Fani Igi Świątek przyzwyczaili się do okrzyku “Jazda”, który Polka wyrzuca z siebie na korcie w ważnych momentach. Po półfinale turnieju w Stuttgarcie jednak bardziej w pamięć został jej krzyk z końcówki pierwszego seta, który był wyrazem frustracji. Tym razem liderka światowego rankingu zbyt często męczyła się na korcie. Dlatego przegrała z Jeleną Rybakiną 3:6, 6:4, 3:6 i musiała oddać jej koronę w jednej z klasyfikacji.
Wyczyn Szarapowej na razie niezagrożony. Nagłe zniknięcie Świątek
Po każdym z wcześniejszych meczów Świątek w tej edycji zmagań w Niemczech przypominano, że może pójść w ślady Marii Szarapowej, która jako jedyna triumfowała w nich trzy razy z rzędu. Przed półfinałem z Rybakiną na stronie WTA przypominano też, że w dwóch poprzednich sezonach wygrana w Stuttgarcie stanowiła dla Polki trampolinę, która pozwalała jej dobrze wejść w rywalizację na ulubionej mączce oraz brylować w dalszej części zmagań. Nie bez powodu w ostatnich trzech latach jej bilans na tej nawierzchni – do soboty – wynosił 39-3, a w całej karierze 65-9. Teraz jednak scenariusz w tym turnieju był inny, seria 10-0 została przerwana, a przyczyniły się do tego zarówno sama Świątek, jak i Rybakina.
Wystarczy przypomnieć sobie poprzednie pojedynki tenisistki trenera Tomasza Wiktorowskiego z reprezentantką Kazachstanu, by wiedzieć, że ta ostatnia jest dla pierwszej rakiety świata rywalką bardzo niewygodną (obecnie ma z nią bilans 2-4). W ich trzech ubiegłorocznych spotkaniach można było odnieść wrażenie, że mocno to siedzi w głowie Polki, która zaskakująco często zaczynała popełniać proste błędy. Tak samo było teraz.
Gdy mierzyły się poprzednio – w lutowym finale w Dosze – Świątek, co nieraz jej się zdarza, słabiej weszła w mecz. Ale stratę 1:4 odrobiła popisowo – wygrywając cztery gemy z rzędu, a w drugim secie już dominowała. Teraz było odwrotnie – prowadzenie 2:0 i 40:15 i wtedy niespodziewanie pewnie radząca sobie Iga zniknęła, a zamiast jej pojawiło się jej przeciwieństwo. Często błędy, niepotrzebny pośpiech i cztery niewykorzystane okazje na przełamanie później przegrywała już 2:5.
Świątek dała Rybakinie to, czego ta najbardziej potrzebowała
Świątek do półfinału awansowała bez straty seta. Rybakina z kolei zaliczyła dwa trzysetowe pojedynki, ale sama podchodziła do tego spokojnie.
– Oczywiście, czasem jeszcze coś zgrzyta tu i tam, ale nie ma żadnego większego problemu, co mnie cieszy. Wiem, że mam dość trudny serwis, ale przykładowo w ćwierćfinale w ważnych momentach mi nie pomagał. Trochę to szwankuje. Ale to część pracy. Potrzeba czasu, by poczuć się lepiej na ziemi – podkreślała czwarta tenisistka globu po awansie do półfinału.
I Polka swoimi błędami dała jej w sobotę ten dodatkowy czas. Obserwatorzy zwracali uwagę już przy poprzednim meczu Świątek na liczne niewykorzystane szanse. Tyle że walcząca o powrót do czołówki Brytyjka Emma Raducanu nie była w stanie z tego w pełni skorzystać. Będąca w bardzo dobrej formie Kazaszka już tak.
Nie bez powodu ma na koncie już w tym sezonie dwa tytuły, a teraz awansowała do piątego finału. W Stuttgarcie dotychczas zwykle szybko odpadała, ale w sobotę pokazała, że choć jej wielkim atutem jest serwis, to nie jest jedynym. Potrafi też świetnie returnować i bronić.
Rybakina samodzielną liderką w tym roku w kobiecym tourze. Liczby nie kłamią
Obie tenisistki w tym meczu miały słabsze momenty. Ale tych po stronie Polki było zbyt dużo. Pod koniec pierwszego seta, po wspomnianym krzyku, zaczęła się nieco budzić. W drugiej partii też nie było idealnie, ale wytrzymała do końca, a wtedy serię błędów zaliczyła Rybakina. Tyle że w decydującej partii ona wróciła na właściwe tory, a liderka rankingu WTA wciąż jeździła zbyt często po wertepach. Kilka razy w wydawałoby się pewnych sytuacjach, posyłała piłkę na aut. Tak też zakończyła to niemal trzygodzinne spotkanie. Spotkanie, w którym walczyła sama ze sobą. Raz niepotrzebnie się śpieszyła, kiedy indziej z kolei była zbyt pasywna.
Lutowy finał w Dosze musiał skończyć serię jednej z tych tenisistek. Rybakina miała wcześniej na koncie osiem zwycięstw z rzędu, a Świątek w tamtej imprezie wygrała 12 ostatnich spotkań z rzędu (nie uwzględnia się tu walkowerów z ubiegłorocznego ćwierćfinału i tegorocznego półfinału). W Stuttgarcie przystąpiły zaś do sobotniego pojedynku jako zawodniczki o największej liczbie wygranych spotkań w tourze w tym roku – Polka przed nim miała bilans 24-3, a Kazaszka 24-4. Teraz pod tym względem jest już tylko jedna liderka i jest nią tenisistka trenera Stefano Vukova.
W Katarze szkoleniowiec nie towarzyszył Rybakinie – dostał wówczas wolne. Teraz mogła liczyć nie tylko na jego wskazówki, a w ważnych momentach pokazywał jej mobilizująco gest zaciśniętej pięści. W boksie Polki też zaś akcent rodzinny – w Stuttgarcie była z ojcem Tomaszem. Zabrakło za to trenera Tomasza Wiktorowskiego i Darii Abramowicz. Pierwszy zwykle rzuca jej krótkie rady taktyczne czy techniczne, a psycholożka przypomina o skupieniu. Czy losy sobotniego meczu potoczyłyby się inaczej, gdyby byli na trybunach? Trudno to ocenić. Świątek nieraz już sama potrafiła przezwyciężyć problemy na korcie. Tym razem jej się to po prostu nie udało.
Statystyki nie pozostawiają wątpliwości – to nie był dzień 22-latki. 42 niewymuszone błędy przy 32 uderzeniach wygrywających, bez asa, a z aż siedmioma podwójnymi błędami. I do tego wykorzystane tylko dwie z 13 szans na “breaka”.
Rybakina zaś jasno pokazała, że choć najlepiej radzi sobie na szybkich nawierzchniach, to nie przez przypadek ma w dorobku już dwa tytuły wywalczone na “mączce”. W Stuttgarcie sprzyja jej fakt, że nie jest to typowy kort ziemny, tylko wyraźnie szybszy od niego. Będąca w bardzo dobrej formie Kazaszka ma więc spore szanse na to, by w niedzielę wygrać turniej i zgarnąć Porsche. A wtedy pozostanie jej już tylko zdanie egzaminu na prawo jazdy.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS