Miał wtedy 15 lat. Akurat był z ojcem na polowaniu, gdy dotarła do niego wiadomość o wypadku w sąsiednim obwodzie łowieckim. Myśliwy postrzelił tam dziewczynę, która pasła krowy. Zaraz później pobiegł po syna, by pomógł mu zakopać ją w lesie. – Chłopak był w moim wieku. Pewnie nie umiał poradzić sobie z tą tragedią, bo szybko doniósł na własnego ojca. Sekcja zwłok wykazała później, że w chwili zakopywania dziewczyna jeszcze żyła – wspomina Zenon Kruczyński, były myśliwy, działacz antyłowiecki i autor książki “Farba znaczy krew”.
Po tej tragedii nie jeździł na polowania przez miesiąc. Tyle trwała w nim “pierwsza pamięć” o strzale, który pozbawił życia nastolatkę. Potem jednak zaczął z ojcem udawać, że tragedia się nie wydarzyła. – Czas zrobił swoje, sprawa rozeszła się po kościach i polowało się jak zwykle. Wcisnąłem tamtą dziewczynę w zakamarki niepamięci. Pozornej, bo to doświadczenie przyczaiło się we mnie głęboko i po cichu ostrzyło sobie kły. Nadal do mnie wraca – opisuje.
Wcześniej jednak w “rozchodzeniu się sprawy po kościach” pomagało tłumaczenie, że w punkcie wyjścia był to nieszczęśliwy wypadek. A jeśli później de facto przerodził się w zabójstwo, to nie on za nie odpowiadał, tylko tamten nieszczęśnik – nie ma przecież odpowiedzialności zbiorowej. Takie argumenty padają równie często jak strzały w polskich lasach. Odnajduję je pod niemal każdym tekstem o śmierci ludzi na polowaniach.
Ostatnio doszło do niej w listopadzie, gdy myśliwy w Szczecinie pomylił 21-letniego żołnierza z dzikiem i strzelił mu w szyję. W lipcu sąd skazał 58-letniego myśliwego, który podczas polowania w gminie Rokitno (woj. lubelskie) śmiertelnie postrzelił kolegę w głowę. Wyrok: rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Z kolei w styczniu w Przęsocinie (zachodniopomorskie) myśliwy nieumyślnie zabił w lesie innego polującego mężczyznę.
W ostatnich latach ofiarami przypadkowych strzałów byli nie tylko myśliwi, ale również: 16-latek, który zbierał w sadzie jabłka; 14-latek; 57-letni rowerzysta; 18-latka spacerująca z chłopakiem po lesie. Jak reagują na to myśliwi?
Sam poluję i znam podobne historie. To się po prostu niektórym zdarza. Przykre, ale co ma do tego całe nasze środowisko?
Też jestem myśliwym i wkurza mnie, że po każdym takim wypadku jest atak na polską tradycję. Bo przecież myślistwo nią jest. Poza tym to my chronimy rolników przed szkodami na polach, a ich zwierzęta przed ASF. Trochę wdzięczności zamiast nagonki!
Kilku z nas pomyli się na rok i jest wielkie halo. Od razu pojawiają się głosy, żeby zakazać myślistwa. Jakoś nikt nie myśli o zakazywaniu jazdy samochodem, gdy w wypadkach ginie 2 tysiące Polaków rocznie.
“Emocje władcy śmierci”
Zenon Kruczyński zna te tłumaczenia, choćby z posiedzeń komisji sejmowych, na które chodził, by dać odpór lobby myśliwskiemu. – Gdy rozmawia się tam o śmierciach postronnych osób na polowaniach, padają argumenty o wielowiekowej tradycji myślistwa, żywieniu narodu i o tym, że myśliwi prowadzą gospodarkę łowiecką Polski. Tymczasem ona ma obrót roczny ok. 300 mln zł ze śladowym zyskiem. A spożycie dziczyzny w Polsce to 80 g na osobę rocznie, co nie starczyłoby nawet na obiad dla przedszkolaka – mówi.
Jak dodaje, o ile dawniej człowiek zabijał dziką zwierzynę, by móc się wyżywić, to dziś poluje już tylko dla emocji. – Zabijanie to przekraczanie tabu, wewnętrznego zakazu, które jest niesamowicie intensywnym doświadczeniem. To emocje władcy śmierci. Skrajne i niedostępne w codziennym życiu. Nic więc dziwnego, że szybko uzależniają. Ale myśliwi wkładają wiele wysiłku w to, by trzymać to uzależnienie w tajemnicy. Nawet przed samymi sobą, a co dopiero innymi – tłumaczy.
By nasycić się tymi emocjami, zabijają – według różnych danych – od 900 tys. do 1,5 mln zwierząt rocznie. Jak tłumaczy Kruczyński, na każde trafienie do celu średnio przypada kilka strzałów. – Jeśli więc co roku wysyła się w przestrzeń publiczną miliony kul, to nie nie ma cudów, parę z nich musi trafić w osoby postronne. Proszę też pamiętać, że często to strzały z dużej odległości. Np. sztucer ma zasięg 5 kilometrów, a dubeltówka 1,5. W dodatku oddają je ludzie szczególnie rozemocjonowani. Oddech przyspiesza i wzmaga się nastrój szaleństwa. Trzeba za wszelką cenę upolować zwierzynę, bo zaraz zniknie za tym świerkiem. W tej gorączce umysłowej myli się żubra z dzikiem, a odyńca z człowiekiem – tłumaczy.
W jego ocenie postrzelenia przypadkowych ludzi są trwale wpisane w łowiectwo. – Idąc na polowanie, myśliwi teoretycznie biorą pod uwagę ryzyko, że może dojść do nieszczęśliwego wypadku, ale wierzą, że im się nie przydarzy. Ja także wolałem w to wierzyć. Nikogo nie postrzeliłem, ale parę razy kula świsnęła mi koło głowy. Mój kolega trafił innego myśliwego i zrobił go niepełnosprawnym. Ale bagatelizowałem ryzyko, bo myślistwo było dla mnie ważną częścią życia. Później rozpoznałem w sobie to uzależnienie od emocji władcy śmierci – przyznaje.
Dziś nazywa to ponurym hobby 130 tys. myśliwych w Polsce, którzy biorą za zakładników postronne osoby. – W tej archaicznej rozrywce swobodnie szafuje się zdrowiem i życiem przypadkowych ludzi. Jeśli ktoś uprawia ekstremalny sport, to ryzykuje swoim życiem, natomiast tu jest narażanie innych. Nie musimy ginąć ani być ranni, a zwierzęta nie muszą straszliwie cierpieć – podkreśla mój rozmówca.
“Taka śmierć to nie jest zdmuchnięcie świeczki”
Myśliwy wysuwa lufę przez okienko ambony i naprowadza krzyż noktowizora na cel. Naciska spust, a zwierzę znika. Później człowiek rusza w kierunku swojej ofiary i widzi już tylko martwe ciało. To najczęstszy przypadek obcowania myśliwego ze śmiercią.
Mniej więcej co czwarty strzał nie okazuje się śmiertelny. Człowiek rani zwierzę, a później szuka go po śladach krwi. Gdy udaje mu się je znaleźć, dobija “postrzałka” z bliska. – Taka śmierć to nie jest zdmuchnięcie świeczki. Każdy myśliwy widzi w swojej codziennej praktyce łowieckiej rozpłatany przez kulę brzuch czy odstrzeloną dolną szczękę. Każdy myśliwy widzi twarz zwierzęcia, które doświadcza koszmarnego cierpienia. Każdy myśliwy widzi, jak okrutnie postępuje. Ale póki słyszy charkot ofiary, trwa w nastroju szaleństwa. Dopiero jak dobije zwierzę, oddech się uspokaja – opisuje Zenon Kruczyński.
Polujący dobija łanię, strzelając jej w nasadę karku. Albo bywa i tak, że wbija nóż w klatkę piersiową jelenia. Niektórzy z czasem się od tego uzależniają
– Myśliwi bardzo starannie skrywają takie szczegóły zabijania. Nie mówią o tym kolegom z pracy ani nawet bliskim po powrocie do domu. Część rodzin nawet się nie domyśla, co mogło kryć się za tym, że tata właśnie przywiózł do domu dzika – tłumaczy były myśliwy.
Przez 40 lat polowania zadał mnóstwo cierpienia i śmierci. Mówi, że każda w nim została na zawsze i go zmieniła. – Gdy tydzień po tygodniu wykazujemy się determinacją do okrucieństwa, to unicestwiamy swoją wrażliwość. Nasza osobowość staje się mniej empatyczna, bardziej psychopatyczna. To nieuchronne. Inaczej myśliwi nie byliby w stanie zabijać. A przecież to robią i to z wielkim zapałem. To dotyczyło również mnie – podkreśla mój rozmówca.
“Spieprzajcie, tu jest polowanie!”
Tym bardziej więc dziwi, że lobby myśliwskie storpedowało przepisy, które nakładały na polujących obowiązek przechodzenia okresowych badań lekarskich i psychologicznych. W kwietniu tego roku Zjednoczona Prawica przegłosowała w Sejmie, a prezydent podpisał ustawę, która zwalnia myśliwych z tej konieczności. Tymczasem średnia wieku myśliwych to 52 lata, a w ich rękach pozostaje 70 proc. całej broni palnej w Polsce (ok. 300 tys. sztuk).
– Torpedowali te przepisy, bo bali się, że wielu z nich nie przeszłoby badań. To przecież 130 tys. ludzi. Wiedzą, że w tak dużej grupie są osoby z zaburzeniami, uzależnieniami i takie, które nie radzą sobie ze stresem albo po prostu bywają nieodpowiedzialni. A każdy jedzie do lasu z ostrą bronią. Teraz my jako społeczeństwo powinniśmy bać się jeszcze bardziej. Bo to oni nas ranią i zabijają. Mam poczucie, że ustawodawca wystawia mnie na skrajne ryzyko – stwierdza były myśliwy.
Jednak nie tylko w kwestii okresowych badań obóz PiS uległ myśliwym. W 2018 roku Andrzej Duda podpisał ustawę, która miała pomóc zwalczać epidemię Afrykańskiego Pomoru Świń (ASF), ale wpisano do niej możliwość otwarcia parków narodowych dla myśliwych. – Nie ma już terenów, na których zwierzęta byłyby bezpieczne przed myśliwymi – komentował w OKO.press Radosław Ślusarczyk z Pracowni na Rzecz Wszystkich Istot.
Zenon Kruczyński mówi, że dla myśliwych polowanie w parkach narodowych to prawdziwa gratka. Bo nie mają już wielu okazji do zabijania zwierząt w dzikiej przyrodzie, której pozostało niewiele.
A co z walką z ASF? Zdaniem mojego rozmówcy to bezsensowny pretekst do oddania myśliwym parków narodowych. – Instytut Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk zbadał przypadki ASF z Rezerwatu Ścisłego Puszczy Białowieskiej i z jej pozostałych obszarów. W pierwszym nie było polowań, ale ASF tak zmniejszyło populację dzików, że epidemia przestała tam narastać. Natomiast na reszcie obszarów puszczy, gdzie myśliwi wybijali dziki na potęgę, paradoksalnie choroba się rozprzestrzeniła. Bo z tych zwierząt ciekła krew, były przerzucane, przewożone itd. Nawet jak ludzie próbowali zachować środki ostrożności, to roznieśli ASF – tłumaczy.
Jak dodaje, przy okazji myśliwi przekroczyli podstawowe zasady etyki łowieckiej. Zabijali nawet karmiące lochy, za co wcześniej mogli zostać zawieszeni w prawie do polowań. Za każdą taką uśmierconą matkę dostawali kilkaset złotych.
To nie był koniec poszerzania władzy tego środowiska. Do wspomnianej ustawy wprowadzono również kary za utrudnianie polowań. Odtąd myśliwi mogą przepędzać z lasów grzybiarzy, biegaczy czy obserwatorów przyrody.
– Na początku polujący zapewniali, że nikt nikogo z lasu nie będzie wyrzucał. Ale szybko okazało się, że to nieprawda. Kiedyś moja rodzina podczas spaceru po lesie nadziała się na myśliwych, którzy szli z naganiaczami. Usłyszała: “Spieprzajcie stąd, tu jest polowanie!”. Widać więc, że to prawo jest stosowane w sposób zwyrodniały. Stwarza nierówny dostęp do zasobów przyrody – ocenia mój rozmówca.
“Synu, nauczę cię zabijania”
Lobby myśliwskie wielokrotnie próbowało znieść zakaz polowania z udziałem dzieci, który został wprowadzony w 2018 roku. Choć to się nie udało, warto zwrócić uwagę, jakie argumenty padały w tej dyskusji. W 2020 roku do Sejmu trafił obywatelski projekt znoszący wspomniany zakaz. W imieniu inicjatorów projektu (Komitetu Krzewienia Tradycji Łowieckiej) głos zabrał Dariusz Gwiazdowicz z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Mówił, że zabijanie zwierząt nie uczy dzieci agresji, bo ta “wśród myśliwych jest na dużo niższym poziomie niż u pozostałych”.
– Na takie argumenty ręce opadają. To po prostu głupota. Oczywiście, że ciągłe zadawanie śmierci musi unicestwiać wrażliwość i uczyć agresji. To jest testosteronowe i uzbrojone środowisko, które fascynuje się władzą nad śmiercią. Uprzedmiotawia żywe i czujące istoty, po czym chce tego uczyć dzieci – tłumaczy Zenon Kruczyński.
– Ale mówił pan, że myśliwy chcą ukryć szczegóły zabijania nawet przed bliskimi. Dlaczego więc tak się upierają, by na polowania mogli zabierać dzieci i mówić: “Chodź, nauczę cię zabijania”? – pytam.
– Bo mają synów, których chcą wciągnąć w myśliwską sztafetę pokoleń. Syn jest wyjątkiem w dopuszczaniu do kuchni zbrodni. Ojciec chce mu pokazać swój “najwspanialszy sposób na życie”. Bo czyż może być coś cudowniejszego niż męskie koleżeństwo, przyroda i te emocje podczas polowania? Ojciec chce być autorytetem dla syna. A wie, że jeszcze długo będzie w zabijaniu lepszy niż chłopak. Chce być przez niego podziwiany – odpowiada były myśliwy, który taką inicjację sam przeszedł jako dziecko i młodzieniec.
“Wygaszanie” myślistwa
We wspomnianej debacie sejmowej poseł PiS Dariusz Olszewski mówił, że “myślistwo jest częścią kultury i tradycji polskiego społeczeństwa” oraz “ma walor edukacyjny”. Zenon Kruczyński jest zdania, że czas już skończyć z tą tradycją. Od nowego rządu oczekuje, że da myśliwym 2-3 lata na “wygaszenie” swojego hobby.
– Oczywiście, rolnicy wtedy krzykną: “Przecież dzika zwierzyna zje wszystko, co jest na naszych polach”. Nieprawda, te szkody wynoszą rocznie raptem kilkadziesiąt milionów złotych, więc państwo z łatwością może je zrekompensować. W 2022 roku w przeliczeniu na obywatela ta kwota wyniosła 3,11 zł. Ale racja, na stylu ludzi i dużych dzikich zwierząt zawsze będzie się coś dziać. Być może potrzebne są interwencje. Ale pomyślałbym tu o grupce zawodowych myśliwych, którzy będą współpracować z naukowcami. To ci ostatni umieją monitorować populacje ssaków, a nie amatorzy, jakimi w 100 proc. są dzisiejsi myśliwi. Oni znają się tylko trochę i wyłącznie na tych gatunkach, które zabijają. Robią potworny kipisz w przyrodzie. Ich zbiorowe polowania to hekatomba dla wszystkich gatunków w lesie. Również tych rzadkich, objętych najwyższą ochroną – stwierdza.
– Czego jeszcze oczekuje pan od nowej władzy? – pytam.
– Chciałbym, żeby cofnęli zmiany w prawie dot. myślistwa, które wprowadziło PiS. Tylko że w przyszłej koalicji rządzącej jest też wielu myśliwych. A PSL jeszcze bardziej im sprzyja niż PiS. Oni wszyscy są, jak mówiła moja mama, po jednych pieniądzach – podsumowuje Zenon Kruczyński.
Napisz do autora: [email protected]
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS