Historycy i entuzjaści zajmujący się historią drugiej wojny światowej koncentrują się zazwyczaj na wielkich dowódcach i krwawych bitwach. W tym artykule nie znajdziecie ani słowa o takich sprawach. Jest tu jednak dosyć dużo o farbie, drewnie, puszkach i grupie niezwykłych artystów, tworzących dzieła godne najwspanialszych muzeów.
Gdyby spróbować opowiedzieć tę historię od samego początku, musielibyśmy cofnąć się gdzieś do XIX wieku. Wtedy to rozwój broni palnej sprawił, że bycie widocznym na polu bitwy coraz bardziej przestało się opłacać. Co więcej, zastosowanie lotniczych środków rozpoznawczych w połączeniu z rosnącym zasięgiem i celnością artylerii rozciągnęło pole bitwy na wiele kilometrów w głąb danego terytorium. Początek kolejnego stulecia przyniósł ze sobą bombardowania lotnicze i powietrzny zwiad dalekiego zasięgu. Wszystko to sprawiło, iż wojskowi porzucili kolorowe mundury i piękne pióropusze, i starali się wyglądać „mniej”, a nie „bardziej”. Ten sam proces dotyczył baz, składów czy portów, które należało jak najskuteczniej ukryć przed wzrokiem nieprzyjaciela.
Tak, w dużym skrócie, wyglądają przyczyny stosowania kamuflażu na wielką skalę i zatrudniania artystów do tworzenia wielkich iluzji, mogących decydować o zwycięstwie lub porażce całych armii.
Afryka – kraina niewielu barw
Historia będąca głównym przedmiotem niniejszego artykułu rozegrała się w 1942 roku w Afryce Północnej, terenie bardzo niesprzyjającym nie tylko szeroko zakrojonym pracom artystycznym, ale i życiu jako takiemu.
Z perspektywy laika Afryka Północna to jeden z najgorszych terenów do praktykowania sztuki wojskowego kamuflażu, szczególnie w dobie zaawansowanego lotnictwa rozpoznawczego wyposażonego w precyzyjne aparaty fotograficzne. Teren jest dość monotonny, a drzewa czy krzaki mogące pomóc w ukryciu ludzi, sprzętu i zaopatrzenia są stosunkowo nieliczne. Mogłoby się wydawać, iż próba ukrycia czegokolwiek na tej przestrzeni jest z góry skazana na porażkę.
Na szczęście (dla aliantów) podczas drugiej wojny światowej garstka artystów postanowiła podjąć to wyzwanie. Ich nazwiska niewiele mówią dzisiejszym Czytelnikom i Czytelniczkom. Filmowiec Geoffrey Barkas, rzeźbiarz Steven Sykes czy magik Jasper Maskelyne – to zaledwie trzech członków grupy zajmującej się tworzeniem fałszywych nadbrzeży, pozorowanych stacji kolejowych czy fałszywych czołgów podczas walk w Afryce Północnej.
Woody Allen napisał kiedyś „Piękno tkwi w oku patrzącego”. Podobnie można by powiedzieć o członkach „No.1 Deception Unit”, jednej z grup zajmujących się wojskowym kamuflażem na wielką skalę. Tam, gdzie zwykły człowiek widział tylko piasek i kamienie, oni dostrzegali coś więcej.
Charakterystyka problemu
Podstawowym problemem, z którym musieli się zmierzyć wojskowi specjaliści od maskowania (nazwę ich „kamuflażystami”), była wizualna charakterystyka działającej armii. Maszerujące kolumny żołnierzy, jadące kolumny zmechanizowane i same obozy wojskowe przyczyniają się do powstania całej masy wyraźnych i niepodważalnych śladów swego istnienia. Wzory pozostawiane przez namioty, ślady kół czy gąsienic, w końcu szlaki wytyczane przez setki żołnierskich buciorów – wszystko to jest aż nazbyt widoczne dla nieprzyjacielskiego zwiadu lotniczego. Wystarczy kilka dobrych zdjęć wykonanych przez samolot rozpoznawczy, aby wprawny analityk odczytał z owych śladów pełną historię jednostek przemieszczających się przez dany rejon.
Idąc dalej – czynnikiem, którego nie wolno zlekceważyć, jest pył, wzbijany przez przemieszczających się ludzi i pojazdy. Osoby bardziej zaznajomione w walkami na pustyni podczas drugiej wojny światowej potrafiły nawet rozróżnić obłoki wzbijane przez pojazdy kołowe od tych tworzonych przez kolumny czołgów. Wznosząc oczy ku niebu, dostrzeżemy kolejny problem – słońce. Ta gwiazda, niezbędna dla życia na naszej planecie, przyczynia się również do wytwarzania pewnego bardzo powszechnego zjawiska, znanego jako cień, dokładnie odwzorowujący na ziemi sylwetkę danej osoby, pojazdu czy innego obiektu.
To, co większość z nas oceniłaby jako problemy i przeszkody w skutecznym ukryciu ruchu własnych wojsk, artyści uznali za szansę. Na tym pustynnym pustkowiu ślady, pył i cień miały stać się ich narzędziami malarskimi.
Pierwszym etapem budowania odpowiedniej „palety” było rozpoznanie zmian, jakie wprowadzała w pustynnym krajobrazie działalność ludzi w mundurach. W tym celu kamuflażysci często oglądali własne pozycje z pokładów lekkich samolotów, próbując jak najlepiej zrozumieć cechy odróżniające obóz wojsk zmechanizowanych od obozu piechoty, wygląd drogi użytkowanej przez pojazdy gąsienicowe lub kołowe i temu podobne. Zgromadzono w ten sposób wiedzę niezbędną nie tylko do zamaskowania ruchów własnych wojsk, ale i do stworzenia w razie potrzeby przekonującej iluzji, mogącej wprowadzić wroga w błąd co do ilości i jakości zgromadzonych sił.
Opus magnum pustynnych artystów: oszukać Panzerarmee Afrika
Aby ujrzeć największe dzieło zespołu dowodzonego przez Barkasa, musimy przeskoczyć do 16 września 1942 roku, kiedy to położono podwaliny pod jedną z największych operacji kontrwywiadowczych w dziejach.
Sytuacja na froncie północnoafrykańskim prezentowała się wtedy dosyć stabilnie. Z jednej strony stały wyczerpane siły Osi, dowodzone przez Erwina Rommla. Pierwsza próba przebicia się na wschód w kierunku Kanału Sueskiego (walki znane jako pierwsza bitwa pod El Alamein) okazała się nieudana, więc „Lis Pustyni” potrzebował chwili oddechu na przegrupowanie i uzupełnienie swych wojsk. Mając świadomość własnej słabości, Panzerarmee Afrika przyjęła ugrupowanie obronne, chroniąc się za pasem pól minowych i drutu kolczastego.
Ich oponenci również zażywali przerwy. Alianckie jednostki – podobnie wyczerpane niedawnymi walkami – robiły to samo co przeciwnik, liżąc rany i uzupełniając stany. Ich dowódca, Bernard L. Montgomery, miał jednak zamiar przejść do ofensywy. Wiedział niemniej, że do pokonania Rommla nie wystarczy mu zwyczajna przewaga w ludziach i sprzęcie. Musiał jeszcze, by zwiększyć szanse powodzenia, oszukać przeciwnika co do miejsca i czasu własnego natarcia.
16 września 1942 roku lekko zaskoczony Barkas otrzymał polecenie rozpoczęcia prac nad operacją „Bertram”.
Pomysłodawcą operacji był podpułkownik Dudley Clarke, jeden z brytyjskich pionierów przeprowadzania operacji kontrwywiadowczych z użyciem kamuflażu na szeroką skalę. Plan był zaskakująco prosty i podzielony na dwie zasadnicze, realizowane jednocześnie, części. Barkas i jego ludzie mieli ukryć prawdziwe ruchy wojsk i koncentracje sprzętu na północy, jednocześnie tworząc wrażenie przygotowań do ofensywy na południu. Równocześnie mieli przekonać przeciwnika, iż ofensywa nastąpi później niż w rzeczywistości.
Te działania miały uzupełniać inne operacje, prowadzone przez osobne ośrodki. Pierwsza z nich, o kryptonimie „Treatment”, miała przekonać wroga, iż planowana koncentracja stanowi preludium do ataku na Kretę, podczas gry operacja „Canwell” skupiała się na robieniu zamieszania w eterze. W jej ramach utworzono fikcyjne dowództwa armii, korpusu, dwóch dywizji i pięciu brygad, intensywnie wymieniające się różnymi „tajnymi” informacjami dotyczącymi przyszłych działań.
Z czysto praktycznego punktu widzenia zadanie postawione przed Barkasem i jego zespołem nie należało do szczególnie skomplikowanych, przynajmniej jeśli rozbić je na poszczególne etapy. Wiele elementów niezbędnych w tej operacji już istniało. Kukły, fałszywe działa i makiety produkowano prawie że seryjnie. W październiku 1941 roku, w ramach operacji „Crusader”, zbudowano fałszywą kolejową stację przeładunkową, razem z makietami taboru i pojazdów. Ułożono nawet fałszywą linię kolejową z baniek po paliwie. Przy innej okazji skonstruowano fałszywy port w Ras al-Hilal, razem z makietami statków i instalacjami mającymi symulować prace przeładunkowe. Istniały już nawet specjalne osłony, pozwalające na wizualne zamaskowanie czołgu jako ciężarówki. Nie był to kamuflaż doskonały, jednak wystarczający do zmylenia obiektywu lotniczego aparatu fotograficznego i oczu nawet najlepszego obserwatora z Luftwaffe.
Prawdziwym wyzwaniem była skala przedsięwzięcia. Tu nie chodziło już o stworzenie tego czy innego fałszywego budynku czy makiety statku. Zadanie polegało na ukryciu jednej armii i stworzeniu drugiej, fikcyjnej. Zbudowanie kilkudziesięciu osłon nie stanowiło problemu, jednak tu była mowa o mniej więcej 600 czołgach, nie mówiąc już o artylerii, zapasach paliwa i amunicji, stanowiskach dowodzenia i tak dalej, i tym podobne.
A czas gonił. Atak zaplanowano na 23 października.
Przygotowanie sceny
Zasadnicze prace nad zrealizowaniem zadań określonych w operacji „Bertram” ruszyły 27 września. Dla przyspieszenia tempa projekt podzielono na mniejsze części noszące swoje własne kryptonimy. Do realizacji zadań w obrębie każdej z nich stworzono osobny zespół, koncentrujący się wyłącznie na swojej działce. W ten sposób oszczędzano czas i maksymalnie wykorzystywano zasoby ludzkie.
Dla większej przejrzystości tematu, przyjrzyjmy się poniższemu szkicowi:
Aby w pełni zrozumieć skalę i złożoność operacji „Bertram”, niezbędne jest tu jednak kilka słów komentarza.
Najprostszym elementem operacji był „Diamond”, fałszywa odnoga prawdziwego wodociągu wiodąca na południe. Każdy dowódca zajmujący się walką na pustyni doskonale wiedział, jak cenna i niezbędna jest tam woda pitna. Bez niej każda, nawet najpotężniejsza, armia szybko straciłaby zdolność do prowadzenia działań, a im więcej ludzi gromadzi się w jednym miejscu, tym więcej wody trzeba zapewnić. Brytyjczycy postanowili więc skierować uwagę Niemców na południe, budując fałszywy wodociąg sugerujący, iż właśnie tam koncentrują swoje siły przed nadchodzącą ofensywą.
Jak na tak ważne przedsięwzięcie budowa owego „diamentu” była relatywnie prosta. Podstawowym budulcem były tu puste metalowe bańki po paliwie, z których przygotowano ośmiokilometrową sekcję wodociągu. Każdego dnia pracy koparki przygotowywały wykop pod „wodociąg”, którego sekcja leżała obok gotowa do zakopania. W nocy rów zasypywano, a segmenty „wodociągu” przesuwano na nowe miejsce, gdzie następnego dnia ponownie rozpoczynano pracę nad wykopem. Harmonogram prac skonsultowano z inżynierami tak, by w pełni odpowiadał tempu prawdziwych robót budowlanych.
Obszary opisane na schemacie „Cannibal 1” i „2” służyły ukryciu artylerii. Nie było to łatwe zadanie, jako że trzeba było zamaskować nie tylko samo działo (w tym wypadku 25-funtowe haubicoarmaty), ale także jego przodek i ciągnik. Rozwiązanie okazało się zaskakujące proste – duże namioty. Za ich pomocą kanciasty Morris C8 (znany jako „Quad”) zamieniał się w „zwykłą” ciężarówkę. Podobnie postąpiono z działami i przodkami; zestawiając je blisko siebie, można było uzyskać rozstaw osi podobny do spotykanego w samochodach ciężarowych, a sam przodek (po drobnej kosmetyce) mógł udawać przód ciężarówki. Wystarczy dodać do tego trochę sieci maskujących, śmieci, grupę ludzi kręcących się bez celu po terenie pieszo lub pojazdami mechanicznymi (pył i ślady!), i całość jest gotowa: zamiast składu artyleryjskiego mamy lekko zaśmiecony parking.
Skąd wzięto pomysł na taką a nie inną nazwę wspomnianych rejonów? Komuś, nie wiadomo dlaczego, nakrywanie sprzętu namiotami skojarzyło się z kanibalizmem. Rozumiecie Państwo, namiot (element wyposażenia wojskowego) „pożera” działa, przodki i ciągniki (też sprzęt wojskowy), więc mamy tu do czynienia ze „zjadaniem” jednego przez drugie.
„Munassib” również związany był z artylerią, choć w trochę inny sposób. Ta część operacji, rozgrywająca się na przestrzeni depresji Dajr Al-Manasib, miała przekonać Rommla o zgromadzeniu na południu dużej ilości artylerii mającej wspierać przyszłe natarcie. Aby uczynić tę iluzję jak najbardziej realną, odtworzono równowartość trzech i pół pułku artylerii, razem z „obsługą”, „składami amunicji”, jak również skierowano tam prawdziwych żołnierzy w celu ożywienia tej swoistej instalacji artystycznej.
Korzystając z okazji i bliskości linii frontu, Brytyjczycy zdecydowali się przy tym na małego psikusa. Trzy „baterie” rozstawiono dość niedbale, tak by wiatr i piasek z czasem odsłoniły ich prawdziwe oblicze. Niemcy nabrali więc przekonania, że owe stanowiska są w rzeczywistości zwykłymi makietami i nie stanowią dla nich zagrożenia. Tuż przed atakiem, w tym samym rejonie rozstawiono jednak trzy prawdziwe baterie artylerii mające za zadanie powstrzymanie każdej niemieckiej próby rozpoznania w tym rejonie.
„Brian” również wymagał pewnej ilości materiałów i talentu inżynierskiego. Każda armia potrzebuje nie tylko wody, ale też amunicji, żywności i przede wszystkim paliwa. Jeśli cała operacja miała spełnić swe zadanie, na południu musiały istnieć „składy” zaopatrzenia dla dużej ilości ludzi i sprzętu.
Rozwiązaniem okazała się budowa około 700 „składów”, mieszczących łącznie około 10 tysięcy ton „zaopatrzenia”, czyli namiotów kryjących pustkę lub też drewnianych ram obłożonych starymi pudłami, bańkami etc. Wokół oczywiście kręcili się ludzie, jeździły samochody i „czołgi” (samochody ze specjalnymi nadbudówkami), tworząc wrażenie stale funkcjonującego składu z pojazdami kursującymi w różne strony. Nad wszystkim czuwał Brian Robb, pomysłodawca tej części operacji, który użyczył jej imienia.
Jak jednak ukryto prawdziwe składy zaopatrzenia? Ten problem rozwiązano dwutorowo.
Paliwo ukryto w nieużywanych szczelinach przeciwlotniczych w rejonie stacji kolejowej El Alamein. Wystarczyło ustawić je wzdłuż wybetonowanych ścian szczelin, by zniknęły w cieniu rzucanym przez pustynne słońce. Resztę zamaskowano jako ciężarówki, między innymi na obszarze „Martello” (więcej o nim za chwilę). Pudła i skrzynie ustawiano tak, by mniej więcej przypominały kształt dużego samochodu ciężarowego, potem całość nakrywano brezentem i siatką maskującą. Z powietrza wyglądało to jak kolejny park samochodowy, a przy niektórych pojazdach ich „kierowcy” rozbili swoje namioty, kryjące – a jakże – dalsze skrzynie z zaopatrzeniem.
Wszystkie te działania były imponujące same w sobie, jednak całość podjętych starań byłaby zupełnie bezużyteczna, gdyby Barkasowi i jego ludziom nie udało się zamaskować obecności i przemieszczeń najważniejszego elementu przyszłej ofensywy – czołgów. A mowa tu o dwóch dywizjach (1. i 10.) i jednej brygadzie (24.).
Jest czołg – nie ma czołgu
Czołg to duże, głośne i smrodliwe stworzenie mechaniczne. Ukrycie obecności takiego „potwora” jest dosyć skomplikowanym zadaniem. Tu jednak nie chodziło o zamaskowanie pojedynczej maszyny, tylko kilkuset sztuk. Na szczęście kamuflażyści mieli pod ręką gotowe rozwiązanie.
3 maja 1941 roku wspomniany już iluzjonista Maskelyne zaprezentował zebranej publiczności swoją najnowszą sztuczkę – zniknięcie czołgu. Opisując rzecz bardziej rzeczowo: chodziło o zamaskowanie czołgu jako ciężarówki za pomocą dwuczęściowej osłony zbudowanej przede wszystkim z drewna i płótna. „Sunshield” (tarcza przeciwsłoneczna), bo tak nazwano nowy wynalazek, nie była idealnym odwzorowaniem samochodu (i działała najlepiej na nieruchomym czołgu), jednak pozwalała na oszukanie pilota lecącego na wysokości kilkuset metrów, jak również oczu analityków pochylających się później nad wykonanymi z powietrza zdjęciami.
Pierwszy prototyp osłony rozpadł się podczas pokazu, jednak szybko przygotowano zmodernizowaną wersję, w której drewnianą ramę zastąpiono mocniejszą, wykonaną z metalowych rurek. Prosta budowa pozwalała na modyfikowanie konstrukcji i dostosowywanie jej do różnych modeli czołgów, a nawet kołowych pojazdów opancerzonych. Jej instalacja nie zajmowała wiele czasu, a w razie potrzeby można było ją błyskawicznie zrzucić. Rozwiązanie techniczne było więc pod ręką, a jedynym problemem pozostawało wyprodukowanie odpowiednich odmian osłon w wystarczającej ilości w określonym zakresie czasowym.
Choć wiedziano już, jak zamaskować stacjonarny czołg, problemem pozostawało ukrycie samych formacji pancernych, a także przekonanie Niemców, iż siły są zbyt daleko od linii frontu, by mówić o rychłym rozpoczęciu ataku. Dla stworzenia wystarczająco przekonującej iluzji opracowano bardzo złożony plan, opierający się na perfekcjonizmie i przestrzeganiu ściśle określonego rozkładu działań.
Pierwszym elementem było zgromadzenie samych sił. Niemcy spodziewali się ofensywy, a Brytyjczycy nie ukrywali samego faktu dokonywania przygotowań (jedynie miejsce i czas ataku), więc tę część można było realizować w miarę jawnie.
„Pięść pancerną” podzielono między trzy obszary. Brytyjska 10. Dywizja Pancerna skoncentrowała się w rejonie oznaczonym na wspomnianym szkicu jako „Melting Pot”. Na północ od niej, na obszarze „Murrayfield South”, zbierała się 24. Brygada Pancerna, a na „Murrayfield North” – 1. Dywizja Pancerna.
Bliżej linii frontu przygotowano „Martello”, duży obszar wypełniony mniej więcej 700 ciężarówkami. Tej koncentracji sprzętu nie maskowano w żaden sposób. Co więcej, Brytyjczykom zależało, by Niemcy przywykli do ruchu pojazdów mechanicznych w tym rejonie.
Prawdziwa „magia” zaczynała się w momencie, w którym rozpoczęto przemieszczanie jednostek. 18 i 19 października przewieziono czołgi do rejonów wyczekiwania. Niemcy nie przejmowali się tym za bardzo, wiedząc, że samo dotarcie z tego miejsca na linię frontu zajęłoby dwa, trzy dni. Zaalarmowałoby ich dopiero przesunięcie jednostek pancernych na zachód. I właśnie tu do akcji wkroczyli kamuflażyści.
20 października po zmroku czołgi ruszyły w kierunku „Martello”. Ich miejsce zajęły makiety, błyskawicznie wznoszone przez brytyjskich saperów. Starano się przy tym nie ruszać śladów pozostawionych przez załogi, nie usuwano wygasłych ognisk ani nie sprzątano śmieci.
Po dotarciu do obszaru „Martello” rozpoczynała się druga część przedstawienia. Każdy czołg kierowano na uprzednio przygotowane miejsce, na którym czekała „Sunhield”, gotowa do natychmiastowego założenia na pojazd po jego zatrzymaniu. Do świtu przerzut sił został zakończony. Z punktu widzenia powietrznego obserwatora czołgi pozostały na swoim miejscu, a zmianie uległa jedynie liczba nieuzbrojonych i niegroźnych pojazdów mechanicznych przebywających bliżej linii frontu.
Czy podstęp się udał?
Operacja „Bertram” była sporym przedsięwzięciem logistycznym. Na jej potrzeby zbudowano 722 osłony „Sunshield”, 360 „Cannibali”, 500 makiet czołgów i 150 makiet dział. Do tego trzeba doliczyć niezliczone prawdziwe składy zaopatrzenia wymagające maskowania i ich imitacje, które z kolei trzeba było zbudować od zera, dbając przy tym, by Niemcy nie mieli zbyt dużych trudności z wykryciem ich. Całość nie wyglądałaby realistycznie bez kilometrów dróg, wraków udających funkcjonujące pojazdy, niedbale rozrzuconych śmieci i innych oznak normalnego żołnierskiego życia. Armia musiała przecież zostawiać na ziemi swoje „wzory”, inaczej podstęp by się nie udał.
Liczbę zaangażowanego personelu określa się czasem na 2275 żołnierzy, jednak do tej liczby trzeba by dodać tysiące egipskich robotników, zaangażowanych przez Barkasa i jego ludzi do wytwarzania materiałów niezbędnych do produkcji makiet.
Patrząc na przebieg drugiej bitwy pod El Alamein, rozpoczętej 23 października 1942 roku, i reakcję strony niemiecko-włoskiej, można stwierdzić z pewną dozą pewności, iż postęp zadziałał. Panzerarmee, pozbawiona charyzmatycznego przywództwa Rommla, kierowana w zastępstwie przez generała Stummego (który zmarł 24 października na zawał) i cierpiąca na braki w zaopatrzeniu, miała ograniczone możliwości reakcji. Każda błędna decyzja, podjęta w oparciu o wnioski wypływające z brytyjskiej operacji kontrwywiadowczej, miała więc w tej sytuacji poważne i dalekosiężne konsekwencje.
Niezależnie od oceny operacja „Bertram” pozwoliła Brytyjczykom na zdobycie bezcennego doświadczenia, przekazanego później Amerykanom. Ta wiedza zaprocentowała podczas różnego rodzaju działań kontrwywiadowczych przed operacją „Overlord”, jak również późniejszych, podejmowanych choćby przez amerykańską „Armię Duchów”, 23. Jednostkę Specjalnej Kwatery Głównej. Patrząc z kolei na wydarzenia rozgrywające się za naszą wschodnią granicą, widać, iż współcześni kamuflażyści nadal mają ręce pełne roboty.
Bibliografia
Kenneth S. Blanks, An effectiveness analysis of the tactical employment of decoys, Fort Leavenworth, 1994.
Peter Forbes, Dazzled and deceived: Mimicry and camouflage, New Haven – London, 2009.
Isla Forsyth, Second World War British military camouflage, London-Oxford-New Delhi-New York-Sydney, 2017.
Christopher M. Rein, Weaving the tangled web. Military deception in large-scale combat operations, Fort Leavenworth, 2018.
Rick Stroud, The Phantom army of Alamein, London-New Delhi-New York-Sydney, 2013.
Alfred Toppe, Desert warfare: German experiences in World War II, Fort Leavenworth, 1991.
Murray (Lieut), No. 1 Army Film and Photo Section, Army Film and Photographic Unit via Imperial War Museums
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS