A A+ A++

Urszula Korąkiewicz: To twoja siódma płyta. Wierzysz, że to szczęśliwa liczba?

James Blunt: Nie jestem przesądny. Ale ucieszyłbym się, gdyby udowodniono mi, że się mylę. Wydając płytę “best of” kończyłem kontrakt płytowy. Nowy zacząłem, nagrywając album z piosenkami, które najpewniej nie pojawią się na mojej płycie z największymi hitami. Nie było łatwo go stworzyć. Miałem wiele inspiracji, tych dobrych i tych złych. Utwory, które powstały, to dla mnie bonus tracki do mojego życia. Ale poczułem, że powinienem je nagrać. Nie tylko dla siebie, ale i mojej publiczności. Mam jeszcze o czym opowiadać.

Opowiadasz o miłości, ale także wszystkich jej barwach i składowych. Nawet tych bolesnych, jak strata i żałoba.

Bez wątpienia opowiada o relacjach międzyludzkich. Na przykład piosenka otwierająca, “Saving A Life”, opowiada o przyjacielu, któremu próbowałem pomóc. Ciężko patrzeć na to, gdy przyjaciel zmaga się z życiem. Próbujesz mu doradzić, wskazać drogę, ale nie wszystkim da się pomóc. Poza tym wszystko to wydaje ci się łatwe, kiedy czujesz szczęście. I to frustrujące, że nie możesz nic zrobić, ale każdy musi znaleźć swoje wyjście z trudnej sytuacji. Ale jest tu wiele innych piosenek.

Piszę też dla moich dzieci, bo chcę ich szczęścia i martwię się o ich przyszłość. Ale przede wszystkim – dla mojej żony. I to znacznie większe wyznania niż w “Your Beautiful”. Weźmy np. “All The Love That I Ever Needed”. Całą tę miłość dostałem od niej. Stworzyłem też piosenkę dla przyjaciółki, Carrie Fisher. Zmarła w 2016 r., a mnie zajęło bardzo dużo czasu, by o niej napisać. Więc masz rację, moje piosenki opowiadają o miłości, ale nie tej z najprostszej definicji.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Mówisz, że rzadko opowiadasz o życiu prywatnym, ale ono często przenika do twoich piosenek. Otwieranie się w piosenkach przed fanami jest dla ciebie trudne?

Wszystkie moje piosenki są osobiste. Nawet jeśli cofniesz się do pierwszego albumu, znajdziesz tam teksty o moich doświadczeniach. I tak, dzielenie się w piosenkach prywatnością jest trudne, ale kiedy wchodzisz do studia, nie możesz o tym myśleć. Im bardziej analizujesz, tym większa pewność, że ukryjesz prawdziwe uczucia i odłożysz tematy na półkę.

Ja nagrywam piosenki przede wszystkim dla siebie. Przeglądam się w nich jak w lustrze. Przyglądam się temu, co mnie przeraża, w czym jestem słaby, czego oczekuję od życia. I kiedy wychodzą na światło dzienne, wbrew pozorom nie spotykam się z analizami, skąd wzięły się moje teksty. Raczej docierają do mnie sygnały, że odbiorcy się z nimi utożsamiają. W końcu wszyscy jako ludzie przechodzimy praktycznie przez to samo. Niezależenie od tego, jakiej narodowości jesteśmy, łączą nas te same emocje i doświadczenia.

Domyślam się, że wiele takich sygnałów otrzymałeś przy szczególnej piosence o dojmującej stracie.

Kiedy wypuściliśmy “The Girl That Never Was” zdarzało się to naprawdę często. Czytałem dosłownie tysiące wiadomości, że ktoś utożsamiają się z historią, o której w niej opowiadam. Dla muzyka to najlepsza nagroda, usłyszeć: “myślę tak samo, czułem tak samo”. Wtedy wiesz, że nie jesteś sam ani że nie zwariowałeś.

Poruszasz często czułe struny. Uchodzisz za romantyka, a na ile sam się taki czujesz?

Jeśli zajrzysz na mojego Twittera, pomyślisz, że jestem idiotą. Jeśli posłuchasz moich piosenek, pomyślisz, że jestem tylko i wyłącznie romantykiem. Jeśli przeczytasz moją książkę, którą właśnie wydaję (“Loosely Based On A Made-Up Story: A Non-Memoir”) może pomyślisz, że jestem po prostu – alkoholikiem. Ale mówiąc poważnie, jeśli weźmiesz do ręki jedno zdjęcie danej osoby, będziesz mieć tylko jeden określony osąd o niej.

Mam to szczęście, że w tym całym biznesie jestem już naprawdę długo. Mogę pozwolić sobie na to, żeby zajmować się różnymi rzeczami. A wy możecie mnie poznać z różnych stron.

Sądząc po tym, co zamieszczasz w swoich postach, masz duży dystans do siebie i tego, jak funkcjonujesz w mediach.

Wiesz co? Wytwórnia poprosiła mnie, żebym na Twitterze promował moje nowe piosenki. Ale uwierz mi, nie jestem najlepszy w te klocki. Więc uznałem, że warto po prostu się powygłupiać i mieć z tego wszystkiego trochę frajdy i śmiechu. Myślę, że zbyt serio bierzemy opinie z Twittera i jesteśmy często tam dla siebie okropni.

Sam zacząłem się z siebie śmiać, pisać na swój temat kąśliwe komentarze. Kiedyś może takie opinie mogłyby mieć na mnie wpływ, ale to spojrzenie z perspektywy czasu i dystansu na to wszystko okazało się odświeżające.

Działasz artystycznie praktycznie od 20 lat, sam dobiegasz już pięćdziesiątki. Zbliżające się okrągłe urodziny są dla ciebie w jakimś stopniu znaczące? Skłaniają cię do refleksji, jak dotąd potoczyło się twoje życie?

Zazwyczaj żartuję, że mam jeszcze czterdziestkę. Ale kwestia, której dotknęłaś, jest powodem, dla którego w ogóle powstał ten album. Nie bez powodu zatytułowałem go “Who We Used To Be”. To opowieść o chłopaku z marzeniami. Takim, który rzucał światu pytania. Przez lata znalazłem wiele odpowiedzi, ale właśnie zaraz skończę pięćdziesiątkę i mam mnóstwo nowych.

Kiedy dochodzisz do takiego miejsca w życiu, zaczynasz się zastanawiać nad obecnym miejscem w świecie, obawiasz się o osoby, za które jesteś odpowiedzialny. Zdaję sobie sprawę, jak szybko mija czas. Zbyt szybko. Jestem już dojrzałym facetem, moi rodzice są coraz starsi, a dzieci dorastają. I czasem chciałbym zatrzymać ten czas i spędzić go z bliskimi jak najwięcej.

A ta refleksja o upływającym czasie sprawia, że stajesz się bardziej sentymentalny?

Nie. Chociaż jestem muzykiem, więc z definicji jestem sentymentalny. Zawsze byłem trochę nostalgiczny, melancholijny, ale od zawsze noszę też w sobie dużo nadziei. I o tym też mówi mój najnowszy album.

Domyślam się też, że wyczekujesz koncertów na żywo. Kilka razy występowałeś nad Wisłą. Fani z pewnością oczekują twoich kolejnych odwiedzin, ale czy ty masz jakieś szczególne wspomnienia związane z wizytami nad Wisłą?

To szczególne miejsce. Ze wspaniałą historią i krajobrazem. Za każdym razem byłem w innym mieście i każde z nich miało inny charakter, każde było fascynujące. I ta polska publiczność! Widzisz, nasza angielska jest zachowawcza, trochę nudna. A polska jest totalną przeciwnością. Jest żywiołowa, czerpie radość z koncertu, angażuje się w to, co się dzieje tu i teraz. Obcowanie z nią to przyjemność.

Przyjemność niewątpliwie płynie też z tego, że uwielbiasz koncertować.

Za każdym razem nie mogę się doczekać rozpoczęcia kolejnej trasy. Nasze koncerty zawsze są ekscytujące i pełne energii. Gram trochę piosenek, sporo między nimi gadam i łatwo łapię kontakt z publicznością. Sprawia mi to ogromną radość. No i mam w zespole prawdziwe gwiazdy rocka. Sprawiają, że na scenie wyglądam niemal tak samo cool, jak oni. Zawsze marzyłem o takim bandzie. No i mam wspaniałą pracę, jestem szczęściarzem.

Siódma płyta Jamesa Blunta ukazała się 27 października.

Urszula Korąkiewicz, dziennikarka Wirtualnej Polski.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułLech Nawrocki Band – koncert “Coraz bliższa dal”
Następny artykułGala “Lwy Biznesu”. Włókniarz podsumował sezon i podziękował przyjaciołom oraz sponsorom klubu