Nie mogę się doczekać kolejnych nieobejrzanych meczów polskiej reprezentacji, tak jak nie mogę się doczekać nieobejrzenia nowych garniturów trenera Probierza.
Czas mistrzostw Europy w futbolu częściowo spędziłem, oglądając antyeuropejskie filmy na kanale Konfederacji oraz pogadanki upadłego europosła PiS Ryszarda Legutki, grzmiącego spokojnym głosem, że Europa jest w rękach lewactwa i nawet upragniony polexit nie uratuje nas przed katastrofą kultury narodowej. O tym wszystkim napiszę wkrótce, bo nawoływanie do wyjścia z Europy jest coraz głośniejsze, więc należy trąbić na alarm i bić w dzwony na trwogę. Teraz jednak powiem coś o piłce nożnej, którą bardzo się ostatnio interesowałem, unikając jednak zmarnowania choćby minuty na obejrzenie meczów polskiej reprezentacji. Oglądanie piłki nożnej przy całkowitym ignorowaniu istnienia polskich piłkarzy okazało się doświadczeniem ekstatycznym i zarazem terapeutycznym.
Zaglądałem na niemieckie boiska, głównie śledząc z przykrością dwie klęski węgierskiej reprezentacji, ze Szwajcarami i Niemcami, oraz jej wyjątkowo nudne i mozolne zwycięstwo z jeszcze nudniejszą i toporną Szkocją. I nie pociesza mnie, że bramkę Szwajcarom strzelił Varga, a przy bramkach straconych przez Węgrów nieodmiennie nawalał piłkarz o nazwisku Orbán. W meczu z Helwetami Varga uratował honor, strzelając gola, ale Orbán w ostatniej minucie wystawił głową piłkę Szwajcarowi Embolo, a ten strzelił na 3-1. W walce ze Szkotami było jeszcze tragiczniej: Orbán zawalił stuprocentową okazję, gdy mógł główką wbić gola, a Varga zderzył się ze szkockim bramkarzem i straciwszy przytomność, został odwieziony do szpitala, gdzie stwierdzono złamania kości twarzowych i wstrząs mózgu.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS