Jeszcze niedawno wchodząc do budynku klubowego Warty Poznań można było wyczuć dwa zapachy – pięknej historii i grzyba na ścianie. Dziś można poczuć jeszcze woń profesjonalizacji i aspiracji ekstraklasowych. Warta pokazuje, jak na przestrzeni półtora roku można wyjść z totalnej zapaści i pracą organiczną dojść do klubu, któremu trudno nie kibicować.
Budynek klubowy lada moment ma zostać ostatecznie zamknięty i wreszcie wyburzony, a klub przeniesie swoje biura, szatnie i pomieszczenia socjalne do systemu kontenerów. Po drobnym remoncie obiekt przy Drodze Dębińskiej przynajmniej nie przecieka przy najdrobniejszym deszczu. A jeszcze nie tak dawno w sali konferencyjnej stawały czasem wiadra – przy stole dwóch trenerów, między nimi rzecznik klubu, w salce kilku dziennikarzy, a między nimi kilka wiader zbierających wodę z dziurawego dachu. Piłkarz trafiający do Warty musi przejść dwutygodniowy etap aklimatyzacji – doświadczyć przeciągu docierającego przez zamknięte okno czy sztachnąć się haustem powietrza zajeżdżającego lekko grzybem ze ścian.
Ten budynek klubowy jest niejako przypomnieniem tego, gdzie jeszcze chwilę temu byli „Zieloni”. A byli w III lidze. Nie było wyjazdów do Bielska-Białej czy Legnicy. Były mecze z Pelikanem Niechanowo, Startem Warlubie czy Unią Swarzędz.
Od awansu do II ligi zaraz minie pięć lat. I naiwnym byłoby wierzyć, że ta droga do walki o awans do Ekstraklasy była łatwa i przyjemna. Półtora roku temu piłkarze mieli kilkumiesięczne zaległości w wypłatach, w klubie brakowało wody na treningi, nie wiadomo było, czy uda się opłacić mecze rozgrywane w Grodzisku Wielkopolskim. Zawodnicy strajkowali, byliśmy świadkami niemal dramatycznych scen w negocjacjach o sprzedaż klubu przez rodzinę Pyżalskich. Obszernie tamte wątki opisywaliśmy na łamach Weszło, więc zainteresowanych odsyłam do tamtych tekstów.
Tamta Warta przypominała trochę chatkę ze słomy i patyków z bajki o trzech świnkach. Prącą do przodu z III ligi do II, z II do I, ale wciąż organizacyjnie tak wątłą, że balansującą między egzystencją a upadkiem. Wynikało to z ogromnej zależności od tego, czy u Pyżalskich w firmach dzieje się dobrze. Jeśli nie działo się dobrze, to i w Warcie był problem z kasą. Uzależnienie się od właściciela klubu było jedną z największych bolączek klubu w ostatnich latach. I właśnie rozłożenie odpowiedzialności finansowej za „Zielonych” było kluczowe przy zmianach właścicielskich.
Bartłomiej Farjaszewski postąpił bardzo mądrze. Nie chciał być jednoosobowym pionem biznesowym i sportowym. Otoczył się mądrymi doradcami. I jeśli dziś ktoś pyta „jak to się stało, że w Warcie tak zażarło?”, to wskazuję na te ruchy. Szefem rady nadzorczej został Marcin Janicki, dyrektorem sportowym Robert Graf, ten wymyślił z kolei trenera Piotra Tworka, powstała wreszcie formalna funkcja rzecznika prasowego, z biegiem czasu zatrudniono dyrektora marketingu. To wszystko zaczęło mieć ręce i nogi. Dobra gra była konsekwencją zbudowania dobrej drużyny. Stabilizacja finansowa była skutkiem wzmożonych akcji szukania sponsorów i partnerów. Remonty na stadionie przy Drodze Dębińskiej były pokłosiem ułożenia na nowo dobrych relacji z miastem.
Jednocześnie przy profesjonalizacji nie odcięto się od korzeni. Bo Warta to klub dzielnicowy z bardzo specyficznym klimatem. Lwią część fanów na trybunach przy Drodze Dębińskiej jeszcze przed tymczasowymi przenosinami do Grodziska stanowili emeryci, którzy przeszli się spacerkiem ze Starego Miasta, Dębca czy – przede wszystkim – Wildy. Warciarze chwalić się mogą głównie historią – zwłaszcza dwoma mistrzostwami Polski zdobytymi przed i tuż po wojnie. I „nowa Warta” o tradycję dba. W salce konferencyjnej zawisły plakaty przedmeczowe sprzed lat, w głównym holu stoją puchary, ale i Duma Wildy to wciąż klub rodzinny. Kierownikiem zespołu nadal jest Karol Majewski (niektórzy żartują, że z Wartą jest od czasów napoleońskich), furorę w klubowym bufecie nadal robią te same kanapki przygotowane przez tę samą panią, a kapitanem wciąż jest Bartosz Kieliba.
Nie ma chyba postaci lepiej pokazującej trudy walki o miejsca, w którym jest teraz, niż Kieliba. Do zespołu trafił zimą pół roku przed wywalczeniem awansu do II ligi. Awansował zatem z nią z III ligi do II, z II do I, a teraz walczy o wprowadzenie warciarzy do Ekstraklasy. Był opoką, gdy w meczach z rezerwami Lecha strzelał gola na wagę wejścia do baraży (nadmieńmy, że strzelał z kilkucentymetrowym rozcięciem na powiece, a opatrunek ograniczał mu widzenie). Jest szefem łajby, gdy trzeba się bić o Ekstraklasę. Zachował opaskę kapitańską, mimo że do drużyny trafiali tacy piłkarze jak Łukasz Trałka, który doświadczeniem ligowym przebija 99,9% piłkarzy biegających dziś po polskich boiskach.
– Termin “swojskiej bandy” ukuł się teraz, a moim zdaniem ta banda już była. Już od III ligi. Zmieniali się ludzie, ale klimat pozostawał. Ale tak, bałem się, że możemy to stracić. Przyszli zawodnicy, którzy pograli gdzieś wyżej i myślałem, że tu uleci. Ale nie uleciało ani trochę – mówił Kieliba kilka miesięcy temu. Swojskość tej bandy pozostała. I zostali piłkarze, którzy przeszli z nią od III ligi – Kieliba, Łukasz Spławski (w pewnym momencie odstawiony na bocznicę przez Petra Nemca, wydawało się, że nie wyleczy już kolejnej kontuzji), Adrian Laskowski (długa przerwa spowodowana kontuzją, kluczowa postać w II i III lidze) czy Adrian Lis (przyszedł po awansie do II ligi – bramkarz, który być może wybronił najwięcej punktów swojej drużynie w tym sezonie spośród wszystkich pierwszoligowców).
Swojskość bandy pozostała, ale ta swojskość została obudowana profesjonalizacją. Warta jest namacalnym przykładem na to, że wybór mądrych ludzi do kierowania klubem, wyznaczenie precyzyjnych celów krótkoterminowych (klub biznesu, montaż oświetlenia, wzmocnienia na konkretnych pozycjach) oraz długoterminowych (Marcin Janicki, szef rady nadzorczej: „Warta nie ma płonąć wysokim płomieniem, by po chwili zgasnąć”) pozwala na wejście na wyższy poziom organizacyjny i sportowy.
Nie wiem, czy skończy się to awansem. Wydaje mi się, że tak, bo nie widzę w tym zespole powodów ku temu, by to wszystko miało się nagle załamać. Ale nawet jeśli warciarze nie awansują do Ekstraklasy, to jestem o ten klub spokojny. Bo to już nie jest chatka z gipsowych płyt. To nie jest sequel „Zielonej rewolucji” przeprowadzanej przez Pyżalskich, ale krok po kroku rozsądne budowanie klubu. Na Dolnej Wildzie wylano fundamenty i buduje się dom z prawdziwego zdarzenia.
Damian Smyk
***
Rozmowa z Marcinem Janickim o tym, co czeka Wartę po ewentualnym awansie, gdzie klub miałby grać i jak układają się relacje z miastem
Rozmowa z Bartoszem Kielibą o awansach robionych za darmo, walce o życie córki i o swojskiej bandzie
fot. NewsPix
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS