Był 10 kwietnia 1815 roku. Wtedy to na Sumbawie, jednej z wysp indonezyjskiego archipelagu Małych Wysp Sundajskich, całkowitemu unicestwieniu uległa dziesięciotysięczna społeczność ludu Tambora. Lud ten tworzył dość dobrze rozwiniętą cywilizację, jego styl życia i język różniły się od innych populacji żyjących na Sumbawie. Został dopiero co odkryty przez Europejczyków (kolonizatorów holenderskich i brytyjskich), ale etnografowie nie zdążyli go nawet dobrze poznać i przebadać, bo nagle zniknął z powierzchni Ziemi. Za jego zagładę winy nie ponosi jednak człowiek, tylko żywioł, czyli nasza kochana Matka Natura. Co więc wydarzyło się takiego, co spowodowało tę, ale też i inne tragedie, takie jak anomalie pogodowe, głód i epidemie?
Widok z lotu ptaka na masyw i kalderę wulkanu Tambora
Za unicestwienie ludu Tambora odpowiedzialny jest czynny indonezyjski wulkan, który także nazywa się Tambora, a znajduje się on na wyspie, na której zamieszkiwała ta społeczność. Po kilku stuleciach uśpienia, w 1812 roku wulkan zaczął dudnić i wytworzył czarną chmurę, czym oznajmił swoje przebudzenie, następnie był umiarkowanie aktywny do 5 kwietnia 1815 roku. Tego dnia doszło do średniej wielkości erupcji, po której nastąpiła seria wybuchów, których odgłosy rozniosły się na dalekie odległości. Przebywający wtedy na Jawie Sir Thomas Stamford Raffles, brytyjski urzędnik kolonialny, pełniący funkcję gubernatora Holenderskich Indii Wschodnich w latach 1811-1816 (holenderskie kolonie w Azji Południowo-Wschodniej dostały się w 1811 roku pod krótkie zwierzchnictwo Anglii i zostały zwrócone po wojnach napoleońskich rządowi Holandii), wspominał potem, że z początku powszechnie uważano, iż słyszane do następnego dnia odgłosy tych wybuchów były odległym ogniem artyleryjskim.
Te wybuchy były jednak niczym w porównaniu do tego, co wydarzyło się 10 kwietnia ok. godziny 19. Wtedy to nastąpił najpotężniejszy wybuch wulkanu w czasach historycznych, który według Indeksu Eksplozywności Wulkanicznej (ang. VEI, VolcanicExplosivity Index), skali eksplozywności erupcji wulkanicznych, oceniany jest na 7 w skali 0-8.
Szacuje się, że eksplozja miała moc 800 megaton trotylu, a było ją słychać w odległości 2600 km na Sumatrze. Z wulkanu wydobyło się ok. 100 km³ materiału wulkanicznego, który ważył ok. 140 000 000 000 ton. Słup wyrzuconego popiołu sięgnął 44 kilometrów i został rozrzucony w promieniu 1300 km, a na Jawie i Borneo, wyspach znajdujących się ok. 900 km od Tambory, popiół utworzył warstwę o grubości jednego centymetra.
Grubsze jego kawałki opadały na ziemię przez dwa tygodnie, natomiast drobniejsze unosiły się miesiącami, a nawet latami na wysokości od 10 do 30 km. Ponadto, po wybuchu, w promieniu 600 km na dwa dni zapanowały ciemności, a przez kilka kolejnych dni widoczność była mocno ograniczona. Chmury gęstego popiołu unosiły się nad szczytem do 23 kwietnia. Eksplozje ustały dopiero 15 lipca, jednakże emisję dymu obserwowano do 23 sierpnia. Płomienie i wstrząsy wtórne odnotowano znów w sierpniu 1819 roku, cztery lata po wydarzeniu.
W wyniku erupcji wulkan stracił aż ⅓ swojej wysokości. Obniżył się z 4300 do 2851 metrów, kiedy to jego wierzchołek po części wyleciał w powietrze, po części się zapadł, tworząc kalderę o średnicy 7 km i głębokości 1000 metrów. Kaldera to zagłębienie powstałe wskutek gwałtownego wybuchu, niszczącego górną część stożka wulkanicznego. Z czasem, w wyniku dalszej działalności wulkanicznej, stożek odtwarza się i jest wtedy zakończony kraterem.
10 tys. ofiar ludu Tambora to nie wszystkie ofiary wulkanu, ponieważ na Sumbawie zginęło około 48 000 ludzi – 10 000 bezpośrednio w wyniku wybuchu, a 38 000 z głodu. Jego wybuch odczuł cały świat do tego stopnia, że niektórzy zaczęli twierdzić, iż nadszedł początek końca świata.
Największe spustoszenie nastąpiło oczywiście w bliskich okolicach Tambory. Po wybuchu pojawiło się tsunami, a jego fale dochodzące do czterech metrów wysokości spustoszyły wybrzeża okolicznych wysp Flores i Tomor (niektóre źródła podają, że w innych miejscach fale tsunami miały nawet 10 m wysokości). W wyniku fal i głodu zginęło tam 100 000 ludzi. Na wyspie Sumbawa została zniszczona cała roślinność. Powyrywane drzewa i popiół pumeksowy utworzyły na wodzie pumeksowe tratwy o średnicy dochodzącej do 5 km, a jedna z takich tratw została zauważona na Oceanie Indyjskim blisko Kalkuty w pierwszych dniach października 1815 roku.
Indonezyjski znaczek pocztowy upamiętniający tragedię wybuchu wulkanu, wydany w dwusetną rocznicę erupcji.
Gubernator Raffles wysłał statek pod dowództwem porucznika Owena Philipsa, który miał za zadanie zbadać, co się stało. Kiedy ten dopłynął na Sumbawę, zobaczył przerażający widok zniszczonych domostw, groby licznych ofiar i niepochowane jeszcze szczątki ludzi, które leżały przy drodze. Wioski były wyludnione, ponieważ ich mieszkańcy udali się na poszukiwanie pożywienia, a w miejscowościach Dompo i Bima zmieszana z popiołem woda nie nadawała się do picia i spowodowała u ludzi i zwierząt (głównie koni) ostrą, śmiercionośną biegunkę.
Szacuje się, że erupcja wulkanu uwolniła do stratosfery od 10 do 120 milionów ton siarki. Wiosną i latem 1816 roku, m.in. nad północno-wschodnimi Stanami Zjednoczonymi, aerozole siarczanowe utworzyły w stratosferze „zasłonę” nazywaną wówczas „suchą mgłą”, która nie poddawała się wiatrom ani też nie chciała spaść na ziemię razem z deszczem. Ta „mgła”, utrzymując się w stratosferze, spowodowała rozproszenie promieniowania słonecznego, co skutkowało zaczerwienieniem i przyciemnieniem słońca do tego stopnia, że plamy słoneczne były widoczne gołym okiem. Dodatkowo pył wulkaniczny sprawił, iż można było oglądać niesamowite zachody naszej gwiazdy. Niebo przybierało żółty, pomarańczowy i purpurowy kolor, co robiło na ludziach ogromne wrażenie, i znalazło odzwierciedlenie m.in. w sztuce, w obrazach Williama Turnera oraz Caspara Davida Friedricha.
„Widok na port” – Caspar David Friedrich
„Kanał Chichester” (1828 r) – William Turner
„Dydona wznosi Kartaginę” (1815 r) – William Turner
Podobnie pomarańczowe niebo można było obserwować w Polsce wiosną 2024 roku, kiedy to do Europy dotarł pył znad Sahary. Kto więc pamięta, jak wyglądały w tym roku te pomarańczowe wieczory, może sobie lepiej wyobrazić, jak wyglądało to ponad 200 lat temu.
Dziś większość naukowców uważa, że erupcja wulkanu spowodowała serię globalnych anomalii klimatycznych, które najbardziej dotkliwe były na półkuli północnej. Anomalie te były z kolei przyczyną tragicznych w skutkach katastrof: meteorologicznych, hydrologicznych, społecznych, a nawet biologicznych. Erupcja zbiegła się ze środkiem okresu małej aktywności słonecznej w latach od ok. 1790 do 1830 roku (okres ten nazywany jest Minimum Daltona) i z tak zwaną małą epoką lodową. W tym czasie było więc chłodniej niż w innych latach, ale po wybuchu Tambory ochłodzenie jeszcze bardziej się nasiliło.
Z powodu tego, co działo się w pogodzie w 1816 roku, rok ten nazywany jest „rokiem bez lata”. Wiosna nadeszła wtedy normalnie, ale później powróciły niskie temperatury. Pył wulkaniczny wywołał też dodatkowo inne ciekawe zjawisko i sprawił, że na Węgrzech spadł brązowy śnieg, a we Włoszech czerwony.
Europa zmagała się jednak głównie z długotrwałymi deszczami (na przykład w Irlandii deszcz nie przestawał padać przez 8 tygodni), które doprowadziły do wylania wszystkich większych rzek na tym kontynencie. Jeśli chodzi o Amerykę Północną, to tam pogoda także dała się wszystkim we znaki. Na terenach dzisiejszej Kanady było tak zimno, że w Montrealu na ulice spadały zamarznięte ptaki, a w mieście Québec na początku czerwca leżało prawie 30 cm śniegu, co doprowadziło do zniszczenia upraw roślinnych, których plony zbiera się latem. W USA, w północnej części stanu Nowy Jork, na początku czerwca spadł śnieg. The Albany Advertiser, gazeta wydawana w tym stanie, 6 października 1816 roku opublikowała artykuł, który mówił o tym, że nikt nie pamięta czasów, a nawet nikt o tym nie słyszał, żeby susza była tak rozległa, a lato było tak mroźne, gdyż w każdym letnim miesiącu zdarzały się silne mrozy.
W lipcu i sierpniu na rzekach i jeziorach w Pensylwanii znajdował się lód, a w miejscach wysuniętych na południe tak daleko jak Wirginia mróz pojawiał się jeszcze w sierpniu.
Następowały gwałtowne wahania temperatury. Zdarzało się, że wzrastały one do ponad 30°C, by w ciągu kilku godzin znów spaść do prawie do zera.
W Azji to Chiny najbardziej odczuły skutki zmiany pogody. Deszcze monsunowe, kluczowe dla tamtejszego klimatu, zostały zakłócone, co w prowincji Yunnan doprowadziło do połączenia powodzi i zimna, a to z kolei doprowadziło do zniszczenia upraw ryżu i trzyletniego głodu na tym obszarze. Letnie opady śniegu były raportowane w różnych miejscach na południu kraju w prowincjach Jiangsu i Anhui. Na Tajwanie, który leży w strefie klimatu tropikalnego, śnieg obserwowany był w Xinzhu i Miaoli, a szron w Zhanghua.
Jako że telegraf elektryczny skonstruowano dopiero w roku 1837, przepływ informacji był jeszcze wtedy powolny i ograniczony, więc ludzie z początku nie zdawali sobie sprawy z globalnej skali tych zjawisk. Ówcześni uczeni wysnuwali różne, niestety błędne teorie dotyczące przyczyn zmiany klimatu. Nawet wtedy, kiedy wiadomo już było, co stało się na Sumbawie, nikt nie połączył kropek i nie powiązał tych anomalii z wybuchem Tambory. Dojście do tego, dlaczego pogoda załamała się tak gwałtownie, zajęło naukowcom kilka dobrych lat. Jeśli uczeni mieli problem ze rozumieniem tego, co się dzieje z pogodą, to tym bardziej prosty lud tego nie rozumiał. Nie rozumiał też, dlaczego ceny chleba rosną i z tego powodu w całej Europie wybuchały zamieszki.
W Europie nastała klęska nieurodzaju, zniszczona została większość upraw, po czym nastała klęska głodu, który najbardziej doskwierał Niemcom. W 1817 roku w niemieckich miastach było pełno żebraków, głównie dzieci. Głód zmusił zdesperowanych ludzi do jedzenia rzeczy, których w normalnych warunkach nie wzięliby nigdy do ust. Gotowali więc ślimaki, jedli szczury, koty, mech i trawę, a w Ameryce zjadano ponoć nawet szopy i jeże.
Ludzie zaczęli więc szukać dla siebie lepszego świata i zaczęły się migracje. Rzesze ludzi opuściły Europę i udały się do Ameryki, ale tam było podobnie, tam też szukano lepszego świata. Mieszkańcy Nowej Anglii opuszczali swoje domy i udawali się na północno-zachodnie tereny Ameryki. W wyniku tego napływu ludności na nowe tereny Indiana stała się stanem w 1816 roku, a Illinois dwa lata później.
Niedożywienie osłabia organizm, powodując spadek odporności, co z kolei prowadzi do chorób. Tak było i w tym przypadku, gdyż w latach 1816-1819 w całej Europie wybuchły epidemie tyfusu, a najbardziej z tego powodu ucierpiały Włochy, Szwajcaria, Szkocja i Irlandia. Ale nie tylko ludzie cierpieli głód. Ceny zbóż z powodu ich braku poszybowały mocno w górę. Brak owsa, który podrożał ośmiokrotnie i który jest najwartościowszym składnikiem końskiej diety, spowodował drastyczny spadek liczby tych zwierząt. Zapotrzebowanie na konie było wtedy wysokie, gdyż wykorzystywane one były w wojsku, a w tym czasie Stary Kontynent targany był przez wojny, ponieważ Napoleon postanowił go podbić. Konie były wtedy głównym środkiem transportu i główną siłą pociągową, więc ich brak mocno doskwierał.
Justus Liebig jako młody student w 1821 r., rysunek z 1843 r.
Trauma głodu, który panował w 1816 roku, miała duży wpływ na trzynastoletniego wówczas Justusa von Liebiga, który od dziecka interesował się chemią. Spełnił on swoje marzenia i wykształcił się w tym kierunku, a później jako chemik skoncentrował swoje wysiłki badawcze na chemii rolnej i spożywczej. Uważał, że dzięki chemii można zapobiegnąć katastrofalnym klęskom głodu. Prowadził więc badania nad odżywianiem się i metabolizmem roślin i zwierząt, aby opracować teorię żywienia. Zajmował się też chemią żywności. Największy rozgłos dał Liebigowi proces produkcji ekstraktu mięsnego w postaci gęstego sosu, który zawierał wartościowe składniki mięsa. Wraz ze swoim uczniem Ebenem Nortonem Horsfordem opracował proszek do pieczenia. Po długich badaniach, w 1867 roku opracował substytut mleka kobiecego dla matek, które nie mogły karmić piersią. Pomysł na to, by opracować taki substytut, zrodził się w jego głowie, kiedy jego córka Joanna miała trudności, by wykarmić swoją córkę Karolinę (Joanna nie chciała zatrudnić mamki, aby ta wykarmiła jej dziecko). Opracował też metodę produkcji nawozu fosforowego, dlatego nazywany jest ojcem nawozów sztucznych.
Niektórzy twierdzą, że wybuch wulkanu przyczynił się do powstania roweru, ale jak wiadomo, nie od razu Kraków zbudowano. Baron Karl Friedrich Christian Ludwig Freiherr Drais von Sauerbronn skonstruował bowiem coś, co można dziś uznać za jego pierwowzór. I tu wracamy jeszcze raz do koni. Karl Daris widział, że Europa borykała się wtedy z ich brakiem, więc zaczął się zastanawiać nad innym środkiem transportu, który mógłby je zastąpić. Wpadł na pewien pomysł, który zrealizował, a jego wynik zaprezentował 12 czerwca 1817 roku. Był to rower biegowy, na którym siedziało się tak, jak siedzi się na dzisiejszym rowerze, ale aby wprawić go z ruch, należało odpychać się stopami od ziemi. Podczas prezentacji Drais przejechał na nim ze swojego domu w Mannheim do Schwetzinger Relaishaus (stacji zmiany koni) trasą liczącą 14 km, poruszając się po jednej z nielicznych wówczas utwardzonych dróg. Trasę tę pokonał w niecałą godzinę, co było bardzo dobrym wynikiem, gdyż poczta konna potrzebowała na to dwa razy więcej czasu. Z początku wynalazek nazywał się „Laufmaschine”, a później znany był pod nazwą „Draisine”, powstałą od nazwiska konstruktora.
Pojazd barona Draisa
Gdyby wulkan nie wybuchł, Mary Wollstonecraft Shelley nie napisałaby swojej powieści o Frankensteinie. No ale co ma wspólnego Frankenstein z wybuchem Tambory?
Teraz będzie trochę tekstu w stylu „Moda na sukces” czy też internetowych portali typu „Duperelek” i trzeba się trochę skupić, aby ogarnąć sytuację.
Mary Godwin wraz z Percym Bysshe Shelleyem, swoim kochankiem, podróżowała po Europie i latem 1816 roku przebywała w Genewie w Szwajcarii. Kochankowie mieli już dwoje dzieci (córkę urodzoną w 1815 roku, zmarłą po kilkunastu dniach, i syna Williama urodzonego w 1816 roku, który też z nimi wtedy podróżował). Percy miał żonę Harriet, która 9 listopada tego roku popełniła samobójstwo, rzucając się w zaawansowanej ciąży do Tamizy. Kiedy ciało odnaleziono 10 grudnia, dopiero wtedy, dokładnie 20 dni później, Percy i Mary sformalizowali swój związek, biorąc ślub.
Z przyszłym państwem Shelley do Genewy przyjechała także Claire Claremonach, przyrodnia siostra Mary. Tam w Willi Diodati, nad Jeziorem Genewskim, spotkali się z lordem Byronem i jego lekarzem Johnem Pilordim, który był także pisarzem. George Gorgon Byron rozstał się z żoną i kiedy pojawiły się pogłoski o romansie i długach, postanowił opuścić Anglię w kwietniu 1816 roku. Kochanką Byrona, z którą miał romans w Londynie, była właśnie Claire Claremont (przyrodnia siostra Mary), która przyjechała odwiedzić Byrona (być może wiedziała już wtedy, że jest z nim w ciąży). Byron nigdy się z nią nie ożenił, ale uznał dziecko (córkę), po namowach m.in. Mary i Percy’ego Shelleyów.
Jako że pogoda nie napawała optymizmem (w Szwajcarii deszcz padał od kwietnia do września przez 130 dni, powodując wezbranie wody Jeziora Genewskiego i zalanie miasta), towarzystwo to bardzo się nudziło. Z nudów zaczęło więc się bawić, opowiadając sobie różne historie związane z tematyką grozy. Uzgodnili wtedy, że każdy napisze jakąś historię związaną z tym tematem. Tak oto powstały dwie powieści zaliczane dziś do klasyki literatury światowej. Pierwsza, wydana w 1819 roku, to „Wampir”, którą napisał Pilordi, a druga to właśnie „Frankenstein”, powieść napisana przez Mary Shelley. Książka ukazała się w 1818 roku, a w przedmowie do pierwszego wydania, autorka napisała:
„Spędziłam lato 1816 roku w okolicach Genewy. Było wyjątkowo zimno i deszczowo i wieczorami zbieraliśmy się przy kominku, delektując niemieckimi opowiadaniami o duchach. Te baśnie budziły w nas chęć, by je naśladować. Dwoje przyjaciół […] oraz ja postanowiliśmy, każde z osobna, wymyślić historię opartą na fenomenach nadprzyrodzonych”.
Byron napisał w lipcu 1816 roku wiersz pt. „Ciemność” na temat apokaliptycznego końca świata, a na język polski przełożył go Adam Mickiewicz (tak, ten Adam Mickiewicz). Do jego napisania zainspirowały Byrona ciemności, jakie zapanowały wtedy w Genewie, a były one tak duże i dotkliwe, iż w południe ptaki siadały na drzewach, myśląc, że nastała noc, a ludzie palili w środku dnia świece, tak jak czynili to po zachodzie słońca. Do powstania wiersza przyczyniło się też „proroctwo” pewnego włoskiego astronoma, który oznajmił, iż słońce zgaśnie na dobre 18 lipca 1816 roku, co wywołało zamieszki, samobójstwa i religijne poruszenie w całej Europie.
Wybuch Tambory mógł przyczynić się także do porażki Napoleona w bitwie pod Waterloo, do której doszło 15 czerwca 1815 roku. Jak już wiadomo, w wyniku zmiany atmosfery pogoda w Europie już wtedy była bardzo deszczowa. Z tego powodu drogi i ścieżki stały się błotniste, co z kolei wyjątkowo przeszkadzało wojskom francuskim, powodując ich spowolnienie. Można by powiedzieć „paluszek i główka…”, bo warunki klimatyczne były takie same dla każdej z walczących stron, ale trudno dziwić się pokonanym, którzy chcąc czasem wytłumaczyć swoją porażkę, wyszukają często różne głupie usprawiedliwienia.
Jeśli chodzi o Napoleona, to niektórzy przyczynę jego porażki w wojnie z Rosjanami próbują też wytłumaczyć „zarazą cynową”, zwaną także „trądem cynowym”. Teoria ta też jest związana z niskimi temperaturami, ale o co dokładnie chodzi? Cyna to metal, który jest pierwiastkiem występującym w dwóch odmianach alotropowych α i β (alfa i beta). W warunkach normalnych cyna tworzy odmianę β i wygląda wtedy jak metal (bo nim przecież jest), ale kiedy temperatura spada poniżej 13,2°C, cyna metaliczna (zwana też cyną białą) zaczyna się rozpadać/rozsypywać, tworząc szary proszek. Proszek ten jest właśnie drugą odmianą alotropową (alfa) tego pierwiastka, który swoim wyglądem nie przypomina już metalu. Z powodu tej właściwości tego pierwiastka każdy przedmiot zrobiony z cyny należy zabezpieczyć przed niską temperaturą, ponieważ ulegnie on zniszczeniu. Co ciekawe, zaobserwowano, że kontakt cyny szarej z cyną białą powoduje powstawanie na niej nowych ognisk przemiany w cynę szarą, stąd nazwa „zaraza cynowa”. Francuzi ponoć o tym nie pomyśleli i kiedy wyruszyli na podbój Rosji, w ich mundurach, spodniach i innych rzeczach znajdowały się cynowe guziki, które to miały później rozpaść się na mrozie. Chyba każdy choć raz wyszedł na mróz nieodpowiednio ubrany, więc możne samemu sobie dopowiedzieć, co było dalej, biorąc pod uwagę rosyjską zimę i mrozy. Przemianie cyny można zapobiec, dodając do niej ołów, a dobrym przykładem jest tu cyna lutownicza, do której właśnie w tym celu ołów dodawano, a składała się z ona 60% cyny (Sn) i 40% tegoż ołowiu (Pb).
A jak „rok bez lata” wyglądał w Polsce? Oczywiście Polska jako suwerenne państwo w roku 1816 roku nie istniało, stąd trudno mówić o tym, jak to w Polsce wyglądało. Ciężko też tu o jakieś źródła, ale można powiedzieć, że na ziemiach polskich także dość solidnie padało i nie obeszło się bez kryzysu żywnościowego, a co za tym idzie, głodu w latach 1816-1819. Przyczynić się to miało do rozpowszechnienia się hodowli owiec i sadzenia ziemniaków, które uprawiane na tej samej powierzchni co zboża dawały więcej pożywienia.
Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS