A A+ A++
Kiedy to wszystko się zaczęło, miałem 38 lat. Teraz mam 46 i jestem „dziadem”. Rodzina mi się rozpadła, nie mogłem pracować. O tymczasowym areszcie nawet nie chcę mówić – mówi Piotr Kret, strażnik miejski z Katowic. Pod koniec 2011 roku, wspólnie z innym strażnikiem, zostali zatrzymani przez policję i tymczasowo aresztowani przez sąd na trzy miesiące. Według prokuratury, pobili i okradli mężczyznę, którego wieźli na izbę wytrzeźwień. Proces w dwóch instancjach trwał siedem lat. Ostatecznie, obydwaj zostali uniewinnieni. Wyrok jest prawomocny. Przez wszystkie te lata Kret był zawieszony w pracy. W lutym 2020 roku wrócił do straży miejskiej, która teraz musi mu wypłacić 160 tys. zł zaległej pensji.

Był wieczór 15 listopada 2011 roku. Dyżurny straży miejskiej wysyła patrol na ul. Piotra Skargi w centrum Katowic. Pod płotem leży tam mężczyzna. Jest pijany, ma trudności z poruszaniem się. Strażnicy pakują go do radiowozu i wiozą na izbę wytrzeźwień. Ta mieści się na ul. Macieja w Załężu. Strażnicy jadą ul. Opolską, na której się zatrzymują. – W trakcie przewozu mężczyzna zaczyna nam wariować. Jest agresywny. Zatrzymujemy radiowóz. Wyciągam go ze środka i skuwam kajdankami. Wzywam karetkę, bo ma otarcia na twarzy – wspomina Piotr Kret.

Kiedy karetka przyjeżdża na Opolską, sanitariusze oglądają przewożonego mężczyznę i decydują, że nic mu nie jest. Strażnicy jadą więc na izbę.

Tej wersji dwaj oskarżeni strażnicy będą się trzymać przez cały proces. Ich zdanie podzieli sąd. Inne ma jednak prokurator. W akcie oskarżenia napisze, że funkcjonariusze wykręcili Józefowi L. ręce, zakuli w kajdanki i przewrócili na ziemię. Potem jeden z nich przygniótł go do ziemi i uderzył w prawy bok klatki piersiowej. Przy okazji zabrali mu 2000 zł. Podczas tej interwencji mieli mu też złamać rękę w łokciu. Wcześniej, przy wniosku o areszt, była jeszcze mowa o złamanych żebrach, ale w samym akcie oskarżenia żeber już nie było.

Zarzuty są bardzo poważne – art. 280 i 158 kodeksu karnego. To rozbój i pobicie. Zagrożenie karą – nawet 12 lat.

Wróćmy jednak do 15 listopada 2011. Piotr Kret wspomina, że już na izbie wytrzeźwień konsultuje się z dyżurnym komisariatu VI policji przy ul. Stawowej. Ten przekazuje mu, że mają zostawić nietrzeźwego mężczyznę na izbie. Józef L. cały czas jest agresywny, więc zostaje skrępowany pasami. Nie chce dmuchać w alkomat. Tylko przystawione w pobliże ust urządzenie wykaże pól promila.

Wracamy do komendy. Dyżurny puszcza nas do domu, nic się nie dzieje. Papiery w tej sprawie trafiają na komisariat policji przed 2 w nocy i znikają – mówi Kret.

Mężczyznę odbierają z izby wytrzeźwień policjanci. – Nie bardzo wiedzą co mają z nim zrobić, bo nagle przypomina sobie, że został pobity i okradziony. Podpisuje jednak oświadczenie, że nie chce pomocy medycznej. Od policjantów dowiedziałem się później nieoficjalnie, że odwieźli go do domu do Będzina. Nie byłem jednak w stanie tego zweryfikować – wspomina Kret.

Jest ranek 16 listopada. Przez dwa dni w sprawie jest cisza. 18 listopada 2011 Józef L. zgłasza się do szpitala na obdukcję. Ma złamaną rękę i żebra. Od razu przyjeżdża na komisariat na Stawową i składa zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez strażników, którzy wieźli go na izbę.

20 grudnia 2011 roku do Piotra Kreta dzwoni sekretarka komendanta straży. – Mówi, że szef chce ze mną rozmawiać o pieniądzach dla strażników. Byłem wtedy związkowcem, więc mnie to nie zdziwiło. Mimo że byłem na urlopie, wsiadłem w samochód i przyjechałem na komendę. Wchodzę do gabinetu szefa, a tam czekają już na mnie policjanci. Mówią, że na polecenie prokuratora W. jestem zatrzymany w takiej i takiej sprawie. Wyprowadzają mnie z komendy w kajdankach. To był pierwszy z dwóch najgorszych momentów w tej sprawie.

Drugim będzie pobyt w areszcie.

Drugi strażnik zostaje zatrzymany na ulicy. Obydwaj trafiają na komisariat VI. Tam odbywa się przesłuchanie. Następnego dnia prokurator kieruje do sądu wniosek o zastosowanie wobec strażników tymczasowego aresztu na 3 miesiące. 22 grudnia sąd przychyla się do tego wniosku. – Rozprawa aresztowa to była farsa. Pani sędzia powiedziała może ze dwa zdania, ja nie zdążyłem żadnego. Mój adwokat poprosił tylko o inny środek zapobiegawczy, ale prokurator W. mówi, że ma twarde dowody. Sąd mu wierzy.

Kret i Piotr C. trafiają do aresztu. – Nie chcę nawet opisywać co w areszcie przeżywa strażnik miejski. Dla ludzi, którzy tam siedzą, nie liczy się gdzie kto pracuje, funkcjonariusz to funkcjonariusz, czyli wróg. Może być nawet pracownikiem Straży Leśnej. Dla mnie to jest temat zamknięty, nie chcę do tego wracać. Zawsze mówię, że dziękuję straży więziennej, że nie zdarzył mi się w areszcie żaden „wypadek” – mówi Kret.

Strażnicy siedzą zamknięci 3 miesiące. Prokuratura chce przedłużyć im areszt o kolejny miesiąc, ale Sąd Okręgowy w Katowicach się nie zgadza, stwierdzając całkowity brak podstaw do stosowania takiego środka zapobiegawczego. Podejrzani mogą wyjść na wolność.

Po trzymiesięcznym zawieszeniu, które następuje automatycznie podczas aresztu,  Kret wraca do pracy w straży miejskiej.

Pod koniec 2012 roku do sądu rejonowego trafia akt oskarżenia przeciwko strażnikom. Dosyć szybko rusza proces. – My się bronimy, prokurator nie robi nic. Przez około 50 rozpraw, zabrał głos może raz.  Łącznie prokuratorzy byli może na trzech rozprawach – wspomina Kret.

Kiedy komendant straży miejskiej dowiaduje się o rozpoczęciu procesu, zawiesza Kreta w obowiązkach służbowych. Jest 1 kwietnia 2013 roku, ale mało komu jest do śmiechu. Zawieszenie oznacza 50% pensji i zakaz przychodzenia do pracy.

Proces ciągnie się sześć lat. Sprawa staje się właściwie przesądzona podczas jednej z rozpraw, na której odtwarzane się nagrania z monitoringu. Kret zauważył, że wśród nagrań jest też to z izby wytrzeźwień, którego nikt nie mógł znaleźć przez sześć lat. – Poprosiłem sąd, żeby odtworzył ten materiał. Okazało się że nagrania były cały czas zabezpieczone na płycie. Poświęciliśmy w sądzie osiem godzin, żeby przejrzeć ten materiał z izby. Na filmie widać, że pan, który oskarżył nas o pobicie, czuje się świetnie. Porusza się o własnych siłach, sam się  ubiera, zawiązuje sznurówki. Przy złamaniu ręki, nie mogłoby się to tak odbywać. Kiedy wychodzi, jeszcze coś wymachuje rękoma i zabierają go policjanci.  Ja mam z nim do czynienia 15 listopada, a on się zgłasza się do szpitala 18-go. Co robił przez dwa dni i jak złamał rękę – nie wiem – tłumaczy Kret.

17 maja 2019 roku zapada wyrok w pierwszej instancji. Obydwaj strażnicy zostają uniewinnieni. Prokuratura składa apelację do sądu okręgowego. Ten, na jednej bardzo krótkiej rozprawie, utrzymuje wyrok sądu rejonowego. Piotr Kret i Piotr C. są niewinni. Są zasądza na ich rzecz od Skarbu Państwa po 840 zł tytułem zwrotów postępowania. Jest 14 lutego 2020 roku.

Tego samego dnia, po niemal siedmiu latach, Kret wraca do pracy w straży miejskiej. Zastaje nowego komendanta, nowe radiowozy i w większości zupełnie nowych strażników. Komendant przydziela go do zespołu patrolowo-interwencyjnego. Kret pracuje miesiąc, a potem idzie na urlop. Ma do wybrania zaległy za trzy lata. Takie są przepisy. Inne mówią za to, że za czas zawieszenia trzeba mu teraz wypłacić połowę wynagrodzenia. W sumie uzbierało się dokładnie 160 828 zł. W SM nie ma takich „wolnych” pieniędzy, więc komendant występuje o nie do urzędu miasta. Na najbliższej sesji radni przegłosują zmiany w budżecie i pieniądze się znajdą.

Co dalej? Jak mówi Paweł Szeląg, komendant SM w Katowicach, Piotr Kret w tym krótkim czasie po powrocie wykazał się zaangażowaniem. Sam zainteresowany nie wie jednak czy zostanie w straży. – Kiedy to wszystko się zaczęło, miałem 38 lat. Teraz mam 46 i można powiedzieć, że jestem „dziadem”. Nie pracowałem. Po jakimś czasie od zawieszenia mnie w obowiązkach, zwróciłem się do sądu o odwieszenie, ale przegrałem. W całą sprawę musiałem włożyć ogromne pieniądze. Rodzina mi się rozsypała. Nigdy nikt mi tego nie zwróci. Przez osiem lat żyłem procesem. Codziennie człowiek wstaje i myśli tylko o tym, że na końcu drogi mogą mnie wsadzić na 12 lat do więzienia. Czułem od początku, wiedziałem, że jestem niewinny i wygrałem tę sprawę. Wróciłem z podniesioną głową. 

Wypłata zaległych wypłat pozwoli mu stanąć na nogi, ale też rozpocząć kolejną walkę. Już złożył pozew przeciwko państwu polskiemu o odszkodowanie za niesłuszne tymczasowe aresztowanie. Będzie się domagał 200 000 zł. Zwrócone przez straż miejską pieniądze przydadzą się na prawników i sądowe opłaty.

Share and Enjoy !

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułGates: dojście do normalności zajmie nam 18 miesięcy
Następny artykułPożar budynku mieszkalnego w Wiśniewie