Nie ma w futbolu omnibusów, którzy w kwestii szkolenia pozjadaliby wszystkie rozumy i znaliby odpowiedź na każde pytanie. Właściwie każda kwestia i płynące z niej wnioski to wypadkowa osobniczego spojrzenia, zdobytych doświadczeń, rozumienia piłki nożnej jako zbioru wielu, nieobiektywnych najczęściej czynników. To dlatego przed napisaniem tego tekstu rozmawiałem z wieloma trenerami będącymi u szczytu piramidy szkoleniowej, prosiłem o opinię ludzi, którzy znają piłkę młodzieżową na wskroś, ale też i tymi, którzy futbolem z różnych stanowisk zarządzają. Spojrzenie każdego z nich na zakończone dla Polaków mistrzostwa Europy do lat 17 jest inne. Od euforycznych stwierdzeń, że pokazaliśmy, jak gra się na własnych warunkach, po biadolenie, że poza wyskokami nic w naszej piłce się nie zmieniło. Jak uczy nas życie, prawda leży gdzieś pośrodku.
Już sama ocena potencjału rocznika 2007 budzi dyskusje. Czy jest to rocznik jak każdy inny okraszony kilkoma indywidualnościami, czy jest on jednak wyjątkowy, bo nie zdarzyło się dotąd, by przedstawiciele jakiejkolwiek generacji mieli w wieku 17 lat tak wielu zawodników w piłce seniorskiej? Nawet połowa z podopiecznych trenera Rafała Lasockiego albo gra, albo przynajmniej trenuje na co dzień na szczeblu centralnym piłki seniorskiej. Pewnie bardzo szeroka grupa pojedzie na letnie zgrupowania z pierwszymi zespołami Górnika Zabrze, Legii Warszawa, Lecha Poznań czy Jagiellonii Białystok, które mają najwięcej reprezentantów, ale tu na głowę wylewa się kubeł zimnej wody, bo mówimy jednak o lidze, która jest hen, hen daleko w rankingach klubowej piłki. Tak czy owak zasadnym jest zadać pytanie, dlaczego biało-czerwoni żegnają się z turniejem po grupowej porażce z Włochami, remisie ze Szwecją, wygranej ze Słowacją i ćwierćfinałowej przegranej z Portugalczykami. I czy można było zrobić więcej, nie rozdzierając przy tym szat, bo nie mówimy o seniorach, ale o wchodzących do poważnej piłki młodych ludziach, którzy z przeskokiem tym będą musieli sobie poradzić, a doświadczenia poprzednich roczników pokazało, że nie jest to wcale takie łatwe.
Bądźmy uczciwi w ocenie, przed turniejem można było założyć, że zakończy się dla nas właśnie na tym etapie. Wprawdzie grupowi rywale nie byli najmocniejsi, ale już kolejna runda skazywała nas na któregoś z tuzów – Anglię, Francję, Hiszpanię lub właśnie Portugalię. A tam – niezależnie od wyniku – mieliśmy zagrać tak, jak dąży do tego komórka szkolenia w PZPN, czyli proaktywnie, z inicjatywą. Były momenty. Co istotne, to właśnie wtedy Polacy stworzyli sobie najwięcej sytuacji, jednak większymi fragmentami oglądaliśmy futbol mocno uproszczony. Nie wnikając dlaczego tak się działo, czy stawka paraliżowała młodych Polaków, czy takie były założenia, pozostaje pewien niedosyt, że ten potencjał (nawet jeśli ciut wyolbrzymiony) nie przełożył się na coś więcej niż tylko zachwyty po pojedynczych zagraniach Oskara Pietuszewskiego, po skutecznych akcjach Michaela Izunwanne, czy fenomenalnych bramkarskich paradach Mateusza Jelenia. To najwięksi wygrani tego turnieju.
Pierwszych z nich jest rok młodszy od pozostałych kolegów, ale ma w sobie niepohamowaną chęć gry do przodu niezależnie od tego, czy będzie wkładany w ramy reżimu taktycznego przynoszącego wynik. Ten drugi wykazał snajperski zmysł, zdaniem wielu moich rozmówców jest w stanie przełożyć to na piłkę seniorską. Jeleń z kolei udowodnił, że ma wszelkie predyspozycje, by stać się bramkarzem europejskiej klasy, na marginesie już od kilku miesięcy oglądany jest pod lupą przez VfL Wolfsburg.
Wracając jednak do czwartkowego meczu z Portugalczykami; fakt, że indywidualnie byli lepsi pod względem jakości piłkarskiej i rozumienia gry, mogli strzelić nam nawet siedem goli, ale mogliśmy przecież iść na wymianę, na jaką poszedł przed rokiem zespół Marcina Włodarskiego z rocznika 2006, który wprawdzie przegrał półfinał Euro z Niemcami 3:5 (2:1), ale o tym meczu mówi się do dziś, jest jedną z wizytówek zmian w naszym futbolu. Tutaj tego zabrakło, tym bardziej że w przypadku rocznika 2007 nie chodziło o konieczność powtórzenia podium, ale podtrzymania tendencji, że w polskiej piłce zmienia się na dużo lepsze. Że to nam gratulują stylu gry, choć inni mogą zbierać owoce związane z wynikami, a wspominał o tym często wiceprezes ds. szkolenia Maciej Mateńko. I tu chyba pozostaje największy niedosyt.
Co ekspert, to opinia, ale generalnie w młodzieżowej piłce nożnej na ocenę wpływa kilka wskaźników – przede wszystkim filozofia gry, diagnozowanie potencjału poszczególnych zawodników, wreszcie wynik, który powinien być konsekwencją zaprezentowanego stylu. Stąd problem w jednoznacznej ocenie tego, czego dokonali na Euro chłopcy z rocznika 2007. Bo z jednej strony możemy cieszyć się z licznych sytuacji, jakie stworzyli nasi reprezentanci (po ćwierćfinałach są w ścisłej czołówce pod względem liczby oddanych strzałów), będących konsekwencją gry zespołowej, ale z drugiej możemy żałować, że ich potencjał nie został wykorzystany w pełni. Może gdyby częściej pozwalali sobie na wysoki pressing, utrzymywanie się przy piłce po odbiorze, próby gry w pojedynkach, walory naszych piłkarzy uwypukliłyby się bardziej niż podczas regularnych zagrań za plecy obrońców drużyny przeciwnej. Możemy być również zadowoleni, że młodzi Polacy nie tylko zagrali trzy grupowe spotkania, ale osiągnęli ćwierćfinał, przy czym nie możemy zapominać, że mieliśmy relatywnie najłatwiejszą grupę, a na całych mistrzostwach wygraliśmy tylko jeden mecz.
I tak możemy niuansować wszystko do woli, wszyscy będą mieć po trosze rację, najlepiej, jeśli każdy oceni ten występ w zaciszu własnego sumienia i rozumienia młodzieżowej piłki nożnej. Tak samo bowiem można przychylić się do opinii kibiców, że reprezentacja rocznika 2006, która przed rokiem wywalczyła brąz na Euro, była „błędem w systemie”, a naszym narodowym modelem gry wciąż pozostaje „laga na Robercika”, ale możemy również uznać za prawdziwe stwierdzenie, że gramy, na ile pozwala nam potencjał naszych drużyn, i jednak próbujemy zerwać z przykrym stereotypem dotyczącym polskiej piłki, że tylko kontra nas uratuje. Jedno jest nie do podważenia, że zespół trenera Lasockiego rozbijał europejskich średniaków, a kiedy przyszło do konfrontacji z naprawdę mocną Portugalią – trudno, żeby taka nacja nie miała świetnych piłkarzy – zobaczyliśmy, że jednak jest wielka różnica w umiejętnościach indywidualnych.
Podsumowując, tak rocznik 2007, jak i wcześniej 2006 i 2005, bo wszystkie trzy zagrały w mistrzostwach Europy, jest lekcją dla zarządzających polskim szkoleniem, jedną z weryfikacji, gdzie tak naprawdę jesteśmy i czy aby nie popadliśmy w samouwielbienie, że jesteśmy w naszej filozofii proaktywności wyjątkowi i doszlusowaliśmy już do ścisłej czołówki europejskich reprezentacji. Taka refleksja jest wręcz konieczna, bo po kolejnej reformie rozgrywek na następnej edycji Euro zagra już tylko osiem zespołów i dostać się tam nie będzie łatwą sztuką. Potencjał naprawdę mamy, ale pozostaje pytanie, na ile odpowiedzialni za polską piłkę umieją z niego korzystać. Szanowni, zróbcie wszystko, byśmy znów nie znaleźli się na peryferiach europejskiej piłki młodzieżowej. Szczerze Wam w tym kibicuję, jak i wszyscy, którzy młodzieżową piłką nożną zajmują się dlatego, że ją kochają, a nie dlatego, że mają w tym osobisty interes.
Przejdź na Polsatsport.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS