– Kiedyś to była, proszę pana, prawdziwa stacja – mówi pan Jan i smutnym okiem omiata pusty peron baboszewskiego przystanku szynobusu. Wszystko tu było, jak na prawdziwej kolei. I dworzec, i kasa, i magazyny. Nawet pompa wodna do parowozów była. O, tam. A teraz co tu jest? Nic – pan Jan tylko macha ręką.
W Baboszewie stację Kolei Państwowej oddano do użytku w 1924 roku. Znalazła się na ważnym odcinku Nasielsk-Sierpc i dalej do Torunia. Stacja przetrwała wojnę, socjalizm, zginęła za demokracji i kapitalizmu. Pozostał po niej ledwie widoczny obrys fundamentów dworca i przysłowiowa trawa gwizdawka.
– Kiedyś to, proszę pana, poważne pociągi tu stawały – wspomina pan Jan. – Towarowe, pośpieszne, a nawet dalekobieżny „Kołobrzeg”! A teraz to tylko ten szynobus przeleci czasem na Sierpc albo na Nasielsk i koniec kropka. Pokrzywy tu rządzą, a nie PKP. Jak pan chce, to wszystko pokażę. Nie ma co się bać chodzić po torach, tu pana nic nie przejedzie.
Idziemy po rdzewiejącym torowisku. W ciepłym powietrzu unosi się słynny kolejowy zapach kreozotu, jakim smarowano drewniane podkłady. Pan Jan wszystko pokazuje po kolei. Dosłownie – p o k o l e i. Tu było to, tam tamto, a dalej jeszcze inne. Przez „las” pokrzyw, biełuniów i dymnic przedzieramy się w stronę miejsca, gdzie jeszcze jakiś czas temu stał szachulcowy budynek rampy towarowej. Na czerwonej cegle i metalowych drzwiach malowały się kolorowo esy floresy graffiti. Teraz nawet tego już nie ma.
– Tutaj nocami odbywał się załadunek z zakładu. Z jakiego? No, z tamtego – pan Jan głową pokazuje na Baboszewo i robi tajemniczą minę. – Niby tam suwnice robili, ale tak naprawdę, to… Zresztą, ja nic nie wiem, pan zapyta kogo innego. O, a tam była ta pompa – pan Jan zmienia temat. – Jeszcze jako dzieciak lubiłem patrzeć, jak powoli podjeżdżała lokomotywa, żeby się napić. A brała, panie, tej wody tyle, co by do basenu starczyło.
Wracamy. Pan Jan uśmiecha pod wąsem. Czuję, że coś jeszcze chce opowiedzieć. Coś z dawnej, radośniejszej pamięci? Nadstawiam uszu.
Drużniczką przez wiele lat była pani Krysia. Dbała o stację bardziej niż o swoje. W stare opony od ursusów ziemię wsypywała, kwiatki sadziła. Bratki i te, no… aksamitki. Kwitło to wszystko i cieszyło oko. Wapnem bieliła krawędzie peronów, pieliła, zamiatała, na mokro myła podłogę w poczekalni. Jednym słowem, wszystko robiła na cacy. Taka była Krysia.
Powoli zachodzi słońce. Rude promienie lekko dotykają kolejowej rdzy i chwastów. Powietrze robi się niebieskawe, a po plecach czuć chłód wieczora.
Za cztery lata będzie sto lat, jak pobudowali stację. Ale nie doczekała setki, nieboszczka – na odchodnym pan Jan rozkłada ręce. – A przecież Baboszewo to wieś nie byle jaka. Zasobna, bo ziemie dobrej klasy i ludzie zaradni. A wie pan, że Baboszewo to jedyna w Polsce miejscowość o takiej nazwie? Nawet we Warszawie na Mokotowie ma swoją ulicę.
Krzysztof Martwicki
Imiona bohaterów reportażu zostały zmienione (red.)
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS