– Zawsze powtarzam, że otyłość to nie tylko problem ciała, ale niestety przede wszystkim duszy i głowy. Ja wciąż widzę w lustrze dawną Ewę i chyba dużo muszę jeszcze przepracować, mimo że schudłam 100 kg – zaczyna swoją historię walki z otyłością Ewa Wólczyńska, pielęgniarka diabetologiczna, edukatorka zdrowego trybu życia, naczelna pielęgniarek w szpitalu miejskim w Dąbrowie Górniczej.
Podstępna choroba
Doszłam w życiu do takiego momentu, że już nie wiem sama, ile ważyłam, bo moja waga już tego nie pokazywała. Było to przeszło 150 kg, a jestem niewysoka. Nigdy nie byłam małą osobą, i przez całe życie wyznawałam filozofię „body positive” – trzeba się kochać takim, jakim się jest i można jeść, co się lubi w ilościach, jakie się lubi. Do momentu, gdy fizycznie zaczęło mnie wszystko boleć, nie potrafiłam wstać z łóżka bez leków przeciwbólowych. Musiałam o poranku łyknąć tonę środków, żeby być w stanie wstać do pracy – którą zresztą kochałam. Pracowałam jako edukatorka na oddziale diabetologicznym, mówiłam ludziom chorym na cukrzycę, jak mają zawalczyć z chorobą, a sama miałam już duszności podczas snu, a największą tragedią był dla mnie, gdy winda na oddział się zepsuła i musiałam wejść na trzecie piętro piechotą – o problemie ze otyłością opowiada szefowa pielęgniarek w szpitalu w Dąbrowie Górniczej, która dziś po trzech latach odchudzania, wygląda i czuje się doskonale. – Ludzie wkoło mnie akceptowali, zawsze miałam bardzo dużo znajomych, może dlatego, że jestem bardzo otwartą osobą i zawsze potrafiłam świetnie się z siebie śmiać – z nieukrywanym wzruszeniem wspomina, dziś szczuplutka, wysportowana kobieta.
Otyłość jako choroba wciąż jest nam obca
Pielęgniarka z uprawnieniami z diabetologii
Karierę pielęgniarską rozpoczynała na chirurgii ogólnej, ale osiem lat temu zaangażowała się w tworzenie od zera oddziału diabetologii z doktorem Tomaszem Szczepanikiem, obecnie konsultantem wojewódzkim ds. diabetologii oraz szefem oddziału diabetologicznego w Zagłębiowskim Centrum Onkologii Szpitalu Specjalistycznym im. Sz. Starkiewicza.
Jako jedyna w regionie miałam wtedy uprawnienia diabetologiczne. Bardzo szanowaliśmy z szefem swoje doświadczenie i pasję do pracy, ale pamiętam, że już wtedy moja forma nie wszystkim „zawodowcom” odpowiadała. Wbił mi się w pamięć jeden traumatyczny moment, gdy ówczesny konsultant wojewódzki zapytał mojego szefa, jak może sobie pozwolić na to, żeby główny edukator był taki otyły. Szef odpowiedział, że on polega na mojej wiedzy i na tym, jakim jestem człowiekiem, ale dało mi to do myślenia – przyznaje, dodając, że jednak nie był to jeszcze moment przełomu.
Agnieszka Gorgoń-Komor: Będziemy namawiać MZ, by leczyć otyłość na europejskim poziomie
Nadszedł chwilę później, gdy nie udało się zapiąć pasa w samolocie w drodze na wakacje do Turcji: -Kiedy musiałam poprosić o przedłużkę pasa, a płaczące dzieci obok przestały krzyczeć i wszystkie jednocześnie na mnie spojrzały, to zaważyło. Podjęłam decyzję, że czas powiedzieć STOP! To już był też ten moment, gdy zaczynam źle funkcjonować psychicznie, nie byłam w stanie położyć się na stole operacyjnym, by zoperować kamienie na woreczku żółciowym, bo ryzykowna była narkoza. Przestałam w ogóle wychodzić na zakupy, ubrania kupowałam już tylko w internecie i to z reguły na amerykańskich stronach, bo tam można było kupić kolorowe sukienki w dużym rozmiarze, a tymczasem w jednym z polskich sklepów usłyszałam od ekspedientki, że mi to może już tylko zaproponować skarpetki, patrząc na mnie z obrzydzeniem – wspomina ostracyzm społeczny, jakiego zaczęła doświadczać Ewa Wólczyńska.
Otyłość to więcej niż fizyczna choroba
Muszę to mocno podkreślić: pamiętajmy wszyscy, że otyłość to choroba. Z jakiegoś powodu tyjemy – teraz często powtarzam swoim pacjentom: nie tyjemy z powietrza, wbrew temu, co sądzimy. I mówiąc choroba, nie mam na myśli chorób tarczycy czy insulinoporności. Tyjemy z nadmiaru jedzenia, a jemy zwykle z jakiegoś głębszego powodu i z tymi psychologicznymi problemami trzeba sobie w pierwszej kolejności poradzić, by zerwać z nałogiem jedzenia. Psychoterapia pomaga poradzić sobie z uzależnieniem od jedzenia, które jest jak uzależnienie od alkoholu czy narkotyków – przyznaje 44-letnia pielęgniarka. – A może nawet bardziej uzależniające, bo gdy pijemy alkohol czy bierzemy narkotyki, to gdy zrywamy z nałogiem, przestajemy brać to, co nas uzależniało, a z jedzeniem jest trudniej, bo musimy jeść, by żyć. Kontakt z tym, co uzależnia i wykańcza, jest stały – podsumowuje pielęgniarka.
Deficyt kaloryczny – jak zejść z 6 tys. kalorii?
Ostatecznie otwarła oczy, gdy jednego dnia zliczyła, ile zjada kalorii w ciągu jednego dnia – 6000, a zapotrzebowanie kaloryczne miała na poziomie 3 tys.
Nie stosowałam żadnych specyficznych diet, bo by zdrowo chudnąć, trzeba jeść właściwie wszystko. Nie można również wszystkiego sobie ciągle odmawiać, a zwłaszcza tego, co się najbardziej lubi, bo gdy kończy się dietę i wraca do starych nawyków, to rzuca się na rzeczy, za którymi tęskniliśmy najbardziej i gotowy efekt jo-jo. Nie byłam też pod opieką lekarza obesitologa, nie zrobiłam operacji pomniejszania żołądka, bo jako dużą ingerencję odradzał mi ją mój szef, który widział, że radzę sobie z dietą – przy drobnym wsparciu farmakologicznym – wyjaśnia.
Zainstalowała aplikację liczącą kalorie i stopniowo weszła w deficyt kaloryczny, którego trzyma się do dziś. – Jedyna zasada, jakiej pilnuję to na pierwsze śniadanie nie jem węglowodanów, tylko produkty białkowo-tłuszczowe, bo węglowodany najszybciej się trawią, dlatego jem je wieczorem, a białko i tłuszcz, by nie leżały w żołądku w nocy, jem na śniadanie. Dziś moich pacjentów zachęcam, by najpierw zwiększyli świadomość, co i w jakiej ilości jedzą. Często nie zdajemy sobie sprawy, że zdrowo wyglądająca razowa kanapka z awokado, łososiem, jajkiem może mieć 500 kalorii. Zachęcam do liczenia kalorii, ale i zdrowego ruchu. Na początku niech to będą spacery, potem rower, pływanie. W tej chwili bardzo dużo ćwiczę, jedno uzależnienie zastąpiłam drugim – od ruchu. Odchudzałam się od 2021 r., ale ćwiczę dopiero od 2 lat, bo w pierwszym roku nie byłam w stanie za wiele się poruszać, tak mnie wszystko bolało. Też zaczęłam od spacerów. Co dziś powtarzam swoim pacjentom, to nie musi być od razu maraton, wystarczą spacery, ale niech to będą regularne, codzienne – nawet 20 minut dziennie robi różnicę i wystarcza, by weszło nam w zdrowy nawyk.
Ekspertka: nie ma zdrowej czy niezdrowej żywności. Jest zdrowa dieta
Wsparcie w grupie i psychoterapii
– Na początku przyjmowałam też leki: Bydureon i Ozempic. Ale to nie one najbardziej pomogły, bo co najważniejsze w tym procesie, to fakt, że korzystam ze wsparcia psychologa – potrzebowałam poukładać sobie w głowie odpowiedzi, dlaczego tak uzależniłam się od jedzenia – wyznaje Ewa Wólczyńska. – Dlatego teraz mogę o tym mówić, dawniej nie potrafiłam się do tego przyznać. Wciąż mam problem z jedzeniem, ale wiem, jak sobie z nim radzić – po prostu wychodzę z domu, idę na spacer, siłownię, pobiegać. Poznałam też bardzo dobrego trenera, który powtarzał, że mam przestać się ważyć, a zacząć mierzyć. Znajomi, których poznałam na siłowni, bardzo mnie motywowali do zmiany. Internetowo zaprzyjaźniłam się z instagramerką, która opowiada o swojej walce z otyłością i wzajemnie się wspieramy. Szacunek ludzi, którymi się otaczam, w miejsce obrzydzenia moją otyłością, są również ważne dla mnie. Niestety ludzie wkoło, nawet często lekarze POZ, do których trafiamy w pierwszej kolejności, zapominają, że to jest choroba, traktują to jak lenistwo i obżarstwo. Odnoszenie się do ludzi otyłych z góry i bez szacunku, należnego każdemu człowiekowi, bardzo boli – podkreśla wzruszona Ewa.
Drugie życie po otyłości
– Dziś cieszę się, gdy idę do butiku i mogę kupić sukienkę w rozmiarze „S”, chodzę znowu po najwyższych polskich górach, dostałam drugie życie. Przede mną jeszcze kilka zabiegów, by pozbyć się nadmiaru skóry z „pelikanów” na ramionach czy brzuchu. Ale to już tylko drobiazgi. I zupełnie inaczej pracuje mi się z pacjentami, używam mojej historii, by ich przekonać do zmiany stylu życia, zwłaszcza gdy słyszę, że przecież „to się tak łatwo mówi schudnij, ale ja mam przecież insulinooporność i to się nie da” – wtedy opowiadam im, że wiem, jakie to trudne, ale że się da! – To wiem na pewno – kończy pani Ewa.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS