
Czy w takiej sytuacji syryjscy uchodźcy w ogóle chcą wrócić do kraju?
Większość z nich absolutnie o tym marzy. Niestety, bardzo mały odsetek przewiduje to w bliskiej przyszłości. Są oczywiście ludzie, którzy już teraz decydują się na powrót, ale żadna z tych osób nie ma gwarancji, że będą bezpieczni w swoim kraju, czego zresztą dowodzą ostatnie wydarzenia. Przede wszystkim jednak, wielu uchodźców zwyczajnie nie ma pieniędzy, żeby podjąć się powrotu. Często też po prostu nie mają do czego wrócić. Niektóre regiony zostały całkowicie zniszczone. Domy, które przetrwały, zmieniły właścicieli. Znamy sytuacje, kiedy ludzie wracali i mieli do zapłacenia pięć lat zaległych rachunków za okres, kiedy nie było w ich we własnych domach. A oszczędności mieli zerowe, bo wszystko wydali na podróż.
Są pewnie i tacy, którzy zostają ze względów politycznych.
Wśród syryjskich uchodźców krąży lista około 1,5 miliona nazwisk osób, które są poszukiwane przez syryjski wywiad wojskowy, co oznacza, że kiedy wróciłyby do kraju, zostałyby natychmiast osądzone, co jednocześnie wpłynęłoby również na innych członków rodziny. Trudno stwierdzić, na ile ta lista jest wiarygodna, ale pokazuje to skalę, ile z tych osób to uchodźcy polityczni.
Ile w takim razie osób wyemigrowało z Syrii?
Oficjalnie mówi się o ponad 5,5 mln uchodźców. W samym Libanie jest około miliona oficjalnie zarejestrowanych przez UNHCR. Do tego trzeba doliczyć osoby niezarejestrowane – szacuje się, że to około pół miliona. Ponad 600 tys. jest oficjalnie zarejestrowanych w Jordanii, ale mówi się, że realnie to około miliona. Najwięcej liczbowo Syryjczyków jest w Turcji – ponad 3,5 mln.
Jak obecność tak wielkiej liczby uchodźców wpływa na ich relacje z mieszkańcami krajów, w których się osiedlili?
Te relacje są bardzo różne. Są miejsca, gdzie między mieszkańcami a uchodźcami rodzą się poważne napięcia, zwłaszcza w uboższych regionach, gdzie jest większa rywalizacja o te same zasoby: miejsca pracy, tanie mieszkania do wynajęcia. Dla przykładu: Liban jest małym krajem. Obecność ponad miliona Syryjczyków w kraju, który liczy 4,5 miliona mieszkańców, sprawia, że obciążenie na wszystkie usługi komunalne i infrastrukturę jest dużo większe. To więc naturalne, że ich relacje są czasem trudne.
A gesty solidarności? Pojawiają się?
Mamy w PCPM bardzo pozytywne doświadczenia projektów, w których Syryjczycy i Libańczycy realizują wspólnie dane działania, pracują razem na rzecz lokalnej społeczności i tworzą zgodny zespół, mają poczucie, że razem się przyczyniają do poprawy warunków w miejscu, które dzielą jako swój dom. Tak jest też w Arsalu. Znamy sytuacje, kiedy ludność lokalna sprzeciwiała się planowanym przez rząd działaniom, niekorzystnym dla Syryjczyków, dzięki czemu było to wstrzymywane. Takie gesty mogą być i są przykładem, jak budować porozumienie między lokalną społecznością a uchodźcami.
Jednak wsparcie lokalnej społeczności nie wystarczy. Często potrzebne są też otwarte serca innych krajów.
ONZ szacuje, że ponad 80 procent uchodźców na świecie mieszka w krajach, które należą do krajów mniej rozwiniętych ekonomicznie. Większość uchodźców zostaje w krajach sąsiadujących z ich miejscem pochodzenia, które często mierzą się z własnymi problemami, których gospodarka czy system polityczny też nie działają najlepiej. Jestem przekonana, że geograficzna odległość nie zwalnia nas – Polaków, Europejczyków – z obowiązku pomocy tym, którzy są ofiarami wojen, przemocy, prześladowań, katastrof naturalnych i zmian klimatycznych. To, że uchodźcy bardzo rzadko docierają do naszego kraju nie oznacza, że możemy zapomnieć o reszcie świata, wręcz przeciwnie, jest to moim zdaniem wezwanie do podjęcia pewnej globalnej odpowiedzialności.
Agnieszka Nosowska w obozie dla uchodźców (fot. PCPM) Agnieszka Nosowska w obozie dla uchodźców (fot. PCPM)
My Polacy, według Ciebie, mamy w sobie tę gotowość do udzielenia pomocy?
Z mojego doświadczenia wynika, że istnieje w nas ta potrzeba solidarności i wsparcia. Wydaje mi się, że może ona brać się m.in. z tego, że wiele osób – zwłaszcza z młodszego pokolenia – ma poczucie, że jesteśmy szczęściarzami. Nie doświadczyliśmy w ostatnich latach wojny, sytuacji głodu czy cierpienia. Może nam się wydawać, że względem Zachodu nasz poziom życia jest gorszy, ale jednak w coraz większym stopniu żyjemy w społeczeństwie dobrobytu. I wielu z nas to widzi. Dlatego też coraz częściej jesteśmy gotowi, żeby pomagać tym, którym żyje się gorzej. Widzę też, że potrzebę niesienia pomocy mają ludzie, którzy żyją ubogo, osoby starsze czy emeryci, pomimo swego niedostatku. Być może dlatego, że oni zwykle doskonale pamiętają czasy, kiedy to my potrzebowaliśmy pomocy.
Pięknym przykładem jest akcja szycia czapek dla małych uchodźców zorganizowana przez gdańskie seniorki w tamtym roku.
To prawda, to był wspaniały gest zaangażowania. Ale niestety w wielu przypadkach pomoc rzeczowa jest bardzo trudna i kosztowna do przekazania. To wyzwanie logistyczne, transportowe. Nie zawsze też taka pomoc pasuje do potrzeb.
W takim razie w jaki sposób realnie możemy pomóc?
Najbardziej efektywną formą pomocy jest pomoc finansowa. Co więcej, pozwala ona na wsparcie lokalnej gospodarki w krajach, w których działamy. To, że kupimy jakieś rzeczy na miejscu, wzmacnia funkcjonowanie lokalnych sprzedawców, sklepów, aptekarzy. To więc dodatkowy wymiar pomocy udzielanej lokalnej społeczności, która przyjmuje uchodźców. Wcale nie trzeba przekazywać wielkich kwot. Jeśli zbierze się grupa ludzi, z których każdy pojedynczo może niewiele, to okazuje się, że razem możemy bardzo dużo.
***
Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej uruchomiło zbiórkę pieniędzy dla 4-letniego niepełnosprawnego syryjskiego uchodźcy Mahera i jego rodziny. Ich historię możesz przeczytać w portalu Gazeta.pl. Chcemy pokryć koszt pieluch i mleka modyfikowanego dla chłopca na najbliższych kilka miesięcy (około 200 złotych miesięcznie), umożliwić im wynajem mieszkania, opłacenie rachunków (łącznie około 800 złotych miesięcznie), a także pomóc wyposażyć je w podstawowe sprzęty. Dzięki naszej wspólnej pomocy Maher i jego rodzina mogą bezpiecznie i komfortowo przetrwać najtrudniejszy dla uchodźców czas. Jak mówią rodzice chłopca, to ich największe marzenie. Jeśli chcesz pomóc je spełnić, przyłącz się do zbiórki. Znajdziesz ją pod tym linkiem.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS