Odbyło się drugie posiedzenie sądu w sprawie o dokonanie masakry kormoranów. Swoje biegła z Zakładu Higieny Weterynaryjnej. Świadkowie przyznawali, że kormorany są problemem dla rybaków, wędkarzy, hodowców, ale nie podali żadnych personaliów osób, które zapowiadałyby, że ten problem rozwiążą siłowo. Nie słyszeli też, aby oskarżeni takie zapowiedzi wygłaszali. – Trudno mi uwierzyć, że on to zrobił z tymi kormoranami. Jeśli to zrobił, skoro się przyznał, to myślę, że zadziałał w tamtym momencie u niego instynkt wybuchowy. Jednak czy rzeczywiście to zrobił, to ja nie wiem – powiedział jeden ze świadków o siedzącym na ławie oskarżonych właścicielu stawu rybnego.
W Sądzie Rejonowym w Żninie trwa proces przeciwko Leszkowi D. i Grzegorzowi M., którzy są oskarżeni o to, że rok temu, w okresie od 10 do 16 kwietnia na terenie kolonii rozrodczej na wyspie na Jeziorze Tonowskim, działając ze szczególnym okrucieństwem spowodowali znaczne zniszczenia w świecie zwierząt. Uśmiercić mieli pisklęta kormoranów, strącając blisko 110 gniazd kormoranów, w których znajdowało się kilkadziesiąt niewyklutych jeszcze jaj oraz 250 – 300 piskląt. W ten sposób mieli pozbawić możliwości dokarmiania piskląt przez dorosłe ptaki, a część młodych okazów mieli zadeptać. Według aktu oskarżenia skierowanego przez Prokuraturę Rejonową, działali w ten sposób na szkodę Skarbu Państwa reprezentowanego przez regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska.
Oskarżeni przyznali się tylko częściowo do zarzucanych im czynów. Przede wszystkim negują to, że wyłącznie oni odpowiadają za cały rozmiar masakry na Jeziorze Tonowskim. Owszem, przyznali się, że tam byli, że działali pod wpływem impulsu. Chcieli się zemścić za to, że kormorany niszczą hodowle ryb w stawie Leszka D. (drugi z oskarżonych stawu z hodowlą ryb nie posiada, ale jest kolegą Leszka D. i mu pomaga w prowadzeniu jego hodowli), więc po pierwszej wizycie na wyspie, wrócili na stały ląd, zakupili metalowe rury i wrócili do kolonii kormoranów. Korzystali przy tym z łodzi. Strącili, jak twierdzą może 20 gniazd, ale nie aż tyle, ile im zarzuca prokuratura.
Z oskarżonymi oraz z ich obrońcami, którymi są Sylwia Porowska (broni Leszka D.) oraz Piotr Halagiera (obrońca Grzegorza M.) udało nam się porozmawiać na korytarzu sądowym zaraz po drugim posiedzeniu sądu w tej sprawie, które odbyło się w środowe południe 10 kwietnia br. Oskarżeni oraz ich pełnomocnicy powiedzieli nam, że ich udział w masakrze jest przez oskarżenie maksymalizowany. Tymczasem oni, gdy przypłynęli rok temu na wyspę, zastali już na ziemi wiele strąconych przez kogoś innego gniazd i rozdeptanych piskląt. Owszem, dołożyli się do tej masakry, ale nie byli jej jedynymi autorami. Co więcej, jak podkreśliła w rozmowie z nami mecenas Sylwia Porowska, to nie było tak, że intensywne działania śledcze spowodowały zatrzymanie obydwu mężczyzn. Wręcz przeciwnie, oni sami się zgłosili na policji i przyznali częściowo do winy.
Zdaniem oskarżonych i ich obrońców, gdyby nie to, że mężczyźni sami się zgłosili na policję, to prawdopodobnie sprawa zostałaby umorzona ze względu na niewykrycie sprawców. Tak się bowiem składa według tłumaczeń oskarżonych, że na wyspę, gdzie była zniszczona kolonia kormoranów, jest swobodny dostęp. Owszem, na jeziorze jest zakaz wędkowania z łódek, ale można wędkować z brzegów. Dlatego wzdłuż linii brzegowej jest wiele stanowisk wędkarskich. Na wyspę zaś można przejść nawet w woderach, krocząc po dnie akwenu. Tam jest dość płytko.
Ponadto w okolicy jest więcej stawów rybnych, prowadzona jest gospodarka rybacka na samym jeziorze, dlatego zdaniem obrońców oskarżonych, jest więcej osób, które miałyby motyw w działaniach, które teraz są zarzucane wyłącznie ich klientom. Ponadto według informacji uzyskanych przez obrończynię Leszka D., Sylwię Porowską, np. w 2020 r. na niedalekim Jeziorze Zioło ktoś spowodował podobną masakrę kormoranów, a tamta sprawa nie znalazła żadnego finału sądowego. To tylko pokazuje zdaniem prawniczki, że problem rosnącej liczby kormoranów i ogromne spustoszenie, które czynią one w populacji ryb, może powodować chęć odwetu u różnych osób, a nie tylko u jej klienta. Potencjalnie u każdego z rybaków i wędkarzy. Piotr Halagiera dodaje, że taka możliwość wyszła w toku przesłuchania świadków na poprzedniej rozprawie, choć bez wskazania personalnie osób, które zapowiadałyby chęć siłowego rozwiązania problemu z kormoranami.
Na drugim posiedzeniu sądu prowadzący sprawę sędzia Robert Tuchciński wysłuchał zeznań kolejnych trzech świadków. Najpierw jednak zeznawała biegła z zakładu Higieny Weterynaryjnej. Opowiedziała ona, że do tego zakładu trafiło blisko rok temu 17 zwłok piskląt kormoranów. Na podstawie oględzin stwierdzono, że wystąpiły urazy spowodowane mechanicznie. Zaobserwowano pęknięcia skóry, spłaszczenia ciał, pęknięcia kości głów. Top były przyczyny śmierci piskląt. Zdaniem biegłej nie mogłoby dojść do tego typu urazów w wyniku samego upadku z gniazda na ziemię. Wygląd klatek piersiowych, głów tych ptaków wskazywał, że mogło dojść do tych urazów w wyniku rozdeptywania. zaznaczyć trzeba, że na wyspie odnaleziono więcej tych padłych piskląt, ale nie wszystkie one trafiły na stół sekcyjny.
Biegła została zapytana o to, czy jej zdaniem zwierzęta cierpiały? Ekspertka z Zakładu Higieny Weterynaryjnej wyjaśniła w odpowiedzi, że tego nikt nie potrafi określić. Są różne progi bólu, ponadto gdy dochodzi do zadawania urazów, każdy żywy organizm uruchamia mechanizmy obronne, zachodzą w nim zmiany na poziomie hormonalnym, co nie pozwala określić trafnie skali cierpienia. natomiast zdaniem biegłej do śmierci piskląt dochodziło raczej natychmiast, anie w dłuższym czasie. Chodzi o te przypadki, w których były zmiażdżone głowy, pęknięte brzuchy. Biegła nie jest natomiast w stanie określić cierpienia psychicznego i czy ono wystąpiło u rodziców piskląt, gdy nie mogły nakarmić swojego potomstwa zrzuconego z gniazd.
Biegła nie jest też w stanie określić, czy wszystkie pisklęta zabite zostały w jednym czasie, czy w jakichś odstępach. Na sekcję trafiło 17 ciał. Policja dostarczyła je 4 maja, następnie te zwłoki jeszcze czekały kilka dni na sekcję. Były już w takim stopniu rozkładu metabolicznego, że nie sposób jest określić, czy zginęły wszystkie w tym samym czasie. Natomiast biegła wyjaśniła, że pisklęta, które zginęły nie były chore. Znalazła bowiem w treści ich żołądków pokarm. Tylko zdrowe ptaki mają pokarm w żołądkach.
Jeśli chodzi o zeznania świadków, to złożyli je wezwani na ten termin do sądu inni właściciele stawów, okoliczny rolnik, a także przedsiębiorca, który rok temu był administratorem jeziora dla Gospodarstwa Rybackiego w Łysininie, Obecnie już tym administratorem nie jest. Zeznania złożone przez tych świadków nie dotyczyły jednak samego aktu zniszczenia kolonii kormoranów, gdyż oni nie widzieli tej masakry. Za to opowiedzieli sędziemu, że Leszek D. próbował dużo wcześniej jakoś zabezpieczać ryby w swoim stawie przez atakami kormoranów. Przeciągał nad lustrem wody w tym stawie sznurki z kolorowymi wstążkami i obwiązywał na kołkach, by te tasiemki stale powiewały na wietrze i odstraszały kormorany.
Jeden z zeznających sam posiada staw, ale powiedział, że nie wiele taki sposób daje, a on nie ma siły, by samemu takie odstraszacze przewiesić nad swoim stawem, który ma większą powierzchnię od tego należącego do Leszka D. Dlatego ten świadek pogodził się z tym, że ma ryby, albo nie ma, bo zjadły mu je kormorany. Rozwieszone wstążki i tak mogłyby odstraszać ptaki może przez jeden, czy dwa dni, a później i tak się te kormorany do tego przyzwyczajają i atakują ryby bez strachu.
Według zeznających liczebność kormoranów na Jeziorze Tonowskim i w okolicy rośnie od lat, jakkolwiek ile ich jest dokładnie, to oni tego nie wiedzą. Fakt zakazu wędkowania z łodzi zdaniem Dariusza P., jednego z zeznających świadków, też może mieć wpływ na to, że kormorany spokojnie sobie bytują na tym akwenie. Gdyby ptaki te widziały wędkujących ludzi w łodziach, to być może bardziej by się bały podchodzić do powierzchni wody.
Jeden ze świadków Witold K. powiedział, że zna Leszka D. i gdy przeczytał w Pałukach, że on się przyznał do tego czynu, to nie mógł uwierzyć w winę znajomego. Z tej przyczyny, że zna Leszka D. jako człowieka dobrodusznego, życzliwego i spokojnego, który zarybiał swój staw karpiami. – Trudno mi uwierzyć, że on to zrobił z tymi kormoranami. Jeśli to zrobił, skoro się przyznał, to myślę, że zadziałał w tamtym momencie u niego instynkt wybuchowy. Jednak czy rzeczywiście to zrobił, to ja nie wiem – zakończył Witold K.
Następne posiedzenie w tej sprawie wyznaczone zostało na 24 maja. Na ten termin wezwani zostaną kolejny świadek oraz jeszcze jeden biegły, ekspert ornitologii.
Karol Gapiński
Aktualizacja: 11/04/2024 13:37
Autor: Pałuki
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS