Pamiętam szał na „jedynkę”, „dwójkę”, „trójkę”. Dwie pierwsze części „Gliniarza z Beverly Hills” były przebojami giełd, na których, na przełomie lat ’80 i ’90, ludzie wymieniali się pirackimi kasetami VHS. Część trzecia była już królową stacjonarnych, legalnych wypożyczalni. I nie było takiej, w której nie wisiałby plakat z gliniarzem, czyli wcielającym się w niego komikiem Eddiem Murphy.
Ciekawe, czy nazwa z jednej największych polskich sieci wypożyczalni – Beverly Hills Video – też wzięła się od tego cyklu filmowego. Wcale bym się nie dziwił. Wszak gliniarz był wtedy prawdziwą ikoną popkultury.
Niedawno powrócił. Po raz czwarty. Ale już nie do kin, czy wypożyczalni, a – uwaga, uwaga – w streamingu. A w streamingu, jak to w streamingu. Jak pisze Jakub Chabik w sierpniowym numerze „Wiedzy i Życia”:
Filmy, dosłownie, programuje się na podstawie tego, jak była oglądalność danych scen i odcinków. W rezultacie powstają produkcje przyjemne w odbiorze, skrojone dokładnie pod przeciętny gust typowego konsumenta, idealnie dostosowane do jego kliknięć, przewinięć, niedokończeń i przełączeń (…) powstaje samonapędzający się mechanizm samospełniających przepowiedni, który uśrednia gusta i zamienia kulturę w łatwo i szeroko przyswajalną papkę.
Jeszcze dosadniej wyraził się niedawno autor bloga „Skazany na film”, który o filmie „Emilia Pérez” krótko i w swoim stylu napisał:
premise fajny, ale z każdą minutą coraz bardziej śmierdzi netflixem.
Pewnie nie użyłbym takiego określenia, ale wiadomo o co chodzi. Bo też wszyscy wiemy, jak wyglądają te netflixowe i inno-streamingowe produkcje. Niegdyś narzekało się na filmy telewizyjne (że to nie to). Dziś, gdy zestawić je z tym co trzaskają wielkie platformy streamingowe, okazuje się, że „telewizyjniaki” wcale nie są takie złe. Ba, ogląda się je z wielką przyjemnością! Tyle tylko, że nie ma wokół nich takiego szumu. I takiej forsy na kampanie promocyjne.
Ale jak ktoś chce, to się ich w internecie dogrzebie.
A czwarty „Gliniarz”? OK. Jak to „produkcje przyjemne w odbiorze, skrojone dokładnie pod przeciętny gust typowego konsumenta”. Czyli obejrzeć można, ale jednak co „jedynka”, to „jedynka”.
Ewentualnie „dwójka” 🙂
więcej »
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS