Idzie Ochota, Praga, Wola/ Idą fabryki, sztolnie, pola/ Murarze, tkacze, metalowcy/ I młodzież! Patrz, dziewczęta, chłopcy/ Taki dzień majowy, jakimi mam opisać słowy? — tak o obchodach 1 maja, święta ludzi pracy, pisał Władysław Broniewski.
Miałem chyba z 6 lat, kiedy mama zabrała mnie na pochód jako widza, bo tak bardzo chciałem obejrzeć orkiestry dęte. Nie ukrywam, byłem nimi zachwycony. Zdziwił mnie jednak fakt, że wielu z uczestników pochodu po jego zakończeniu wkładało szturmówki w kratki studzienek kanalizacyjnych i tam pozostały. I wtedy przystąpili do akcji chłopaki z Zatorza, zabierając kilka z nich, żeby nazajutrz zorganizować swój podwórkowy pochód. Nie trwał zbyt długo, ponieważ któryś z chłopaków zauważył, że taka szturmówka może przydać się jako słupek bramkowy w grze w nogę. Zabawa zakończyła się interwencjąo dzielnicowego.
A potem, kiedy już byłem bodajże piątoklasistą, 1 maja chwycił mnie na dobre w swoje tryby. Już na tydzień przed świętem w szkole zaczynała się mobilizacja: gromadzono materiały do klasowych gazetek w postaci wierszy, które przepisywano z książek i kalendarzy, rysunków i fotografii, a najtęższe klasowe głowy pod kierunkiem wychowawczyń pisały laurki. Kiedyś, chcąc zasłużyć na plus ze sprawowania, wyciąłem nożyczkami Lenina z wypożyczonej z biblioteki książki „My z Arteku”, (Artek to obóz radzieckich pionierów). Niestety, sprawa się wydała, tata musiał odkupić książkę, a ja najadłem się wstydu.
W tygodniu poprzedzającym święto organizowano dla starszych uczniów lekcje wychowawcze, gdzie zachęcano nas do uczestnictwa w pochodzie pierwszomajowym, podkreślając, że to obywatelski, patriotyczny i internacjonalistyczny obowiązek.
W Polsce 1 maja stał się świętem państwowym od 1950 roku. Jeden z pierwszych pochodów w Olsztynie odbył się na starówce. Na zdjęciu z tamtych lat widać manifestantów wśród ruin. W różnych latach pochody zmieniały miejsca przemarszu, szły przez ulicę Dąbrowszczaków, Kościuszki, potem Piłsudskiego do Wysokiej Bramy.
1 maja był okazję dla olsztyńskich plastyków, by podreperować stan portfela. Chodziło oczywiście o dekoracje i inne rekwizyty. Jak wspomina nestor tutejszych malarzy Artur Nichthauser ci, którzy byli lepiej ustawieni w miejskim komitecie partyjnym, w związku branżowym i w wydziale kultury, mogli liczyć na intratniejsze zamówienia. Chodziło o powierzchnię tworzonego dzieła, np. portrety przywódców. Robiono je metodą tzw. wcierek, przenosząc wizerunek z niewielkich, gabinetowych na wielkoformatowe. Zapłata zależała w zależności od portretowanego dygnitarza.
— Lenin miał mało włosów, to i mniej płacili — wspomina artysta. — A już na przykład za takiego Marksa, który był mocno owłosiony i trzeba było się przy nim narobić, to kasa była większa, nie mówiąc o dekoracjach! Znakomity olsztyński fotograf Rysiek Czerwiński, Czerwoniakiem przez nas zwany, przez jakiś czas pracował w Centralnej Agencji Filmowej, obsługując m.in. uroczystości pierwszomajowe. Nie omieszkał przy tym pokazać lokalnym kacykom, jak wiele od niego zależy. Kiedyś w przeddzień 1 maja zwizytował trybunę honorową i stwierdził, że ustawiono ją nie po tej stronie ulicy. — Przecież słońce będzie świecić towarzyszom w oczy! — zganił odpowiedzialnego. — Jak to wygląda, ja robię relację z poważnego święta, a oni puszczają do widzów oko. I trybunę przeniesiono!
Innym razem wraz z malarzem Januszem Wierzyńskim obejrzeli przygotowane przez tego drugiego dekoracje na domu towarowym „Dukat”. Janusz chciał coś poprawić, kiedy zbliżyło się dwóch milicjantów, wietrząc dywersję. Musieli się udać z nimi na posterunek, gdzie nieporozumienie po kilku telefonach wyjaśniono.
Przy pochodzie 1-majowym zatrudnienie znajdowali również w roli komentatorów dziennikarze radiowi. Wygłaszane z trybuny hasła musiały bowiem porywać maszerujących. A sam pochód? Jak w wierszu Broniewskiego, tyle, że u nas nie szły sztolnie ani tkacze. Za to jedną z barwniejszych ekip byli kolejarza. Jak dzisiaj pamiętam widok pchanej przez nich na kołach makiety lokomotywy.
Byli też w pochodzie przedstawiciele innych branż (każdy większy zakład pracy musiał wystawić delegację) czy też zespoły ludowe w strojach regionalnych. Niesiono przy tym szturmówki, transparenty z hasłami, mającymi zaświadczyć obłudnie o tym, jak dobrze żyje się w PRL-u. Powagę chwili i radości zepsuły raz konie ze stadniny kortowskiej, z których jeden, spłoszony, wypróżnił się tuż przed trybuną honorową. Poważniejszych incydentów podczas olsztyńskich pochodów nie odnotowano, a przynajmniej je przemilczano.
Po latach opowiadał mi architekt i karykaturzysta Edward Michalski o wydarzeniu, które rozbawiło całe ich środowisko. Oto podczas przemarszu przed trybuną honorową, kiedy dwóch jego kolegów niosło słomianą makietę Pałacu Kultury, powiał wiatr i wizerunek daru narodu radzieckiego pofrunął w siną dal. Zdarzało się też zniekształcanie przez manifestantów treści haseł. Celowali w tym studenci. Pomysłodawcy mieli jednak przy sobie opiekunów w postaci ubeków i potem byli ze swoich „występków” rozliczani.
W pochodach szliśmy także my, uczniowie, niosąc na czele wielkoformatowe tarcze szkolne. Wciskano nam też do ręki szturmówki. Pochody, jakie się pamięta. Kiedyś staliśmy cienko ubrani przez dwie godziny przy DOKP (dzisiaj budynek Urzędu Marszałkowskiego), czekając na swoją kolej włączenia się do pochodu, kiedy nagle zaczął sypać śnieg! Innym razem pochód odbył się niedługo po awarii elektrowni atomowej w Czarnobylu 25 kwietnia 1986 roku, kiedy nad Polska przeszła radioaktywna chmura. Nazajutrz media o tym nie wspomniały.
A po pochodzie w czasach braków na rynku spożywczym ustawiały się kolejki do budek z kiełbaskami i piwem, po czym uczestnicy i widzowie jechali tramwajem do wudeku, gdzie pod wieżą spadochronową obywała się pierwsza w roku majówka. Zasłużeni zaś przy organizacji obchodów artyści udawali się do Domu Środowisk Twórczych, gdzie organizowano im poczęstunek.
Nasze kpiarsko-satyryczne zacięcie dało raz wyraz w zorganizowaniu w Olsztynie w 1987 roku pierwszomajowego happeningu z udziałem ludzi estrady. Artyści wystąpili w czerwonych krawatach, śpiewano pieśni i recytowano wiersze z czasów PRL-u, a ja wygłosiłem autorski wiersz satyryczny. Następnego dnia drugą część happeningu zorganizował w DŚT, przy moim skromnym udziale, bywalec klubu zwany Magazynem. On przyniósł książeczkę z myślami przywódcy Korei Północnej Kim Ir Sena i je deklamował, ktoś inny puszczał płyty z pieśniami rewolucyjnymi, ja zaś wygłosiłem ów satyryczny wiersz. Po skończonym happeningu podszedł do mnie jakiś mężczyzna i zapytał, czy bym za kilka piw nie ofiarował mu tego wiersza opatrzonego dedykacją.
— Władek, uważaj, to ubek! — ostrzegł mnie klubowy skandalista i muzyk Gieniu Lisowiec.
Słysząc to, facet szybko pożegnał towarzystwo.
Takie były te 1 maje i wspomnienia z nimi związane, dzisiaj oceniane różnie. Jeden z moich znajomych, starszej daty człowiek żartuje, że kiedy zbliża się 1 maja, odruchowo szuka transparentu. Jak to powiada znakomity Alosza Awdiejew: Komuna nie, nostalgia tak!
Władysław Katarzyński
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS