A A+ A++

Mędrcy powiadają, że ze 100 ćwiczących karate pozostanie jeden i to on zdobywa czarny pas. On jest takim przemyskim „mędrcem”, dzięki któremu wiele lat temu karate kyokushin zawitało nad San i trwa. Ba, ma się bardzo dobrze, bo mimo wielu pokus dzisiejszego świata, są całe zastępy młodych ludzi, którzy wciąż chcą uprawiać tę dyscyplinę sportu. Ilość zdobytych przez nich medali idzie w setki.

Rozmowa z shihanem Januszem Czarnieckim (5 Dan), twórcą przemyskiej szkoły karate kyokushin.

Mija już 45 lat od chwili, kiedy po powrocie do Przemyśla ze studiów w Krakowie założyłeś nad Sanem pierwszą sekcję karate kyokushin. Jakie były początki? 

– Na pewno nie było łatwo. W 1978 roku trwał jeszcze PRL i władza nie była przychylna takim projektom. Traktowano karate bardzo podejrzliwie. Obawiano się, że będzie uczyć chuliganów walki wręcz, poza tym ten tajemniczy orientalny charakter… Może dlatego otworzyłem najpierw eksperymentalną sekcję w I Liceum Ogólnokształcącym w Przemyślu, gdzie zapisała się pokaźna grupa chłopaków. Potem założyliśmy Ognisko TKKF „Smok”, bo nazwy kyokushinkai nie chciano zaakceptować w peerelowskich urzędach. Z czasem, pewnym fortelem, udało się dokonać zmiany nazwy na „Karate-Do Kyokushinkai”. W 2001 roku zarejestrowaliśmy Przemyski Klub Karate Kyokushin, którego zostałem prezesem. A potem jakoś już to poszło…

Płatny dostęp do treści

Przeczytałeś tylko fragment tekstu.
Chcesz przeczytać całość i inne artykuły premium?
Nieograniczony dostęp do pełnych tekstów od 19 groszy dziennie!
Masz już wykupiony dostęp? Zaloguj się

Pozostało 87% tekstu do przeczytania.

Wykup dostęp

Autor: Mariusz Godos
/ Życie Podkarpackie

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułFerie w MSK Górna | Ferie w Łodzi 2024
Następny artykułKevin Spacey uderza w Netflixa. „Dzięki mnie istnieje”